Dla Agnieszki i Dawida, małżeństwa mieszkającego w Tczewie, walka o dzieci oznaczała głównie czekanie. - Długo staraliśmy się o dzieci biologiczne - mówi Agnieszka. - W końcu los skierował nas do Ośrodka Adopcyjnego. Mąż długo się zastanawiał, czy damy radę pokochać nie swoje dzieci, ale w końcu miłość wygrała. Przeszliśmy szkolenie, weryfikację. A potem cisza. Półtora roku czekaliśmy, chcieliśmy nawet zrezygnować.
Najważniejsza jest miłość
Dopiero wiosną ubiegłego roku zadzwonił telefon. Usłyszeli, że jest nie jedno, ale dwoje dzieci. Dwuletnie bliźniaki, Natalka i Mateusz. - Nie chcieliśmy dwójki, rozważaliśmy adopcję rodzeństwa, ale odłożoną w czasie - wspominają. - Powiedziano nam, że są bliźniaki i nie było innej opcji.
Poznali się z dziećmi w kwietniu 2019 r. Pojechali do rodziny zastępczej, opiekującej się maluchami. Rodzina mieszka niedaleko Chojnic. Weszli do domu, zobaczyli maluchy i... była to miłość od pierwszego wejrzenia. Z obu stron.
- Dzieci są wspaniałe - opowiada Agnieszka. - Znaliśmy ich historię, sytuację zdrowotną, nic nie było nam obce. Ale najważniejsza okazała się miłość. Od pierwszych spotkań mówiły do nas: mamo, tato.
Na zdrowy rozsądek powinni wziąć od razu maluchy do domu i czekać na załatwienie formalności. Jednak biurokracja bywa ważniejsza od dobra dziecka. Sądy przekazywały dokumenty z miasta do miasta. Prawa rodzicielskie odbierano w Gdańsku, potem papiery szły do Chojnic, a następnie do Tczewa. No i długo zeszło.
Co drugi dzień Agnieszka, pracująca zmianowo, wsiadała do samochodu i ruszała z Tczewa do Chojnic. Ponad sto kilometrów w jedną stronę. Pobawiła się z rodzeństwem, poprzytulała, poczytała bajki. I znów do samochodu, kolejne 100 kilometrów do domu. Trwało to aż do września, gdy wreszcie formalnie stali się rodzicami Natalki i Mateusza.
Dziś dzieci mają już 3,5 roku. Chodzą do przedszkola, rodzice do pracy. Ot, zwykła rodzina. - Obowiązków dużo, ale wszystko płynie, jakby miało tak być - śmieje się Agnieszka. - Dzieciaki rosną, widzimy, że choć są bliźniakami, to każde jest indywidualnością. Natalka jest bardzo charyzmatyczna, wyrazista, rządzi w domu. Bardzo inteligentna, zaskakuje nas spostrzeżeniami. Syn spokojniejszy, przylepa.
Marzenia na przyszłość? Takie najprostsze, żeby dzieci były zdrowe, uczyły się, wszystko było w porządku. Co mogłaby poradzić osobom, myślącym o adopcji? - Radzę być cierpliwym - mówi. Trzeba też wytrwałości. I wiary, że miłość wygra.
Między potrzebą a oczekiwaniem
W Gdańsku około 800 dzieci przebywa w pieczy zastępczej, rodzinnej i instytucjonalnej. Z tego ok. 100 mogłyby trafić do adopcji. W ubiegłym roku zaledwie połowa z 60 wskazanych przez MOPR dzieci, znalazła nowych rodziców. Z danych Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego w Gdańsku wynika, że w ubiegłym roku na 233 dzieci z pieczy zastępczej zakwalifikowanych do adopcji, rodziny znalazło 62 dzieci. Czyli około 26 proc. Do września tego roku na 191 oczekujących dzieci tylko 29 zostało adoptowanych. To tylko 15 procent. Dodatkowo jednak dodatkowo toczą się sprawy o przysposobienie dla 15 dzieci w 13 rodzinach.
W ubiegłym roku w Pomorskim Ośrodku Adopcyjnym zarejestrowanych było 88 kandydatów na rodziców adopcyjnych, w tym roku 50.
