Co łączy zmarłego w 1975 r. Arystotelesa Onassisa z dwoma najsłynniejszymi dziś inwestorami giełdowymi - Warrenem Buffetem i George'em Sorosem? Wszyscy trzej majątki zbili, inwestując w czasach recesji. Soros tylko w ubiegłym roku zarobił ponad miliard dolarów. Buffet wszedł do pierwszej ligi inwestorów w bardzo trudnych dla gospodarki światowej latach 70. i 80., natomiast Onassis zbudował podwaliny swojego imperium w transporcie morskim w czasach Wielkiego Kryzysu w latach 30.
Wniosek jest prosty - jest kryzys, a więc to właśnie teraz jest najlepszy moment na pomnożenie pieniędzy. Oto subiektywna lista czterech intratnych pomysłów na inwestycje w niepewnych czasach.
Akcje nie takie złe
Irwing Kahn, legenda Wall Street, choć ma już 103 lata, nie zwalnia tempa. Codziennie rano pojawia się w swoim biurze na nowojorskim Manhattanie, aby zarządzać funduszem Kahn Brothers. Przeżył już Wielki Kryzys lat 30., załamanie w latach 70. związane z kryzysem paliwowym, pęknięcie bańki internetowej na przełomie wieków oraz ostatnie załamanie się rynku akcji z powodu światowego kryzysu finansowego.
Kahn od 77 lat gra na giełdzie i niewiele jest w stanie go zaskoczyć. Jego zdaniem dzisiejsze śmiesznie niskie wyceny spółek to doskonała okazja do kupna akcji. Metodę najstarszego na świecie inwestora giełdowego można w dużym uproszczeniu zastosować, porównując aktualną wycenę akcji do przychodów, czyli pieniędzy, jakie generuje działalność danej spółki. Im walory tańsze, a obroty firmy idą w miliardach zamiast milionach, tym większa szansa na ponadprzeciętne zyski w przyszłości. Metoda Kahna wymaga jednak cierpliwości, bo akcje należy trzymać minimum od trzech do pięciu lat.
Ważna jest też branża, w jaką inwestujemy, oraz moment, w którym zdecydujemy się wyjść z inwestycji i zrealizować wreszcie zyski. Bo jeśli będziemy czekać zbyt długo, może się zdarzyć, że dopadnie nas kolejny kryzys, który pożre wszystko, co udało nam się wcześniej zarobić. Albo w najlepszym razie zostaną nam grosze na otarcie łez. Tak jak tym, którzy kupili akcje Gazpromu podczas apogeum kryzysu w Rosji w 1998 r., kiedy były warte 4 centy. Gdyby sprzedali je w czerwcu 2008 r., za każdą akcję wzięliby 14-15 dol. Dziś płaci się za nie ok. 4 dol. No, ale i tak są do przodu.
To właśnie spółki surowcowe były w ostatnich latach prawdziwym hitem. Jeśli ktoś kupił pakiet akcji australijskiej kompanii wydobywczej Fortescue Metals Group sześć lat temu za milion dolarów, dzisiaj ma na koncie - mimo kryzysu - ok. 1 mld. Ale w surowce można też inwestować bezpośrednio. Na niepewne czasy dobrym wyborem jest złoto.
Złoto na wagę złota
Złoto jest już co prawda drogie i zbliża się do ceny 1 tys. dol. za uncję, ale to nie znaczy, że nie można na nim jeszcze zarobić. Jeżeli porównamy aktualne ceny tego szlachetnego metalu z rekordami osiągniętymi w ubiegłym wieku, to widać wyraźną dysproporcję. Warto przypomnieć, że średnia cena złota we wrześniu 1980 r. wyniosła 674 dol. za uncję. Kiedy konflikt między Iranem i Irakiem przybrał rozmiary regularnej wojny, za złoto płacono nawet 850 dol., co z uwzględnieniem inflacji odpowiada dziś kwocie ok. 2 tys. dol.
Dziś sytuacja w polityce międzynarodowej jest o niebo lepsza. Tym razem jednak cennemu kruszcowi pomogą światowe rządy, które ratując swoje gospodarki, wpompują w nie biliony dolarów. Papierowych pieniędzy będzie na rynku coraz więcej, a dostępnego do kupienia złota ze względu na wyczerpywanie się złóż i zwiększony popyt coraz mniej. A jak czegoś jest za mało, a chętnych na to coś dużo, to... ceny złotych sztabek mogą jeszcze wystrzelić w górę.
