Kiedy jedzie się do Mnikowa, mija się po drodze klasztor ojców Kamedułów, winnicę rozłożoną na zboczach Srebrnej Góry, sady i niezmąconą naturę. Mija się dolinki, wąwozy i malownicze skały.
Mało kto wie, że właśnie tutaj, w tej podkrakowskiej wiosce, powstała pierwsza w Polsce Manufaktura Prawdziwego Kakao. Sztabki czarnego złota, które powstają według receptur Majów, trafiają stąd nawet na Karaiby. A wraz z nimi trafia wiedza i przepis na napój stworzony przez człowieka, który kilkanaście lat temu odważył się żyć inaczej niż jego rówieśnicy.
Iść pod prąd, zostawić wszystko i wyruszyć w nieznane. Bez pieniędzy, planu, celu, chyba że celem jest poszukiwanie. -
Wrażeń, nowych doświadczeń, siebie, odpowiedzi na to, co ma do zaoferowania życie i świat - wymienia Michał Depta, a kiedy tak mówi, brzmi to szczerze i przekonująco, nie ma w tym nic powierzchownego. - Ale może opowiem po kolei? - proponuje Michał.
Początek
Kiedy spojrzy się chronologicznie na życie Michała to znajdzie się w nim kilka stacji, które można nazwać głównymi. Pierwszą był Meksyk. O tym kraju czytał, tam chciał pojechać i poznawać smaki, zapachy i kulturę. Krakowski punk, który był liderem zespołu „Brudne Trampki” nie zamierzał iść taką drogą, jaką szli jego znajomi. Nie widział siebie w firmie, korporacji, gdzie trzeba było ustawić się do wyścigu szczurów. - Po maturze spakowałem rzeczy i bez grosza przy duszy ruszyłem z kolegą i namiotem w Europę -opowiada.
Na Meksyk jeszcze wtedy nie miał pieniędzy. Podróżowania uczył się w Niemczech, Holandii, Francji, Hiszpanii, Włoszech. I nauczył się życia bez pieniędzy, bez oczekiwań i z otwartym sercem. - Kiedy kolega postanowił wracać do Polski, musiałem podjąć decyzje co dalej. I tak znalazłem się na budowie w Anglii - wspomina. Dzięki tej pracy kupił bilet do Meksyku, autostopem dojechał na lotnisko i poleciał. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wyrusza w podróż, która będzie trwała prawie 10 lat. - Pamiętam zachód słońca nad Pacyfikiem i wieloryba, który wynurzył się z wody, kiedy siedziałem na plaży. Pomyślałem wtedy, że właśnie to chcę robić w życiu, że podróż jest odpowiedzią - mówi.
I to był drugi przystanek.
By realizować swoją pasję, potrzebował pracy. I ta przyszła do niego pewnej nocy po powrocie z autostopowej wyprawy do Maroka. Przyśnił mu się rower, który stał się źródłem jego zarobku. Jako kurier w Londynie mógł zarabiać na dalsze wyprawy. A kolejna była Azja i Indie. Tam mieszkał na ulicy i poznał hinduskich świętych Sadhu z bardzo starej grupy ascetów Naga Baba, wyznawców boga Shivy i tam wreszcie, nad brzegami Gangesu został jednym z nich. - Wyrzuciłem wszystkie swoje rzeczy do rzeki, ogolono mi głowę i ochrzczono. Dostałem szaty, turban i nowe imię - Kashi Giri. Kashi to dawna starożytna nazwa Varanasi, czyli Miasto Światła. Kashi Giri oznacza zaś Sadhu, który nim został w Kashi. Giri to przydomek tych Sadhu, którzy za siedzibę główną mają góry Himalaje. - Z Polski dostałem wówczas list od Taty, w którym pisał, że nieważne gdzie, czy nad Wisłą czy nad Gangesem, ważne że odnalazłem Boga - opowiada.
Do Polski wrócił w turbanie, wysmarowany białym popiołem.
Kiedy wówczas myślał o swoim miejscu na ziemi, widział się wśród ascetów Sadhu w Himalajach i tam też wrócił autostopem przez Iran i Pakistan. - Wszechświat miał jednak inne plany - uśmiecha się. - Rząd w końcu nie przedłużył mi wizy, musiałem opuścić Indie. Teraz wzywały mnie tropiki. Ruszyłem w wieloletnią podróż autostopową po Ameryce Południowej, Środkowej i Karaibach, gdzie w 2010 roku zamieszkałem na wyspie Dominice.
Skarb
Dominika jest niewielka, ale znajduje się na niej 365 rzek i 11 czynnych wulkanów. Cała porośnięta jest tropikalną dżunglą. I to był kolejny ważny przystanek. Na tej wyspie po raz pierwszy pił napój z ziaren kakaowca, a tłuste, ożywcze kakao sprawiło, że poczuł się jak nowo narodzony. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie próbował.
