Spis treści
- "Dla mnie zmieniła całkowicie swoje życie"
- Co USG, to kolejne dziecko
- "To, że jest matką moich dzieci jest dla mnie zaszczytem"
- Maniok i bataty zamiast zupy mlecznej
- Padł na kolana i zaczął się modlić
- Rekordowo długa ciąża dała większe szanse dzieciom
- Walka o wizę
- Ceremonia Nadania Imienia
- Zobacz zdjęcia z tej niezwykłej ceremonii
- "Teraz mam prawdziwy DOM"
Piątkowy (25 października) zimny, mglisty wieczór - aura wyjątkowo nieprzyjemna, ale nie kusiło mnie w ogóle, żeby tego dnia zostać w domu pod kocem. Z wielką ekscytacją biegłam stukocząc obcasami (zostałam przecież zaproszona na ważną, rodzinną uroczystość, musiałam być elegancka!) ulicą Staszica w kierunku USK1 - a konkretnie Oddziału Neonatologicznego. Okazało się, że wystroiłam się niepotrzebnie - tuż po przekroczeniu progu oddziału zostałam ubrana w jednorazowy fartuch, który wraz z maseczką stanowił wieczorowy dress code obowiązujący wszystkich zebranych na jednej z salek dla wcześniaków.
Dlaczego jednak tam się pojawiliśmy? Poznajcie Dianę, Davida i Daniela - trojaczki z Nigerii odpowiedzialne za całe zamieszanie, które szturmem zdobyły serca nie tylko rodziców, ale i całego oddziału.
"Dla mnie zmieniła całkowicie swoje życie"
Nie chciałam swoimi licznymi pytaniami niepokoić ich mamy - Boluwatife, która potrzebowała skupić się przede wszystkim na dochodzeniu do zdrowia, odzyskiwaniu sił i przebywaniu blisko swoich dzieci, dlatego porozmawiałam z Gabrielem - ich tatą.
- Chciałem przyjechać do Polski, bo niezwykle fascynuje mnie wasza kultura, język, tradycja - opowiadał mi, a oczy błyszczały mu z ekscytacji. - Zawsze z moją ukochaną wiedzieliśmy, że chcemy razem wyruszyć w jakąś przygodę. Kiedy zwierzyłem jej się z mojego pomysłu przeprowadzki bałem się, że jej się nie spodoba, ale ona zareagowała bardzo entuzjastycznie, kamień spadł mi wtedy z serca. Jestem zaszczycony, że chciała dla mnie zmienić całkowicie swoje życie i po prostu wyjechać ze mną, myślę, że nie każda kobieta podjęłaby taką decyzję. Mam prawdziwy skarb.
Tak zaczęła się ich historia - od tamtego czasu Gabriel jako inżynier IT pracował zdalnie dla różnych firm, a Boluwatife - zwana również Ester - rozpoczęła kształcenie medyczne - studia na kierunku pielęgniarstwo na lubelskiej WSEI.
- Ona nade wszystko uwielbia się opiekować innymi, ten kierunek studiów jest naprawdę dla niej stworzony - śmiał się świeżo upieczony ojciec. - Skończyła je w marcu tego roku i dosłownie chwilę później dowiedzieliśmy się o ciąży - naszym pierwszym dziecku.
Co USG, to kolejne dziecko
Wtedy jeszcze Boluwatife nie wiedziała, że pod sercem nosi nie jedno, nie dwoje, a troje dzieci - te informacje los odsłaniał jej stopniowo, wraz z kolejnymi USG.
- Na trzecim nie mogłem z nią być, bo pracowałem i jak do mnie zadzwoniła z nowiną, to zacząłem się śmiać. Nie uwierzyłem jej! - wspominał Gabriel.
Tutaj zaczęły się schody, bo ciąże mnogie charakteryzują się znacznie wyższym ryzykiem niż pojedyncze - donoszenie ich do końca jest praktycznie niemożliwe, a i powikłania zdrowotne dla matki mogą być znacznie poważniejsze.
- Wymagane są tu dużo częstsze wizyty niż w przypadku nawet ciąży bliźniaczej. Większość patologii wydarza się właśnie w przypadku tych mnogich - tłumaczy docent Aleksandra Stupak, która prowadziła Boluwatife. - Ciąże mnogie w ogóle przydarzają się znacznie częściej u kobiet czarnoskórych - w obu rodzinach pojawiały się już bliźnięta. Takie pacjentki mają również inne predyspozycje, jeśli chodzi o choroby.
Doc. Stupak trzymała więc (dosłownie) rękę na pulsie.