- Do osiągnięcia poziomów z lat 80. złotu jeszcze sporo brakuje - potwierdza taką możliwość Jan Mazurek, główny analityk Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych "Investors".
In vino veritas
A może zamiast złota kupić butelkę dobrego wina? Różnica jest istotna głównie z punktu widzenia fizyki - zamiast w ciało stałe inwestujemy w… ciecz. Wino jest alternatywą głównie dla akcji, niekoniecznie zaś surowców.
- W przeciwieństwie do papierów wino jest w postaci fizycznej. Podobnie jak złoto utrzymuje wartość nawet w czasach kryzysu, wojny czy hiperinflacji - mówi Jan Mazurek. W dodatku nie trzeba się specjalnie starać o swoją inwestycję. Z każdym wypijanym na świecie kieliszkiem drogiego wina, z każdą butelką rzadkiej i starej odmiany wypijanej do kolacji w ekskluzywnej restauracji rośnie bowiem jego cena. Moment na wejście w inwestycję jest bardzo dobry, bo rynek wina zaczął właśnie powoli odreagowywać gwałtowne spadki z ostatnich miesięcy. Eksperci są zdania, że warto kupować wino na co najmniej 3-5 lat. Aby zainwestować na rynku wina, należy otworzyć specjalne konto u brokera z firmy wyspecjalizowanej w obrocie szlachetnym trunkiem. Biorąc udział w aukcjach, nie trzeba nawet jeździć na miejsce, by odebrać kupione butelki. Można je zdeponować w specjalnych piwnicach, gdzie monitorowana jest temperatura i wilgotność. To gwarantuje, że wino nie ulegnie zepsuciu, a z czasem zyska na jakości.
- Największą szansę na zrobienie dobrego interesu mają inwestycje w wina francuskie, ponieważ mają one niepowtarzalną renomę. Znacznie więcej można zarobić, inwestując w Bordeaux niż w australijskie Chardonnay czy chilijskiego Merlota - podkreśla Mazurek.
Pamiętajmy jednak, że te kalkulacje dotyczą historycznych danych, co nie gwarantuje powtórzenia tego samego rezultatu dzisiaj. Wino ma jednak tę niewątpliwą zaletę nad złotem czy akcjami, że w przypadku nietrafionej inwestycji zawartość butelki można po prostu wypić na otarcie łez.
Bardzo drogie auto
Podobno kierowca cieszy się z auta dwukrotnie - pierwszy raz, gdy je kupuje, a drugi, gdy się go pozbywa. W 2005 r. na aukcji internetowej wylicytowano zwykłego volkswagena golfa za 188 938,88 euro. To nie pomyłka. Choć cena wywoławcza auta wynosiła 9999 euro, to w ciągu kilku dni wywindowano ją blisko 20-krotnie. Powód? Samochód należał wcześniej dokardynała Józefa Ratzingera, czyli obecnego papieża Benedykta XVI.
Taka okazja zdarza się oczywiście niezwykle rzadko, ale pokazuje, że kupno auta może być świetnym sposobem na pomnożenie pieniędzy. Zasada jest podobna jak w przypadku wina. Im mniej egzemplarzy na rynku, tym auto będzie droższe w przyszłości. Trudno sobie wyobrazić, jaką cenę osiągnie golf kardynała Ratzingera na kolejnych licytacjach w przyszłości, ale kwota może być liczona już w milionach, a nie tysiącach euro.
Ciekawych aukcji, na których można się wzbogacić, ostatnio nie brakuje. Będący na granicy bankructwa General Motors wyprzedaje rarytasy ze swojego muzeum, w tym doskonale zachowane egzemplarze przedprodukcyjne oraz limitowane serie, które normalnie bardzo trudno jest dostać. Z "papieskich" aut ostatnio pod młotek poszedł biały cadillac deville w wersji otwartej, użyty podczas wizyty Jana Pawła II w Meksyku w 1999 r.
Z dorabianiem się fortun w czasie kryzysu jest tylko jeden problem. Bez względu na to, na czym chcemy zarobić, musimy najpierw mieć na koncie sporo gotówki i nie bać się jej zamrozić na kilka lat. A o to w czasie kryzysu dużo trudniej niż w spokojnych czasach bez wielkich okazji.