- Mieszkańcy Dominiki odżywiają się prosto i zdrowo tym, co sami uprawiają i złowią w rzece czy morzu. Kakao jest częścią tej bardzo zdrowej diety. Istnieje tam populacja Karibów - oryginalnych mieszkańców tych stron, którzy nie zostali całkowicie zniszczeni przez europejskich kolonizatorów. To właśnie oni nauczyli potomków niewolników, którzy obecnie dominują na wyspie, sposobów uzyskiwania tego boskiego napoju - opowiada. - Pół roku zgłębiałem tam tajniki kakao i korzystałem z całego bogactwa, jakie daje tropikalna dżungla.
Na prywatnej mapie Michała widnieje jeszcze sporo miejsc. Jest choćby Tajlandia, Laos, Kambodża, Indonezja, po których podróżował, korzystając z gościnności i niezwykłej otwartości mieszkańców. Michał: - Szukałem cały czas idealnych ziaren kakao. W Rinjani na Lombok udało mi się je wreszcie znaleźć. Ucierałem je na kamieniu, metodą jak sprzed tysięcy lat. Przyrządziłem pierwsze kakao w Indonezji ku uciesze całej wioski, która go w ogóle nie znała. Zorientowałem się, że w większości miejsc na świecie, gdzie uprawia się kakaowiec, pozostaje on wyłącznie towarem eksportowym i nikt nie ma pojęcia o tym, że można go spożywać w formie zdrowego napoju bez przemysłowej, zubażającej obróbki!
I tak zakiełkowała idea, by uczyć ludzi, jak przyrządzić prawdziwe kakao. To był początek jego misji.
Papua
Kiedy mówi Papua-Nowa Gwinea, myśli „moja praca dyplomowa”. Z kakao, z podróżowania, a może nawet z życia. Przystanek najważniejszy? W tym jednym z ostatnich dzikich miejsc na ziemi, gdzie żyje się tak blisko natury, zaczął pokazywać ludziom jak przyrządzać z ziarna kakaowca napój. - Nie robili tego, znali pseudo kakao w proszku z cukrem i pili je, mając za oknami drzewa kakaowca! Tak zacząłem jeździć od wysepki do wysepki, od wioski do wioski, przekazując przepis przyrządzania napoju z kakao. Za każdym razem spotykałem się z wielkim zaskoczeniem i zaciekawieniem. Pomogło mi to przemieszczać się oraz znajdywać nocleg i jedzenie w tych dzikich terenach, gdzie nie ma dróg ani sklepów czy hoteli - wspomina.
- Niektórzy ludzie mieli łzy w oczach, bo całe życie uprawiali kakao na eksport, a teraz mogli sami spożywać owoce własnej
pracy. Widząc to, nie mogłem nie zaprzestać szerzenia tej wiedzy. Z pierwszej wyprawy na Papuę wróciłem z wielkim poczuciem misji promowania tej naturalnej formy kakao i z tabliczką „Jesus is my friend” - uśmiecha się. Bo może jest to paradoksalne, że Polak uczy na drugim końcu świata korzystać z właściwości kakao i że dzięki Papuasom wraca do wiary, w której wychowali go rodzice? A może jest w tym bardzo konsekwentne następstwo pewnych zdarzeń? Kiedy po długiej drodze wraca się do domu i czuje się w nim wreszcie u siebie.
Manufaktura
Kiedy pije się kakao u Michała w ogrodzie, to tak jakby odbywało się kolejną podróż, choć przecież Mników można spokojnie nazwać jego bazą. W tych podróżach towarzyszy nam Konstancja, żona Michała i dwutygodniowy Staś. Obecnie Michał z Konstancją jeżdżą do Ameryki Środkowej i Południowej po ziarna kakaowca, poszukując tych najlepszych, najwartościowszych. - Nie wyobrażałem sobie, żeby robić coś innego. Dlatego w mojej podkrakowskiej Manufakturze powstają kakaowe sztabki z najlepszych odmian kakao. Produkuję czekoladę rzemieślniczą, ale też jeżdżę po Polsce pokazując filmy ze swoich podróży i prowadząc warsztaty dla wszystkich grup wiekowych, mówiąc, jaką ma wielką wartość odżywczą, bogactwo minerałów, jak wpływa pozytywnie na samopoczucie, poprawia jakość krwi i uzupełnia niedobory - wymienia Michał.
Jego kakao docenili nawet mieszkańcy Gwadelupy, gdzie między innymi wysyła swoje produkty, mimo że tam kakao jest lokalnie wytwarzane. I docenia coraz więcej Polaków. Piją je podczas wielkich festiwali muzycznych, piją coraz częściej w kawiarniach, no i w domach, nieraz zamiast kawy. A Michał dalej opowiada i dzieli się swoim autorskim przepisem. I dzieli się chętnie, bo to jego życiowa misja.