- Najmłodsze dzieci, noworodki pozostawiane w szpitalach bardzo szybko trafiają do rodziców - tłumaczy Agnieszka Wróbel, z-ca dyrektora MOPR w Gdańsku, który organizuje pieczę zastępczą dla gdańskich dzieci. - Trudności pojawiają się w przypadku dzieci starszych, chorych, niepełnosprawnych, licznego rodzeństwa. Największym wyzwaniem bywa rodzeństwo, gdzie jest i maluszek i nastolatek. Jest pat, nie chcemy ich rozdzielać, więc potrzebna jest rodzina, która zechce zaadoptować dzieci w różnym wieku.
Dyrektor Wróbel nie pamięta, by taki przypadek wydarzył się w Gdańsku. Dzieci dorastają więc w rodzinach zastępczych.
Co można zrobić, by więcej dzieci znalazło swoje nowe rodziny?
- To pytanie stawiamy sobie codziennie. Już nie mamy pomysłów - stwierdza ze smutkiem w głosie Joanna Bartoszewska, dyrektor Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego w Gdańsku. - Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że oczekiwania rozmijają się często z potrzebami. Ale wciąż szukamy nowych rodzin otwierających się na faktyczne potrzeby dzieci.
Zdaniem pani dyrektor być może zainteresowanym adoptowaniem starszych dzieci pomoże przewidywana zmiana przepisów. Jeśli nowelizacja wejdzie w życie, rodzice adoptujący dzieci mające więcej niż siedem lat także będą mieli możliwość wzięcia urlopów macierzyńskich, rodzicielskich do 18. roku życia dziecka.
Odrębnym problemem są dzieci chore, niepełnosprawne. Wprawdzie, jak twierdzi Dorota Łuczyńska-Wypych, psycholog POA prawie w ogóle wśród przeznaczonych do adopcji dzieci nie ma nieobciążonych, ale niektóre są obciążone bardziej.
- Bardzo mało wiemy na temat historii dzieci z okresu przedciążowego - tłumaczy psycholog. - Matki jakiegoś powodu oddają dzieci, niektóre spożywały alkohol, narkotyki. Nawet jeśli matki deklarują, że nie piły, a potem wychodzi FAS. Rodzice mogą też cierpieć na choroby psychiczne, schizofrenię, depresję, upośledzenie. Oczywiście rodzice adopcyjni są o tym wszystkim informowani. To jest nasza odpowiedzialność. Dobieramy rodziców pod kątem potrzeb dzieci. Poszukujemy kandydatów, którzy jeśli będą potrzebne ewentualne wsparcie - podołają.
Jeszcze przed kilkoma laty dzieci chore, które nie znalazły rodzin w Polsce, były kwalifikowane do adopcji zagranicznej. Obecnie praktycznie nie ma szans na znalezienie rodziców poza naszym krajem. Wprawdzie nie ma bezpośredniego zakazu, ale w nowelizacji ustawy dotyczącej rodzicielstwa zastępczego i adopcji widać kierunek bardzo je ograniczający. - To była szansa dla wielu dzieci na znalezienie rodzin - przyznają pracownicy ośrodków adopcyjnych.
Przypadek Sandry
Wokół adopcji narosło wiele nieporozumień. Część naszych wyobrażeń opiera się na kinie familijnym, pokazującym idealne rodziny, które pokonują wszelkie przeszkody, by stworzyć pokrzywdzonym przez los dzieciom prawdziwy dom.
Na początku 2017 roku napisałam artykuł o Sandrze, siedmiolatce z okularkami zsuniętymi na nosek, która prawie całe swoje życie spędziła w gdańskim pogotowiu opiekuńczym. Jej mama piła alkohol w ciąży, więc dziewczynka urodziła się z FAS, alkoholowym zespołem płodowym, skutkującym wieloma wadami. Sandra nie widziała na jedno oko, w drugim zdiagnozowano poważną wadę wzroku.
Małżeństwo prowadzące pogotowie opiekuńcze, choć bardzo kochało Sandrę, nie mogło się nią dłużej zajmować. Wybierali się na emeryturę, wiedzieli, że zabraknie im sił, by stworzyć rodzinę dziewczynce.