"To, że jest matką moich dzieci jest dla mnie zaszczytem"
- Moja żona bardzo cierpiała, w trakcie tej ciąży przetrwała mnóstwo bólu, szczególnie macicy. Bardzo wymiotowała, miała duże trudności w poruszaniu się, ale zniosła to tak dzielnie... To prawdziwa wojowniczka. Jestem z niej ogromnie dumny. To, że jest matką moich dzieci jest dla mnie zaszczytem - podkreślał Gabriel.
Boluwatife trafiła do dobrego miejsca - ta klinika specjalizuje się w prowadzeniu ciąż trudnych, w tym mnogich, jak podkreśla jej kierowniczka, prof. dr. hab. n.med. Anna Kwaśniewska. Co ciekawe - zbieg okoliczności, jeśli ktoś w takowe wierzy, też trafił się nie byle jaki, bo w przyszłym roku ośrodek ten będzie świętował 80-lecie swojego istnienia. Jak widać zaczął obchody już rok wcześniej przypadkiem medycznym, jakiego jeszcze wcześniej nie widział - pierwszymi trojaczkami, których oboje rodzice pochodzili zza granicy.
Maniok i bataty zamiast zupy mlecznej
Wyzwanie stanowiły także tak zwane ciążowe "zachcianki" kulinarne - a tak naprawdę jedzenie, po którym przyszła matka najlepiej się czuje.
- Ze względu na stan zdrowia musieliśmy rozpisać dla Boluwatife restrykcyjną dietę, ale jak to zrobić z naszym szpitalnym jedzeniem, które jest dostosowane do Polek? Zamiast zupki marchewkowej czy krupniku, ona wolałaby bataty, maniok i ryż z kurczakiem - opowiada doc. Stupak.
Padł na kolana i zaczął się modlić
Podczas ciąży trojaczej (pomijając już wszystkie dolegliwości) wielką przeszkodę stanowi sama waga dzieci, którą kobieta musi dźwigać. Między innymi dlatego "donoszenie" takiej ciąży do końca jest niemożliwe - organizm matki zwyczajnie fizycznie nie wytrzyma takiego obciążenia.
- Boluwatife zależało bardzo na tym, żeby dzieci jak najdłużej były w macicy - i to jest bardzo rozsądne, bo im mniej czasu wcześniaki spędzą w inkubatorze tym lepiej dla nich. Cięcie cesarskie przeprowadziliśmy kilka dni po odwołanym planowanym, bo w piątek (18 października) poród zaczął się samoistnie. Cały zespół neonatologiczny i położniczy był już postawiony w stan gotowości i spisał się naprawdę na medal - wspomina doc. Stupak.
Podczas operacji Boluwatife mógł wspierać także mąż. Jak opowiadają położne, gdy tylko poród się zakończył, Gabriel wyszedł z sali, upadł na kolana w korytarzu i zaczął się modlić.
Rekordowo długa ciąża dała większe szanse dzieciom
Był to 32 tydzień, co jak na ciąże trojaczą jest znakomitym "wynikiem".
- To jest rewelacyjne, mama wytrzymała naprawdę długo, była bardzo dzielna i cierpliwa - ocenia kierowniczka Oddziału Noworodków dr n.med. Monika Wójtowicz-Marzec. - Cała trójka rozwijała się w miarę równomiernie, każde z nich ważyło około 1700-1800 gramów. Proszę sobie dodać do siebie wszystkie masy ciała dzieci, wszystkie łożyska i płyn owodniowy - to już się robi sumarycznie spory ciężar.
Po porodzie dzieci trafiły oczywiście do inkubatorów.
- Na początek wspieraliśmy ich oddech, ale nie potrzebowały respiratora, były w naprawdę świetnej kondycji. Od drugiego dnia oddychały już same. Nie da się jednak pewnych procesów przyspieszyć - np. nie potrafią jeszcze same utrzymać temperatury. Tak samo jest z odruchem ssania - pojawia się dopiero w 34 tygodniu ciąży, więc na razie muszą być karmione dożylnie lub zgłębnikiem. Chociaż dziewczynka, Diana zaczyna już jako pierwsza łapać, jak działa smoczek - śmieje się dr Wójtowicz - Marzec.
Walka o wizę
Na drodze wymarzonej przygody rodziców pojawiły się jeszcze inne przeszkody - tym razem urzędowe. Z jedną sobie już poradzili, a o pomyślne rozwiązanie drugiej wciąż walczą.
