Kiedy kanclerz Scholz weźmie udział w szczycie NATO w Waszyngtonie, prawdopodobnie z dumą przekaże sojusznikom, że poziom niemieckich wydatków na obronność osiągnął obecnie minimalny cel w wysokości 2 proc. PKB - "ale niewiele więcej jest możliwe ze względu na osobliwość zwaną Schuldenbremse" - czytamy w komentarzu "Sueddeutsche Zeitung". Schuldenbremse, czyli hamulec zadłużenia, to zasada zapisana w niemieckiej ustawie zasadniczej, stanowiąca, że budżet państwa powinien być w stanie poradzić sobie bez znaczących pożyczek.
Wojna i finanse
Gazeta zauważyła, że Niemcy przez długi czas zaniedbywały własną obronę. W 2014 roku, po anektowaniu przez Rosję należącego do Ukrainy Krymu, NATO potwierdziło cel, zgodnie z którym jego członkowie powinni wydawać na obronność co najmniej 2 proc. PKB, ale Niemcy - wytknęła gazeta - "zawsze miały lepsze rzeczy do roboty".
Dziesięć lat później rząd Niemiec po raz pierwszy osiągnął cel NATO, ale tylko dzięki specjalnemu funduszowi w wysokości 100 mld euro. Minister obrony Boris Pistorius jest zirytowany, ponieważ brakuje mu środków na przyspieszenie reorganizacji wojsk w obliczu rosnących kosztów, a "niemieckiemu rządowi brakuje ambicji, by zrobić coś więcej niż minimum" - podkreśla "Sueddeutsche Zeitung".
"Podczas gdy Niemcy znajdują się obecnie w najbardziej niebezpiecznej sytuacji od zakończenia zimnej wojny, koalicyjny rząd (SPD, Zielonych i FDP) gubi się w obawach o finanse publiczne" - ocenił dziennik. Zwrócił uwagę, że minister finansów Christian Lindner z liberalnej FDP "z hamulca zadłużenia uczynił sedno prawdy absolutnej" i "odrzuca ogłoszenie stanu nadzwyczajnego, który umożliwiłby zwiększenie wydatków". Zdaniem gazety odpowiedzialność ponosi także SPD ze swoimi "niejasnymi priorytetami". Niemiecka polityka wojskowa "jest raczej dziełem księgowych niż geostrategów" – skwitował "Sueddeutsche Zeitung".
źr. PAP
