Krakowianin Marek Dragosz po dymisji z funkcji trenera reprezentacji w amp futbolu: Nie byłem przyspawany do stołka

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
9.08.2021, Kraków: Marek Dragosz podczas konferencji prasowej przed mistrzostwami Europy
9.08.2021, Kraków: Marek Dragosz podczas konferencji prasowej przed mistrzostwami Europy Andrzej Banaś
11 lat pracy, 130 meczów, dwa brązowe medale mistrzostw Europy, czwarte, siódme, jedenaste i trzynaste miejsce w mistrzostwach świata – to dorobek trenera reprezentacji Polski w amp futbolu, krakowianina Marka Dragosza. Jest jednym ze współtwórców tej dyscypliny sportu w naszym kraju, cieszy się ogromnym szacunkiem wśród kibiców i zawodników. Tym większym zaskoczeniem była jego dymisja dwa tygodnie po MŚ w Turcji, nawet mimo nieudanego występu naszej drużyny, która w gronie 24 ekip zajęła trzynastą lokatę.

Prawie jedna piąta życia...

Jak pan wspomina okres pracy z reprezentacją, i to od pierwszego jej treningu, zgrupowania, meczu...?
11 lat w jednym projekcie to prawie jedna piąta mojego życia. Wyliczyłem sobie, że to jest 4037 dni, więc naprawdę ogrom czasu. I złapałem się na tym, że przez te 11 lat nie było ani jednego dnia, w którym bym o amp futbolu nie myślał. To był dla mnie bardzo istotny okres, bo oprócz tego, że dał mi ogrom satysfakcji sportowej, nauczył życiowo wielu rzeczy. To było dla mnie genialne doświadczenie, mimo tego, że budując różnego rodzaju zespoły, od lat funkcjonując w piłce, doświadczałem różnych rzeczy. W amp futbolu robiłem jednak coś od zera, obserwując jego rozwój. Uczyłem chłopców, którzy zaczynali treningi jako nastolatkowie, a potem stali się młodzieńcami, mężczyznami, pozakładali rodziny.

„Dzięki ampfutbolowi spotkałem i pokochałem to co w życiu najważniejsze - dużo ważniejsze niż futbol, ważniejsze niż zwyciężanie, ważniejsze niż wynik finansowy. Spotkałem i pokochałem też tych, którzy w życiu są najważniejsi. Ludzi, z którymi to życie dzieliłem” – napisał pan w swym pożegnalnym poście. Kibice odbierają „Biało-czerwonych” jako herosów, którzy dawali z siebie wszystko, zostawiając na boisku serce, będąc przykładem dla wielu pełnosprawnych osób spoza świata sportu.
Wyliczając wszystkie wymierne wyniki w postaci medali i zajętych miejsc na różnych turniejach, można powiedzieć, że udało się nam odnosić sukcesy. Gdy myślę z kolei o tym, co się nam udało, a co nie było takie wymierne, muszę wspomnieć o wszystkich historiach, które działy się wokół naszej pracy. To projekt juniorski, w którym byłem i jestem niezmiennie zakochany, powstające kluby, otoczka wokół reprezentacji, będąca po części efektem naszej dobrej gry. Szczególnie mile wspominam to, czego – przypuszczam - w mediach nie było widać. Czyli to, co tworzyło się wewnątrz zespołu: chemia między nami, rodzinna atmosfera, rzeczy, które robiliśmy razem, żarty, szatnia pełna naszej specyficznej szydery, dystans do siebie, to, w jaki sposób współpracowaliśmy ze sobą i to, co budowało się w drużynie, kiedy nam nie szło na turnieju.