- Rodzicom bardzo zależało, żeby dzieci przyszły na świat już z nazwiskiem ojca/b] - mama, pomimo, że są po ślubie, w dokumentach ma swoje panieńskie nazwisko. Tymczasem możliwość, żeby zrobić to odpowiednio szybko [b]była najbliżej w ambasadzie na Litwie. Jak to usłyszałam, to pomyślałam: no wy chyba żartujecie - opowiada doc. Stupak. - Ale oni nie żartowali. W 29-30 tygodniu ciąży zapakował żonę w samochód i wyruszyli w drogę - jak święta rodzina w Biblii.
Na Litwie wszystko załatwili ekspresowo i w dwa dni wrócili z nowymi dokumentami. Czy drugi urzędowy problem uda im się załatwić tak samo gładko jak pierwszy? Chodzi o opiekę nad dziećmi, gdy już się urodzą.
- Muszę szybko wrócić do pracy, bo zaczną się problemy - mówi Gabriel. - Moja żona po wyjściu ze szpitala też nie da sobie rady sama po operacji z trójką noworodków. Ona nie może być teraz sama. Nasi rodzice, chociaż każdy z nich w Nigerii ma swoje życie i biznesy, zaproponowali nam, że przyjadą, by nas odciążyć w tych pierwszych miesiącach życia maluchów, a potem wrócą do siebie. To by nas naprawdę ocaliło. Ale niestety - dostanie teraz wizy do Polski graniczy z cudem... Wciąż o to walczymy.
Zarówno rodzice, jak i lekarze pisali w tej sprawie do polskiej ambasady w Nigerii oraz o pomoc do rozmaitych urzędów, na razie bezskutecznie.
Ceremonia Nadania Imienia
Jest taki jeden moment tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia, gdy w powietrzu wisi nieuchwytne oczekiwanie, pełne podekscytowania napięcie, że już-już za chwilę stanie się tutaj coś szczególnego. Właśnie taka atmosfera panowała tego wieczora na oddziale noworodków. Trójka bohaterów przyjechała na ceremonię w inkubatorach, wokół których się skupiliśmy. Na samym przodzie stanęli oczywiście rodzice i dwóch pastorów z ich wspólnoty religijnej - kościoła Redeemed Christian Church of God, który w Lublinie nazywa się "Seed of Life", czyli Ziarno Życia i mieści się przy ulicy Rusałki.
- Zwykle takie okazje obchodzimy znacznie bardziej hucznie, a dzieci trzymamy na rękach, ale tym razem musimy się trochę ograniczyć - zażartował pastor Joshua. - To, że spotykamy się dzisiaj, dokładnie osiem dni po narodzeniu tych dzieci ma swoje głębokie korzenie w Biblii - zaznaczył.
Duchowny poprowadził wszystkie części ceremonii: najpierw modlitwę, później śpiewy, a na koniec najważniejsze - nadanie imienia. A właściwie imion - bo w tej wspólnocie każdy człowiek ma ich nie jedno, nie dwa, nie trzy nawet a kilkanaście. Pastor podchodził do każdego dziecka, kładł rękę na inkubatorze i trzykrotnie recytował po kolei wszystkie jego imiona, a zebrani ma sali mieli je po nim powtórzyć.
- Każde imię niesie ze sobą głębokie znaczenie, jest dobrym życzeniem dla tego dziecka, pomoże mu przejść szczęśliwym przez życie, będzie źródłem siły - wytłumaczył pastor.
Na koniec pomodlił się za Lublin i na prośbę rodziców trojaczków także za wszystkie inne dzieci na oddziale.
Zobacz zdjęcia z tej niezwykłej ceremonii
"Teraz mam prawdziwy DOM"
Gabriel w rozmowie ze mną podkreślał wielokrotnie, jak bardzo ważną rolę w ich życiu odgrywa religia. Podziękował serdecznie lekarzom, pielęgniarkom, położnym - w szczególności tym, które opiekowały się Boluwatife bezpośrednio, a także przyjaciołom, sąsiadom i osobom ze wspólnoty kościelnej, które także w czasie ciąży pomagały jak mogły.
- Jestem taki szczęśliwy. Od teraz mam nie tylko żonę, mam DOM - powiedział.
Mama trojaczków jest natomiast szczególnie wdzięczna doc. Stupak za jej "medyczne, emocjonalne i duchowe wsparcie" na wszystkich stadiach tej niezwykłej podróży.
Czy do grona wspierających parę i ich nowonarodzone dzieci dołączą wkrótce ich dziadkowie? Na razie nie wiadomo, ale Lublin życzy im tego z całego serca!