Włoskie Astaldi wygrało przetargi na budowę ważnych tras w Polsce, ale ostatnio je porzuciło nie płacąc podwykonawcom. 150 polskim firmom grozi upadłość. Włosi twierdzą, że głównym źródłem ich problemów jest szokujący wzrost cen materiałów i robocizny.
– Kłopoty z tego powodu sygnalizuje od roku większość wykonawców inwestycji kolejowych i drogowych. Kontrakty zawarte kilka lat temu według ówczesnych cen wymagają waloryzacji, bo kolejne budowy będą porzucane i na wykonanie nowych nie znajdą się chętni – twierdzi prezes Styliński.
Zwraca uwagę, że choć Polska ma na inwestycje rekordowe środki w historii, głównie z Unii, to coraz więcej firm budowlanych przynosi straty, popada w długi i bankrutuje. Powód? Od 2016 r. asfalt zdrożał o 90 proc., stal o 64 proc. tłuczeń o 33 proc. Robocizna poszła w górę o połowę, a mimo to brak rąk do pracy. – Państwo nie chce pokryć wzrostu kosztów, renegocjować kontraktów – mówi Adrian Furgalski. I podkreśla, że sytuacja jest zdecydowanie groźniejsza niż 7 lat temu, gdy przy realizacji inwestycji na Euro 2012 bankrutowały tysiące firm.
– Chcemy zbudować tyle, co wtedy, a mamy o 120 tys. pracowników mniej. Ratują nas Ukraińcy. Ale wyjadą, gdy w przyszłym roku Niemcy otworzą im swój rynek pracy – ostrzega ekspert.
– Problem znamy i pracujemy nad rozwiązaniem – uspokaja minister infrastruktury Andrzej Adamczyk.
Niesamowite zdjęcia z budowy zakopianki. W tunelu szykuje si...
Budowlani: Waloryzacja kontraktów albo śmierć
Od początku roku liczba zadłużonych firm budowlanych w Polsce wzrosła o 5,5 tys. – do 41 tys. Ich łączny dług dobija do 5 mld zł – wynika z raportu BIG InfoMonitor, BIK i Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (PZPB).
Jak zauważa Jan Styliński, prezes PZPB, dzieje się to u szczytu koniunktury: polska gospodarka rośnie najszybciej w Unii, a państwo dostaje rekordowe pieniądze na budowę dróg, kolei i reszty infrastruktury. Tymczasem największy odsetek wśród dłużników stanowią firmy budujące autostrady, drogi, ulice, torowiska, mosty – w ramach kontraktów publicznych.
- Większość z tych firm wygrało przetargi dwa, trzy lata temu. Od tego czasu mocno wzrosły ceny materiałów i pojawiły się problemy siła roboczą – opisuje Adrian Furgalski, znany ekspert ds. infrastruktury.
Przypomina, że w pierwszej połowie tej dekady ceny oferowane przez wykonawców w przetargach publicznych były sporo niższe od kwot wynikających z tzw. kosztorysu inwestorskiego. Jeśli np. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad szacowała w kosztorysie, że jakiś odcinek autostrady będzie kosztował 1 mld zł, to wygrywał wykonawca gotowy zbudować go za 700-800 mln zł. Dzisiaj najtańsze oferty znacznie przewyższają kosztorys inwestora.
Prezes Styliński przyznaje, że niektórzy wykonawcy próbują sobie odbić straty poniesione przy realizacji obecnie realizowanych przetargów. Bo wielu z nich popadło przez to w poważne tarapaty.
Budowlańcy zwracają uwagę, że asfalt – produkowany m.in. przez spółkę kontrolowanego przez państwo Orlenu – zdrożał o 90 proc. Cena stali zbrojeniowej poszła w górę o dwie trzecie, bo prąd zużywany przez huty, a dostarczany przez państwowe spółki energetyczne, jest dwa razy droższy niż w 2015 r. Szaremu robotnikowi trzeba zapłacić nawet dwa razy więcej trzy lata temu. Operatorom maszyn – jeszcze więcej.
- Dalszy wzrost cen materiałów jest nieuchronny, choćby dlatego, że prąd będzie drożeć. Rząd może zrekompensuje to szaremu Kowalskiemu, ale nie przedsiębiorcom – zauważa Adrian Furgalski.
Dodaje, że ceny będą rosły także z powodu gigantycznego popytu generowanego przez kolejne państwowe inwestycje.
- Rząd chce szybko skończyć budowę głównych tras i linii kolejowych, a jednocześnie uruchomić program budowy dróg lokalnych i mostów oraz Mieszkanie Plus. Trzeba do tego materiałów i masy ludzi, których już dziś brakuje – wylicza ekspert.
Jan Styliński uważa, że największym problemem będzie właśnie znalezienie pracowników. Już dziś braki kadrowe na rozpoczętych budowach szacowane są na… 120 tys. osób.
– A Niemcy chcą niebawem otworzyć rynek na pracowników spoza UE. Ostrożne szacunki mówią, że z Polski wyjedzie wtedy 200-300 tys. Ukraińców. Jedna trzecia z nich pracuje u nas na budowach – mówi Adrian Furgalski.
- Od miesięcy alarmujemy rząd. Pokazujemy dane. Minister infrastruktury obiecał nam system waloryzacji starych kontraktów. Miał go przedstawić we wrześniu, potem w październiku, wreszcie na ostatnim spotkaniu, 3 grudnia, na które zjechali tłumnie przedstawiciele branży. Ku wielkiemu rozczarowaniu wszystkich okazało się, że resort nie stworzył nic – ubolewa Jan Styliński.
Na niedawnej konferencji w NIK prezes Budimeksu Dariusz Blocher zaproponował rządowi w imieniu całej branży waloryzowanie kontraktów zawartych od 2016 r. w oparciu o podawany przez GUS wskaźnik inflacji.
– Bez szybkiej waloryzacji, będą kolejne ucieczki wykonawców z placu budowy oraz rezygnacje zwycięzców przetargów z podpisania kontraktów z publicznymi inwestorami, jak w przypadku odcinka autostrady A1 – przewiduje Jan Styliński.
Adrian Furgalski jest pewien, że budowa wielu dróg i linii kolejowych mocno się opóźni, część będzie trzeba zrealizować w okrojonej formie.
Minister uspokaja: będzie systemowe rozwiązanie
Minister Andrzej Adamczyk zapewnia, że podległy mu resort intensywnie pracuje nad systemowym rozwiązaniem problemów związanych z galopadą cen i brakiem rąk do pracy.
– My już dziś więcej płacimy wykonawcom tam, gdzie ma to realne uzasadnienie. Ale musimy dbać o finanse publiczne i nie możemy ulegać żadnym szantażom. Ktoś przecież wygrał przetarg i nie możemy mu teraz prawem kaduka dodawać pieniędzy, bo zaraz to oprotestują choćby ci, którzy przetarg przegrali. To musi być dokładnie wyliczone, uzasadnione – podkreśla minister.
Wyjaśnia, że prace nad systemową waloryzacją kontraktów i nowym modelem umów muszą potrwać, bo materia jest bardzo skomplikowana – a chodzi o miliardy z publicznej kasy.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