Żal niewykorzystanej szansy

W 2012 roku na mistrzostwach świata w Kaliningradzie nasza drużyna zajęła jedenaste, przedostatnie miejsce, ale trzy lata później w Meksyku – już czwarte. Skok wynikowy był więc ogromny…
Na pierwsze mistrzostwa pojechaliśmy jako żółtodzioby - bo odbyliśmy raptem 10-11 treningów - zupełnie nieopierzeni, bez żadnego doświadczenia. I to, że przegraliśmy tam niemal wszystkie mecze, traktowaliśmy jako ogromną lekcję. Czwarte miejsce w Meksyku to był, moim zdaniem, wynik totalnie ponad stan, na wyrost. Nie byliśmy już debiutantem, ale to był początek naszej drogi i tam jako „czarny koń” dotarliśmy aż do półfinału.

W 2017 roku w Turcji pana podopieczni sięgnęli po brąz mistrzostw Europy w Turcji, a rok później na mundialu znowu w Meksyku po siódme miejsce. Za oceanem mogli wypaść dużo lepiej, ale w ćwierćfinale zremisowali z Angolą 3:3 mimo prowadzenia 3:1 na trzy minuty przed końcem dogrywki, a potem przegrali z późniejszym mistrzem świata rzutami karnymi 2:3. To był chyba najbardziej emocjonujący mecz naszej reprezentacji za pana kadencji.
Jedni twierdzą, że siódme miejsce było wysokie, inni – że nie. Ja uważam, że zajęliśmy adekwatne miejsce do tego, jaką siłą byliśmy w ówczesnym składzie personalnym. Wynik nie był pewnie taki, jaki sobie wymarzyliśmy, ale warto przypomnieć wszystko to, co się działo przed mistrzostwami, kłopoty, z którymi się mierzyliśmy. Kilku zawodników wypadło z kadry, trzeba było ją klecić, układać w oparciu o głównie bardzo młodych chłopców. Jeden z fundamentów zespołu tworzyli chłopcy, którzy mieli po 16-17 lat: Krystian Kapłon, Kamil Grygiel, Jakub Kożuch. W meczu o miejsca 5-8 przegraliśmy z Anglią 0:2. Gdybyśmy po porażce Angolą pojechali do domu, zajęlibyśmy miejsce 5-8. Odbiór tego byłby inny.

Żal z niewykorzystanej szansy na awans do półfinału, który był tak blisko, bo rywale doprowadzili do remisu w ostatniej minucie dogrywki, tkwił w „Biało-czerwonych” pewnie jeszcze bardzo długo.
W Meksyku zdarzyły się historie, które miały zaprocentować na przyszłość. Podczas turnieju urodziły się super rzeczy. Dzięki filmowi, który tam nagraliśmy, uprzednio ogoliwszy głowy na zero, udało się zebrać pieniądze dla dzieciaka potrzebującemu je na walkę z chorobą. Nasza charytatywna pomoc, wieczory, jakie spędzaliśmy razem, mówiąc sobie, jak z tą konkretną porażką z Angolą musimy sobie poradzić, budowa na tej bazie narracji w zespole, funkcjonowanie chłopców ze sobą - to wszystko może nie było przełomem, ale bardzo ważnym momentem w naszej historii.

Marzenie o wygranej z Brazylią

W 2021 roku Polska zdobyła brąz na turnieju Euro w Krakowie, ale w tym roku, w październiku w Turcji była dopiero trzynasta na mundialu. W swej grupie przegrała z Uzbekistanem 1:3, pokonała Tanzanię i Hiszpanię po 3:0. Zaczęła więc turniej obiecująco.
Uważam, że Uzbekistan był zwyczajnie lepszy od nas. Wygraliśmy z Tanzanią, która pokazała lwie pazurki. I chwała, bo uważam, że jest to bardzo fajny zespół. Nie zgodzę się natomiast z tymi, którzy mówią, że Hiszpania była bardzo słaba. Pokonaliśmy ją po bardzo dobrym występie. To był super mecz do oglądania, konsekwentny, taki jaki chcieliśmy, pełen efektownej gry i euforii z niej.

W meczu o awans do ćwierćfinału Polska uległa Brazylii 1:2 i marzenia o pierwszym mundialowym medalu prysły jak mydlana bańka.
Nigdy wcześniej nie mierzyliśmy się z Brazylią. Miałem marzenie, żeby z nią zagrać i wygrać. To nie był nasz słaby, ale fatalny mecz, w którym wszystko, co sobie założyliśmy, robiliśmy na boisku dokładnie odwrotnie, wszystko to, co miało utrudniać życie Brazylijczykom, ułatwiało. Najbardziej bolało mnie to, że nie podjęliśmy walki, byliśmy bezradni. Gdyby wszystko zadziałało tak jak powinno, to pewnie ocena naszego występu byłaby inna, bo bylibyśmy w ćwierćfinale. Nie chodzi o to, że się chcę wybielać, ale twierdzę, że gdybyśmy mogli jeszcze raz ten mecz zagrać, zrobilibyśmy wszystko dokładnie tak samo i w tym samym składzie.

Trzeba nie lada magika...

System pucharowy jest brutalny – przegrywający odpada, choć w turniejach amp futbolu drużyny rywalizują jeszcze potem o konkretne miejsce, co nie do końca jest dla nich motywujące.
W 11-osobowej piłce zespół przegrywający pakuje się do samolotu i wraca do domu. A myśmy musieliśmy się zmierzyć w meczach o kolejne lokaty. Kiedy zagra się jeden słabszy mecz, nie ma możliwości odreagowania tego. Jest bardzo mało czasu, bo raptem 24 godziny, a nierzadko i mniej, żeby zadbać o morale, pozbierać się. Trzeba nie lada magika, aby się to udało zrobić. Zawsze wyznawałem zasadę, że reprezentowanie barw Polski powinno być wystarczającą mobilizacją dla graczy, ale nie oszukujmy się: jeśli człowiek pracuje ileś czasu i potem jednym nieudanym, przegranym meczem odziera się z marzeń, planów, celów, to jeden wieczór, noc, poranek to jest zdecydowanie za mało, by się podnieść, uniknąć apatii.

W meczach o miejsca 9-16 Polacy przegrali z Anglikami 0:3 oraz pokonali Amerykanów 3:1 i Irańczyków 2:0. Słaba to pociecha.
Z Anglikami zagraliśmy słabiutko. Apatii w drużynie nie udało mi się niestety zapobiec. W dwóch ostatnich spotkaniach zagraliśmy pewnie nie tak jak do tego przyzwyczailiśmy kibiców, ale widać było, że potrafimy to robić. Graliśmy konsekwentnie w obronie i konstruowaliśmy fajne, ciekawe akcje. Tyle że było to mecze o pozycje, które nas nie zadowalały.

Poprzeczka wisiała wysoko

Apetyty, zwłaszcza po medalu w Krakowie, były dużo większe. Zastanawiał się pan, jakie były przyczyny tak słabego występu?
Po mistrzostwach Europy poprzeczkę zawiesiliśmy bardzo wysoko. Postawiliśmy sobie dużo wyższe wymagania, zmieniliśmy bardzo dużo w formule treningu i przygotowań, które chłopcy wykonywali samodzielnie w domach. Nie dlatego, że to wszystko wcześniej było słabe, tylko dlatego, że chcieliśmy, żeby było jeszcze lepsze. Jasno i wyraźnie mówiliśmy sobie wtedy, że to, co wystarcza teraz, nie będzie wystarczające za rok. Przekonałem wtedy sztab, żeby nie wariować ze sztuczną konkurencją. Być może proces selekcji zakończył się za szybko. Kadra była bardzo wąska. Nie dostrzegłem jednak kandydatów do gry w reprezentacji „na już”. Gdyby czasu było więcej, prawdopodobnie udałoby się do ekipy wmontować kilku graczy, tak jak Marcina Oleksego, ale założyłem, że zaufam zawodnikom grającym w Krakowie, bo wiedziałem, jaki potencjał w nich drzemie i co możemy z nimi zrobić zmieniając formułę treningu. I dlatego szkoda mi 13. lokaty, bo uważam, że największy progres poczyniliśmy - paradoksalnie – właśnie w ostatnim roku.

