Mateusz Morawiecki jasno określił cel sobotniej wizyty w Berlinie. - Przyjechałem do kanclerza Olafa Scholza, żeby wstrząsnąć sumieniem, wstrząsnąć sumieniem Niemiec, żeby zdecydowali się w końcu na rzeczywiście miażdżące sankcje – mówił premier na briefingu przed rozmowami.
Po spotkaniu nie można było mówić o przełomie. Wybrany w grudniu na swoje stanowisko Scholz ciągle wprawiał się w unikach, co rzecznik polskiego rządu, Piotr Müller, skwitował: - Pan kanclerz niestety nie odpowiedział nam, czy zgadza się na ten pakiet sankcji, nie odniósł się właściwie wprost do żadnego elementu. Powiedział jedynie, że wszelkie niezbędne sankcje trzeba przyjąć" - mówił Müller na późniejszym briefingu. - Więc, panie kanclerzu, wszelkie niezbędne sankcje to przekazaliśmy wczoraj w piśmie - podkreślił.
Niemiecki przywódca trzy dni temu zapowiadał ostre sankcje, by dzień później oznajmić, że na odcięcie Rosji od systemu bankowego SWIFT jest jeszcze za wcześnie, a zamiast broni ofiarował Ukraińcom kilka tysięcy hełmów. To ostatnie posunięcie zastanowiło już polskiego premiera, czy nie jest to aby jakiś ponury żart.
Jednak już w niedzielę, dzień po rozmowach z Morawieckim, kanclerz wystąpił w Bundestagu z brawurową, jak na Niemcy, deklaracją: - Chcemy zająć majątki wszystkich oligarchów, zamykamy wszystkie banki rosyjskie i zamykamy im system SWIFT - mówił Scholz. - Chcemy podjęcia kroków prawnych wobec Putina i jego ludzi - podkreślił. Kilkanaście godzin wcześniej władze Niemiec zdecydowały też o wysłaniu broni walczącym Ukraińcom.
To bez wątpienia rewolucja w sposobie myślenia niemieckich elit, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie politykę „business as usual” prowadzoną wobec z Kremla, bez względu na następujące po sobie agresywne działania Rosji. Ciężko zapomnieć, ostatnio zawieszoną, a wcześniej pielęgnowaną inwestycję Nord Stream 2 i usprawiedliwienia niemieckiej dyplomacji, użalającej się, że „tak wielu europejskich pracowników ucierpiałoby na zatrzymaniu tego projektu”.
Pozostałe

Dziś masa krytyczna przeciwko dotychczasowej polityce Berlina wobec Moskwy zdaje się być tak mocno przechylona w drugą stronę, że dostrzegają to również media za Odrą.
Der Spiegel online przyznaje, że premier Polski jako jedyny publicznie opisał dylemat UE: jej zależność od rosyjskiego gazu i ropy. „W ciągu ostatnich 24 godzin można było zaobserwować zmianę w polityce Niemiec. Na twarzach niemieckich polityków widać było szok. Ich wypowiedzi świadczyły o tym, że nie chcą sobie więcej pozwolić na naiwność”.
Redaktor naczelny Die Welt, Ulf Poschardt, pisze w komentarzu: „Putin może robić to co chce, ponieważ Europa i Niemcy stali się dekadenccy, naiwnie oderwani od rzeczywistości. Putin zna Niemcy jak żaden inny kraj Zachodu. Wyrobił sobie zdanie na temat tego, czy z tego kraju można się spodziewać jakiejś formy sprzeciwu wobec jego agresji. Oczywiście, że nie. Putin patrzy na Niemcy i widzi w nich przede wszystkim „Republikę Federalną Klaunów”; widzi w naszym „staniu w kącie” i naiwności zachętę do upokorzenia nas”.
Również w Die Welt Robin Alexander twierdzi z kolei: „Polityka zachodu wobec Rosji została wymyślona w Niemczech i ponosi teraz klęskę. Putin wykorzystał porozumienie mińskie jedynie do wzmocnienia armii i aparatu przymusu za pieniądze, które Zachód płaci za rosyjskie surowce. Merkel chroniła Nord Stream 2, mający na celu podział UE – rzekomo dlatego, że nie chciała zadzierać ze swoim koalicjantem SPD i inwestorami”.
Według Süddeutsche Zeitung „sankcje na Rosję muszą być szerokie i głębokie. Jakkolwiek złe dla niewinnej ludności Rosji, muszą być odczuwane przez każdą jednostkę”.
Choć pojawiają się wątpliwości: „Konsekwencje sankcji mogą być jednak bolesne: pytanie czy cena sankcji nie będzie dla Europy zbyt wysoka”.
Jednak ostateczny wniosek jest jednoznaczny: „z każdym litrem nalanym na niemieckiej lub europejskiej stacji benzynowej więcej niż kiedykolwiek trafia do rosyjskiej kieszeni wojennej”.
Natomiast Frankfurter Rundschau przygotowuje do konsekwencji sankcji: „Putin dobrze się przygotował na sankcje. Zachód musi się nastawić na długą i bolesną konfrontację oraz być gotowy do poniesienia kosztów tego konfliktu”.
Pierwsze zmiany w Niemczech można na razie przyjąć za dobrą monetę. Lepiej późno niż wcale. Pozostaje tylko nadzieja, że nie będą to zmiany chwilowe i koniunkturalne, a polski premier nie będzie musiał znów jeździć za Odrę, by budzić sumienie Niemiec.