Później o Sandrze napisały także inne gazety. W pogotowiu opiekuńczym pojawiły się ekipy telewizyjne. W ogólnopolskich programach ukazały się reportaże z Gdańska. Do gdańskiego MOPR zaczęli zgłaszać się kolejni chętni do zajęcia się dzieckiem. Wśród nich małżeństwo spod Grodziska Mazowieckiego z trojgiem własnych dzieci w wieku 5-12 lat. - Już wcześniej rozmawialiśmy o tym, by zaadoptować niepełnosprawne dziecko - tłumaczyli. - Dlaczego niepełnosprawne? Bo mamy to szczęście, że urodziły się nam zdrowe dzieci.
Opiekunowie Sandry zauważyli, ze między dziewczynką a kandydatami na rodziców szybko zaiskrzyło. Szybko ruszyła procedura urzędnicza i prawna. W lipcu 2017 r. Sąd Rodzinny w Gdańsku zgodził się, by Sandra zamieszkała w nowej rodzinie do czasu zakończenia procesu adopcyjnego.
Tekst o decyzji sądu był ostatnim, poświęconym Sandrze i jej potencjalnej rodzinie.
- Sytuacja skończyła się dramatycznie - przyznaje dyrektor Agnieszka Wróbel. - Tak niestety jest, gdy wyboru dokonuje się sercem. Wyobrażenie niedoszłych rodziców o dziewczynce, liczenie, że miłość i troska rodziców sprawią, że dziecko przejdzie własne ograniczenia, okazały się złudne. Dziecko jest obarczone zespołem FAS. Sandra potrzebowała miłości mamy i taty, a jej rodzice mieli nieadekwatne oczekiwania.
Dziś Sandra jest w rodzinie zastępczej specjalistycznej. Trwa walka o jakość jej życia i samodzielność.
- Adopcja jest bardzo ważną decyzją, która niesie za sobą pewne trudności - dodaje dyrektor Wróbel. - Nawet pięcioletnie dziecko jest już obarczone traumą. Z jakiegoś przecież powodu nie może być z rodzicami biologicznymi. Miłość leczy, ale trzeba mieć gotowość na to, że dziecko nie spełni pokładanych w nim oczekiwań. To są bardzo trudne sprawy.
Szukanie bohatera
Od moich rozmówców słyszę, że już jest trudno, ale jeśli wejdzie w życie prawo utrudniające aborcję ze względu na wady wrodzone płodu, może być jeszcze trudniej.
- Fundujemy potężnej grupie dzieci życie w DPS-ach - mówi Joanna Bartoszewska. - Jeśli rodzic biologiczny rozważa możliwość aborcji ze względu na wady wrodzone dziecka, to jak można oczekiwać, że obcy człowiek będzie chciał to dziecko adoptować? Nie mamy świadomości, z czym wiąże się adopcja. Nie decydują się na nią osoby, chcące poświęcić się dzieciom niepełnosprawnym, ale ci, którzy chcą być rodzicami. Zwykli ludzie, który chcą mieć dziecko i sami stracili wiele ciąż. Można oczywiście dopasowywać szkolenia, rozszerzać wiedzę, mówić, jakie są potrzeby tych dzieci. Nie wiem jednak, czy są sposoby, by znaleźć więcej chętnych na adopcję dzieci niepełnosprawnych, bo tu mijają się potrzeby dzieci i potrzeby kandydatów na rodziców adopcyjnych.
Kandydaci na rodziców adopcyjnych nie żyją w bańce informacyjnej. Jeśli nawet nie spotkali matki dziecka niepełnosprawnego, to przynajmniej o takiej słyszeli. I zdają sobie sprawę, że zadanie ciągłej opieki nad najpierw dzieckiem, a potem dorosłym wymaga heroizmu i niebywałego wręcz poświęcenia. Wyrzeczenia się swoich potrzeb. Ambicji zawodowych, naukowych, towarzyskich. Marzeń o podróżach... Ludzie ci nie przesypiają nocy od wielu lat, nie dojadają, mają problemy finansowe. Walczą o każdą godzinę usług opiekuńczych, o edukację dziecka, rehabilitację.
- Osoby, które chcą się poświęcić niepełnosprawnym dzieciom robią to albo jako wolontariusze, albo zawodowo, jako opiekunowie, pielęgniarki, lekarze - dodaje dyrektor POA. - Ale już nie jako rodzice. Bardziej bym widziała w tym miejscu doszkalane rodziny zastępcze.
Ze specjalistycznymi rodzinami zastępczymi też nie jest różowo. - Na 50 rodzin zawodowych, mamy 7 rodzin zastępczych o profilu specjalistycznym - mówi Agnieszka Wróbel. - Marzy nam się więcej. Szukamy więc rodziny specjalistycznej przy pomocy innych powiatów nie zawsze w Gdańsku. Dzieci też trafiają do opieki instytucjonalnej, czyli do domów dla dzieci. Kiedy przebywające w rodzinie zastępczej lub domu dla dzieci niepełnosprawny młody człowiek kończy 18 lat - bywa różnie. Niektórzy zostają z rodzinami zastępczymi. Część dzięki działaniom rehabilitacyjnym może ze wsparciem z zewnątrz funkcjonować samodzielnie.
Czasem jednak zaczyna się dramat. Jedyną alternatywą jest umieszczenie takiej osoby w Domu Pomocy Społecznej.
Nie wiedzą, że ich dziecko jest u nas
Najbardziej niepełnosprawne maluchy - z zespołem Downa, porażeniem mózgowym, zespołem wad wrodzonych, autystyczne - trafiają do Regionalnej Placówki Opiekuńczo Terapeutycznej, Domu Małego Dziecka im. Janusza Korczaka w Gdańsku. A tam praktycznie jest wieczny problem braku miejsc i długa kolejka oczekujących. Wśród podopiecznych placówki jest obecnie tylko jedno dziecko z tzw. dobrej ciąży. Czyli takiej, w której matka dbała o siebie przez całą ciążę, dobrze się odżywiała, nie piła, nie paliła, nie brała narkotyków i dopiero, gdy dziecko gdy urodziło się niepełnosprawne, zostawiła je w placówce. Większość dzieci zawdzięcza swój stan niefrasobliwości lub chorobie rodziców.
- W naszym domu przebywa 45 dzieci, z których 33 jest wolnych prawnie. Nie ma żadnych przeszkód, prócz stanu ich zdrowia, by były adoptowane - mówi Ilona Puckowska Pociask, dyrektor placówki.
Sytuacja jest bardzo trudna, także ze względu na pandemię. Wcześniej do "Korczaka" przychodzili wolontariusze. U niektórych, w miarę kolejnych wizyt, dojrzewała miłość do dziecka. Ale i tak adopcji jest niewiele, najwyżej jedna, dwie w roku. Stan ten utrzymuje się od kilku lat po tym, jak adopcje zagraniczne zostały zablokowane.
Dzieci przebywają w Domu im. Korczaka do 12 roku życia. Dłużej nie mogą, bo warunki lokalowe placówki przystosowane są do potrzeb małych dzieci. A co dalej?
- Jeśli nie znajdą rodziny zastępczej lub adopcyjnej, pozostaje DPS dla dzieci - wyjaśnia dyrektor Puckowska-Pociask. - Dzieci z Korczaka z głęboką niepełnosprawnością najczęściej trafiają do takiego domu prowadzonego przez siostry zakonne w Elblągu. Dom jest otwarty, dzieci chodzą do szkoły, mają kontakt z osobami spoza placówki. Istotne jest przy tym, że siostra przełożona aktywnie szuka rodziców i odnosi sukcesy w zakresie adopcji.
Dyrektor "Korczaka", pytana o rodziców adoptujących niepełnosprawne dzieci, odpowiada, że są to ludzie z otwartym sercem, umysłem, stabilną sytuacją finansową, którzy nie widzą dziecka przez pryzmat niepełnosprawności. Widzą w nim człowieka potrzebującego bezpieczeństwa, miłości, opieki.
- Zawsze mówię, że każde z naszych dzieci ma gdzieś rodziców - twierdzi Ilona Puckowska-Pociask. - Tylko ci rodzice nie wiedzą, że ich dziecko jest u nas.
Trzeba o tym głośno mówić, bo dzieci oczekujących na rodziców może być jeszcze więcej. I wszyscy - państwo, samorządy, organizacje społeczne - powinny się na to przygotować. Przy założeniu, że podmiotem jest dziecko. Ono już zostało skrzywdzone. Nie ma obrońców. Musimy zadbać, by nie doświadczyło kolejnych traum.
Szeremeta odrzuciła pół miliona
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?