Mistrzem świata została Turcja. Kolejne miejsca zajęły Angola, Uzbekistan, Haiti, Maroko, Brazylia i Tanzania. Ampfutbolowy świata ucieka Polsce i Europie?
Nie wiem, czy ucieka, wiem natomiast, że chłopcy powinni częściej grać. Bo o ile możemy sobie wypracować fantastyczne pomysły na taktykę, przeanalizować grę rywala i swoją – co będzie zawsze na wysokim poziomie, bo tę pracę można wykonać w różnych realiach i środowiskach - o tyle szybkość albo inna cecha motoryczna musi być ćwiczona w warunkach gry, meczu. W Afryce gracze te cechy mają niemal wrodzone. Być może ktoś powie, że tam jakość treningów jest niższa, ale odbywają się one dużo częściej niż u nas. W Afryce chłopak, który gra w piłkę o kulach codziennie, nawet jeśli nie ma GPS-ów, monitoringu i indywidualnej rozpiski dotyczącej szybkości, zawsze będzie miał przewagę nad nami pod względem szybkości piłkarskiej, poruszania się na boisku, operowania piłką.

Czyli wniosek jest prosty...
Warunki u nas są super w porównaniu z poprzednimi latami. Tego pod żadnym pozorem nie neguję. Ale dla większości chłopaków w klubach kontakt z piłką ogranicza się do jednego treningu w tygodniu. Wszystko inne uzupełniają indywidualnymi zajęciami: motorycznymi na siłowni, biegowymi może w lesie, pływaniem w basenie. To wszystko ich wzmacnia, ale realia gry zawsze będą realiami.

Kiedy należy zejść ze sceny?

Po kiepskim wyniku w danym turnieju wielu trenerów rozważa o rezygnacji. Czy pan też o tym myślał po mundialu w Turcji?
Przez te 11 lat takich myśli miałem sporo. Rozmawialiśmy o tym w sztabie nieraz, czy to jest moment, w którym powinniśmy zejść ze sceny. Były takie chwile po niepowodzeniu i kiedy wygrywaliśmy. Zastanawialiśmy się, czy to jest apogeum tego, co mogliśmy dać zespołowi. A po Turcji szukałem przede wszystkim odpowiedzi na pytanie, co się stało, że wyszło tak jak wyszło. Szukałem jej też dużo wcześniej: co będzie, jeśli pójdzie nam super i co, jeśli zakończy się to niepowodzeniem? Siedzę w sporcie długo i wiem, że nie ma patentu na wygrywanie, a to, że się dobrze pracowało, nie daje gwarancji, że odniesie się sukces. Biorę odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. Zrobiłem jako trener kiepski wynik. Gdybym wiedział, że nie jestem w stanie już niczego dać kadrze, to nie miałbym żadnego problemu z tym, żeby zrezygnować. Nie miałem jednak poczucia, że muszę odejść albo, że muszę na siłę kurczowo trzymać się swej posady.

Decyzja prezesa Amp Futbol Polska Mateusza Widłaka o zwolnieniu z pana funkcji trenera reprezentacji zaskoczyła jednak ampfutbolowe środowisko i kibiców. A pana chyba także okoliczności dymisji.
Wydawało mi się, że mamy czas na racjonalną, sensowną, merytoryczną analizę, która pozwoli nam uznać, czy potrzeba jakiejś zmiany, czy nie. To było dwa tygodnie po mistrzostwach. Między mundialem a ligą rozmawiałem z prezesem 6 minut. To były dwie rozmowy telefoniczne. Żadna nie dotyczyła merytorycznej oceny tego, co się wydarzyło w Turcji. Umówiliśmy się na kawę w sobotę. Jadąc tam, wyobrażałem sobie, że chociaż spróbujemy dokonać analizy. Rozmawialiśmy 12, może 14 minut. Wyznałem, o czym myślę, gdzie może popełniłem błąd. Prezes powiedział, że widzi to inaczej i że podjął decyzję, żeby mnie zwolnić. Teraz się zastanawiam, co to znaczy „inaczej”, bo ja nie powiedziałem, że coś było dobre albo niedobre, powiedziałem tylko, bo tak uważam, że do turnieju byliśmy dobrze przygotowani. Padło też pytanie dotyczące GPS-ów. I że powinienem zobaczyć, jak Uzbekistan nas klepał oraz że Hiszpania była turbo słaba.

Najlepsze lata przed nimi

Jaka przyszłość rysuje się przed reprezentacją, jakie widzi pan przed nią perspektywy?
To jest bardzo świadomy zespół. Oczywiście, że znajdziemy w nim kilku bardziej zaawansowanych wiekowo zawodników, takich jak Przemysław Świercz, Kamil Rosiek i Tomasz Miś, ale to jest ekipa, która najlepsze lata ma ciągle przed sobą. Pozostały dwa lata do kolejnej dużej imprezy – mistrzostw Europy w Irlandii. Jest czas na wprowadzenie konkurencji, nowych nazwisk, świeżości, młodych zawodników. To jest na pewno impuls, żeby ten zespół się rozwijał się. Możliwości - co dostrzegają sami zawodnicy – do tego, żeby „naprawić” to, co wydarzyło się w Turcji, jest dość dużo.

Jak teraz, z perspektywy kilku tygodni, postrzega pan swą dymisję?
Nie mam absolutnie z tym problemu. Byłem zwalniany wiele razy, to jest wpisane w mój zawód. Z racji funkcji, którą wykonuję, też zdarzyło mi się kogoś zwolnić. Wziąłem odpowiedzialność za wynik i mogłem się liczyć z dymisją. Nie byłem przyspawany do stołka i to, że przez 11 lat byłem trenerem reprezentacji nie oznaczało, że będę ciągle chodził po czerwonym dywanie. Dowiedziałem się, że rozmowa z prezesem odbyła się z szacunku wobec mnie. Ten szacunek miał polegać na tym, że prezes najpierw porozmawia ze mną, a dopiero potem poszuka nowego trenera. Ja ten szacunek odbieram w ten sposób, że nie odbyliśmy żadnej merytorycznej rozmowy i po prostu dostałem komunikat o dymisji. A myślę, że po 11 latach można by komuś poświęcić godzinę albo dwie i spróbować się zastanowić nad tym, jak możemy naprawić to, co się zepsuło. Zwłaszcza, że tworzyliśmy to razem najpierw w relacji kumpel – kumpel, a potem pracodawca – pracobiorca.

Sztab solidarny ze mną

Czy razem z panem zostali zdymisjonowani pozostali członkowie sztabu szkoleniowego?
Informację o mojej dymisji przekazałem sztabowi i z tego, co wiem, potem każdy z jego członków zadzwonił do prezesa i przekazał informację o swej solidarnej rezygnacji. Prezes zaproponował, żebyśmy pracowali jeszcze do grudniowego zgrupowania, aby miał czas na znalezienie nowego trenera, a my na zgrupowaniu moglibyśmy się normalnie pożegnać z kadrą. Nie wiem, co to ma wspólnego z szacunkiem. Takiej propozycji nie przyjąłem, bo uważam, że była absurdalna. Po drugie: nie mógłbym przez sześć tygodni udawać przed zawodnikami, że wszystko jest okej, bo to nie byłoby w porządku.

Komunikat o pana dymisji pojawił się na długo przed planowanym zgrupowaniem...
Sam podjąłem inicjatywę, żeby się zastanowić, w jaki sposób to zakomunikować, aby środowisko się od nas nie odwróciło, bo domyślałem się – nie dlatego, że mam jakiegoś hopla na swoim punkcie – że to będzie decyzja raczej niepopularna. Po rozmowach ze sztabem zadzwoniłem do prezesa, żeby zasugerować mu, by nie przekazywać decyzji zawodnikom poprzez Messengery czy Twittery tylko wprost, między oczy, podczas turnieju ligowego. Można się było spodziewać, że to spotkanie nie będzie specjalnie miłe, padło na nim sporo głosów od zawodników o bezzasadności tej decyzji.

Wspomniał pan o swym emocjonalnym zaangażowaniu w projekt Junior Amp Futbol. Dymisja zmieniła pana zaangażowanie w nim?
Jeszcze w trakcie spotkania z prezesem zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądał mój udział w tym projekcie. Poprosiłem, abyśmy dali sobie czas, żeby to można było rozstrzygnąć. Natomiast podczas spotkania z zawodnikami, na którym oprócz prezesa byli inni członkowie zarządu, padło kilka sformułowań, które mnie zabolały. I ostatecznie odarły ze złudzeń, czy chcę – mimo że tych dzieciaków jest mi cholernie szkoda – przygodę z amp futbolem kontynuować. I podjąłem decyzję, że nie. Poprosiłem sztabowców w juniorskim projekcie, by nie rozmawiać o wewnętrznej solidarności. Chciałbym, żeby nadal pracowali z dziećmi, bo to są świetni ludzie i fachowcy. Mam poczucie, że dzieciaki zostały w dobrych rękach.

Odkurzyć kilka projektów

Jakie ma pan teraz plany?
Zawsze mam coś do roboty. Mam kilka zakurzonych projektów, chcę je odkurzyć. Są to głównie projekty szkoleniowe. Propozycje padły głównie z piłki nożnej 11-osobowej, ale odrzuciłem je, bo nie chcą zmieniać swego życia i nie wyobrażam sobie, że miałbym pracować w jednym klubie, codziennie w tych samych realiach. Już od tego odwykłem, a nie chcę być upierdliwy dla otoczenia. Wierzę, że te projekty – związane głównie z nauczaniem trenerów - pozwolą mi na to, abym mógł prowadzić swe życie tak jak do tej pory. Prowadzę szkolenia, warsztaty związane z budowaniem zespołu, jeżdżę po firmach i robię – mam nadzieję – dobrze rzeczy. I chyba będę miał więcej czasu na Afrykę. Przymierzam się, żeby w grudniu zorganizować kurs w Nigerii, na początku przyszłego roku chciałbym wybrać się do Tanzanii, a może też poza Afrykę - do Kostaryki.

Pracę w środowisko amp futbolu pan już wyklucza?
Jakoś niespecjalnie na razie się tym podniecam, bo mam co robić. Oczywiście, jak się pojawi jakiś nowy projekt, będzie ciekawy, nie powiem „nie”. Bo może mógłbym gdzieś komuś na świecie pomóc, kto już amp futbol tworzy albo będzie chciał go tworzyć od zera. Mógłbym pojechać do kogoś i podzielić się swą wiedzą. Jeśli ktoś z klubu zadzwoni i powie: „Marek, wpadnij do nas na dwa dni i powiedz, jak to się u was robiło”, też pojadę i pomogę. Ale tylko doraźnie, nie na stałe.

MAREK DRAGOSZ

Ur. 12.04.1972, Kraków. Były piłkarz m.in. Grzegórzeckiego i Wisły, trener II klasy z licencją UEFA A. Prelegent konferencji dla trenerów oraz uczestnik szkoleń i stażów w wielu krajach, trener reprezentacji w amp futbolu (2011-2220), dyrektor sportowy KSPN Pogoń Kraków, założyciel organizacji niosącej pomoc dzieciom z różnych stron świata „Keepers Foundation”, organizator licznych imprez charytatywnych i akcji wolontaryjnych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl