„Najgroźniejszym mitem jest ten, że koronawirus nie istnieje". Rozmowa z prof. Mirosławem Czuczwarem

Gabriela Bogaczyk
Gabriela Bogaczyk
- Jako szef intensywnej terapii poświadczam, że istnieje. Na co dzień widzę tych pacjentów i wiem, w jakim ciężkim są stanie - mówi prof. Mirosław Czuczwar, kierownik II Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii SPSK1 w Lublinie.

Na początku epidemii świat obiegły przerażające zdjęcia pacjentów z koronawirusem na oddziałach intensywnej terapii. Czy rzeczywistoście tak to wygląda, że samotny pacjent jest przytłoczony ogromną ilością sprzętu?

Straszenie odbiorców w ten sposób jest nieodpowiedzialne. Ci chorzy są leczeni dokładnie tak samo, jak wszyscy na intensywnej terapii. Jestem przeciwny epatowaniem tego typu środkami oddziaływania na społeczeństwo. Te fotografie faktycznie mogą robić wrażenie na kimś, kto nigdy nie był na intensywnej terapii. Podobnie przebiega również leczenie ciężkiej grypy. Nasz personel nie umieszcza jakichkolwiek treści w mediach społecznościowych, bo dzielenie się właśnie w ten sposób obrazami, dźwiękami, swoimi przemyśleniami, tak naprawdę nasila panikę i w większości niczemu nie służy, oprócz szukania taniego poklasku. Niezrozumiałe jest dla mnie, po co medycy robią sobie zdjęcia z odbitą maską na twarzy. Podejrzewam, że chcą stawiać siebie w roli jakiegoś tragicznego bohatera, aby wszyscy im współczuli. W zasadzie opieka nad pacjentem z COVID-19 (oprócz środków ochronnych) różni się brakiem odwiedzin rodziny. Jest to konieczne obostrzenie ze względu na chorobę wysokozakaźną. Do tej pory nie spotkaliśmy się z ani jednym przypadkiem niezrozumienia, oskarżeń pod naszym adresem. Wszyscy, póki co rozumieją powagę sytuacji. Jednak, jeśli chory odzyska świadomość, to staramy się mu umożliwić zdalny kontakt z rodziną za pomocą internetu, aby ułatwić przeżycie tego trudnego okresu.

Oddziały intensywnej terapii są tymi, gdzie jest najwyższa śmiertelność, ze względu na to, że trafiają tu pacjenci w bardzo ciężkich stanach.

Faktycznie w Polsce oddziały intensywnej terapii mają wyższą śmiertelność w porównaniu do innych krajów Europy, ale nie wynika to z tego, że gorzej leczymy. Chodzi o to, że u nas jest zdecydowanie mniej łóżek intensywnej terapii, więc siłą rzeczy dostęp do nich jest ograniczony. Ponieważ każde łóżko jest cenne, to nie przyjmuje się pacjentów w zbyt lekkim stanie, ani nie dąży się do tego, żeby leżeli zbyt długo. Śmiertelność w polskich OIT kształtuje się na poziomie 30-40 proc. Jak na ciężkość stanu chorych, uważam ten wynik za całkiem dobry.

Z drugiej strony, jesteście traktowani jako ostatnia deska ratunku, również w przypadku COVID-19.

Trzeba powiedzieć, że większość osób zakażonych koronawirusem SARS COV-2 nie potrzebuje żadnej opieki medycznej. Następnie, część z nich wymaga hospitalizacji na oddziale zakaźnym i wdrożenia leczenia ze względu na objawy (np. tlenoterapia, leczenie gorączki, nawadnianie). U stosunkowo niewielkiej części tych chorych dojdzie do nagłego pogorszenia stanu czyli do niewydolności oddechowej pełnoobjawowego zapalenia płuc. Lekarze z kliniki chorób zakaźnych robią wtedy wszystko, żeby nie wymagali intensywnej terapii. I to się bardzo często udaje przy pomocy skutecznego leczenia. Ostatnia populacja chorych to ta, której stan zdrowia się nie poprawia, mimo wysiłków naszych kolegów zakaźników, bo następuje progresja i dochodzi do niewydolności wielonarządowej. Tacy właśnie pacjenci trafiają do nas. Zazwyczaj mamy od 1 do 3 takich pacjentów z COVID-19 na oddziale intensywnej terapii. Łącznie było to około 20 osób w najcięższych stanach. Wśród nich byli m.in. pierwsi zakażeni w woj. lubelskim: pacjent z Niedrzwicy czy pacjentka z Janowa Lubelskiego, a także sekretarka medyczna ze szpitala w Radomiu czy lekarz ze Starachowic, którego niestety nie udało się uratować. Pierwsze trzy osoby wyzdrowiały, mają się dobrze, są pod naszą opieką. Śmiertelność w tych najcięższych przypadkach wynosi u nas ok. 40-50 proc. Uważam, że to nie najgorzej, jak na dane ze świata o 80 proc. umieralności na OIT-ach.

Do Lublina trafiają pacjenci z całego regionu jak i innych województw, bo to właśnie w SPSK1 znajduje się urządzenie ECMO. Opowiedzmy o nim.

Decyzją konsultanta krajowego anestezjologii i intensywnej terapii została powołana ogólnopolska sieć centrów ECMO do leczenia pacjentów z COVID-19, którą mam przyjemność koordynować. Wyznaczyliśmy pięć ośrodków (Lublin, Warszawa, Gdańsk, Kraków, Wrocław), którzy mają leczyć tych chorych. Obecnie najwięcej zakażonych trafiło do nas i do MSWiA w Warszawie. Możemy tych chorych transportować śmigłowcem lub ambulansem, jeśli jest bliżej. W Lublinie w czasie pandemii trzy osoby z koronawirusem skorzystało z terapii urządzeniem ECMO. Dwie osoby przeżyły, jedna zmarła. EMCO (aparat do tzw. membranowej oksygenacji pozaustrojowej) to urządzenie, które ma za zadanie zastąpić płuc lub serce pacjenta, albo jedno i drugie jednocześnie. Na szczęście u bardzo niskiego odsetka zakażonych wirusem SARS CoV-2 dochodzi do tak dużych zmian patologicznych w płucach, że przestają umożliwiać efektywną wentylację i oddychanie. Wtedy pacjent zaczyna się dusić. ECMO czyli tzw. sztuczne płuca wypompowuje krew z pacjenta, a następnie natlenia i wpompowuje natlenowaną krew z powrotem do organizmu. A płuca chorego w tym czasie mogą odpocząć. Dzięki temu jesteśmy w stanie zapewnić pacjentowi taki dopływ tlenu do tkanek, że jest w stanie przeżyć tę najcięższą fazę choroby. Terapia trwa do momentu, kiedy płuca podejmą swoją funkcje. Najdłużej pacjent leżał dwa tygodnie pod ECMO.

Był pan członkiem wojskowej misji medycznej w Chicago, która na początku pandemii wyjechała z Polski do USA. Jakie wrażenia ma pan po tej wymianie doświadczeń?

W całej Polsce mieliśmy wtedy kilka razy mniej przypadków niż w samym mieście Chicago. Byłem bardzo zszokowany, że na miejscu ludzie chodzą normalnie bez maseczek na twarzy, korzystają z restauracji, prowadzą zwyczajne życie. W tym czasie, w Polsce była ogromna mobilizacja społeczeństwa i to pewnie przełożyło się na to, że stosunkowo suchą stopą przeszliśmy przez początkową fazę pandemii w naszym kraju. Wizytując amerykańskie placówki, zobaczyliśmy przede wszystkim, że mają bardzo dobrze zorganizowane procedury postępowania, przygotowania i adaptowania szpitali na rzecz chorych z koronawirusem. Pokazali nam szpital polowy na 2,5 tys. łóżek, który zbudowali w kilka tygodni, i to naprawdę robiło wrażenie. Z kolei amerykańską stronę zainteresowało najbardziej właśnie nasze doświadczenie w leczeniu chorych za pomocą ECMO. Pojawiła się nawet deklaracja, że jak epidemia się wyciszy, to chętnie przyjadą do Polski, bo nasze wyniki są dużo lepsze od tych, które oni osiągnęli. Ale to nie znaczy, że oni gorzej leczą. W Nowym Jorku na początku epidemii śmiertelność wynosiła 94 proc., ale to wynikało z ogromnego naporu chorych w pierwszych dniach pandemii, co skutkowało wyczerpaniem się miejsc szpitalnych, pracą studentów zamiast wykwalifikowanej kadry. U nas na szczęście nie było takiej sytuacji, i być może dlatego właśnie nasze wyniki są lepsze.

Za nami już prawie pół roku epidemii. Który moment był dla pana najtrudniejszy?

Konkretny dzień może nie, ale tak naprawdę najtrudniejsze były początki. Wtedy, kiedy nie za bardzo było jeszcze wiadomo, co się stanie. Najgorsza była chyba ta niepewność i oczekiwanie na pierwszego pacjenta.

Jak pojawiła się pierwsza osoba, to zaczęliśmy się dostosowywać organizacyjnie do nowej sytuacji. W mojej opinii nasz szpital był przygotowany dosyć dobrze, przez cały czas nie zabrakło nam sprzętu, dostaliśmy dodatkowe aparaty ECMO i jednorazowe środki ochronne. Mnóstwo osób chciało pomóc, (akcja dostarczania posiłków, maseczki własnej roboty, przyłbice). To było bardzo wzruszające. Mam wrażenie, że trochę zapomnieliśmy już o tym. Lubię czasem sobie wracać do tych chwil z początków pandemii, gdzie Polacy wyzwolili w sobie taką pozytywną energię i zmobilizowali się do działań. Mimo strachu, lęku, poczucia zagrożenia, które wtedy wszystkim towarzyszyło, emocje wśród społeczeństwa były bardzo pozytywne.

Wtedy też dyskutowano szeroko, czy wystarczy respiratorów w Polsce, ale chyba trafniejsze pytanie: to czy wystarczy personelu do ich obsługi?

Tak, to zdecydowanie bardziej paląca kwestia, bo sam sprzęt jeszcze nikogo nie wyleczył. Prawda jest taka, że mamy duże rezerwy sprzętu, wolne miejsca na intensywnej terapii. Respirator to tylko urządzenie, które bez fachowej obsługi, nikomu nie pomoże. I w tym przypadku faktycznie sporo było na początku znowu tego epatowania strachem, paniką czy bohaterstwem personelu. Każdy lekarz podejmujący decyzje terapeutyczne, zwłaszcza te trudne, powinien brać za nie odpowiedzialność i powinien podejmować je zgodnie ze swoim sumieniem. I nikt mu w tym nie pomoże. My naprawdę wiemy, co mamy robić.

Z perspektywy anestezjologa, dlaczego koronawirus jest tak groźny?

Przede wszystkim jest niebezpieczny, bo u niewielkiego odsetka chorych może dojść do gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia i niewydolności oddechowej. Śmiertelność rośnie w tych przypadkach wraz z wiekiem. Problem jest taki, że jest to choroba nowa, nie ma na nią szczepionki, ani leku. Najgroźniejsze jest też to, że jako populacja nie mamy jeszcze nabytej odporności na COIVD-19, tak jak jest to w przypadku grypy.

Co nas może czekać?

To zależy głównie od nas. W przypadku chorób bakteryjnych, postępowanie jest ważne na poziomie konkretnego człowieka, a w przypadku chorób wirusowych - już decyduje zachowanie populacji. Prawda jest taka, że żaden lek nie zakończy pandemii. Pandemię możemy zakończyć sami - stosując się do zaleceń. Chodzi o dystans społeczny, unikanie niepotrzebnych zgromadzeń, pilnowanie czy nie miało się kontaktu z osobą zakażoną, dezynfekcja i maseczki. W ten sposób udało się niektórym krajom wyjść z epidemii. Musimy zacząć od siebie, a nie liczyć, że ten problem ktoś załatwi za nas.

Który mit związany z koronawirusem najbardziej boli?

Najgroźniejszym mitem, który znajduje niestety posłuch, jest to, że koronawirus nie istnieje. Ja jako szef intensywnej terapii poświadczam, że istnieje. Na co dzień widzę tych pacjentów i wiem, w jakim ciężkim są stanie. Nie ma co panikować, ale nie ma co też lekceważyć zagrożenia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Grupę krwi u człowieka można zmienić, to przełom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Najgroźniejszym mitem jest ten, że koronawirus nie istnieje". Rozmowa z prof. Mirosławem Czuczwarem - Plus Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl