„Powrót do przyszłości”. Filmowa trylogia o zabawach z czasem

Wiktor Obremski
Materiały prasowe
Kiedy w połowie lat 80. wydawało się, że Hollywood dało już z siebie wszystko, na ekrany kin z impetem wjechał pewien samochód, który tylko z pozoru był zwykłem DeLoreane’em DMC-12. Ów pojazd miał w swoim standardzie jeszcze jedną funkcję: przenosił w czasie swoich pasażerów. Spełnił też inną rolę: nadał kinu science-fiction zupełnie nową barwę. W tym roku mija 40 lat od premiery pierwszej części „Powrotu do przyszłości”

Chyba każdy z nas zastanawiał się, jak wyglądała młodość naszych rodziców. Myśl ta dręczyła także scenarzystę i producenta Boba Gale’a. Filmowiec odwiedził pewnego razu swój rodzinny dom w St. Louis i, przeglądając szkolne zdjęcia swoich rodziców, wyobraził sobie, że zaprzyjaźnia się ze swoim ojcem, będącym kumplem z klasy. Kiedy Gale wrócił do Kalifornii, opowiedział o tym Robertowi Zemeckisowi. Ten z kolei zaczął rozmyślać o swojej matce - chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, czy rzeczywiście w czasach szkolnych nigdy się nie całowała, jak to twardo utrzymywała.

Cóż, to było już raczej nie do sprawdzenia, ale można przecież zrobić coś innego: film o nastolatku, który cofając się w czasie poznaje swoich rodziców, a nieświadomie zmieniając przeszłość, doprowadza do wielu zawiłych sytuacji, które mogą skutkować nawet tak katastrofalnym faktem, że… w przyszłości nigdy się nie narodzi.

Panowie zasiedli do pisania, i tak na początku 1981 roku powstała pierwsza wersja scenariusza.

Polski kompozytor jak doktor Brown

Osią filmu miała był podróż w przeszłość 17 - letniego licealisty Marty’ego McFly’a, który cofa się w czasie i spotyka swoich rodziców. Uznano, że skoro akcja rozpoczyna się w 1985 roku, to by spotkać ich w swoim wieku, chłopak musi się przenieść się wstecz o 30 lat, do 1955 roku. Według scenariusza Marty początkowo był piratem kopiującym nielegalnie kasety video, zaś za sam wehikuł czasu miał posłużyć… laser, uruchomiana za pomocą energii jądrowej kapsuła, a nawet… lodówka. Pomysł z tą ostatnią od razu spalił na panewce - Zemeckis obawiał się, że dzieci, którym spodoba się film, mogą przypadkowo zamykać się w chłodziarkach. Postawiono więc na samochód. Stał się nim DeLorean, auto, które być może nie zrobiło wcześniej wielkiej kariery - było zbyt wolne, a jego parametry techniczne pozostawiały wiele do życzenia, jednak jego futurystycznie otwierane drzwi i sama linia zdecydowały o wyborze twórców (w całej trylogii zagrało kilka modeli, jeden z nich można podziwiać w Universal Studios na Florydzie).

Zdjęcia do filmu zakończono 20 kwietnia 1985 roku, zaś pokaz testowy przeszedł najśmielsze oczekiwania twórców

Wiele snu z ich powiek spędziły również dyskusje nad relacją twórcy wehikułu a licealistą. Zdecydowano, że nie może być to profesor - poufałość uczonego z nastolatkiem byłaby niewiarygodna. I tak partnerem Marty’ego stał się doktor Emmet Brown, którego postać wzorowano na Albercie Einsteinie, a także… polskim kompozytorze Leopoldzie Stokowskim. Szympans, który miał być „maskotką” doktora, został ostatecznie zastąpiony psem, nazwanym Einsteinem. Z kolei główny antagonista filmu Biff Tannen otrzymał swą godność po kierowniku wykonawczym studia Universal Nedzie Tanenie, wyjątkowo nieprzychylnym wobec Zemeckisa i Gale’a.

„Kosmonauta z Plutona” się nie przyjął. Na szczęście

Przez kolejne cztery lata wszystkie najważniejsze wytwórnie filmowe odrzucały scenariusz. Wszędzie twierdzono, że jest on zbyt łagodny, jak na te czasy. Zemeckis zapukał w końcu do Disneya, tam jednak usłyszał, że matka, która zakochuje się we własnym synu, to nieodpowiedni materiał dla wytwórni specjalizującej się w poprawnych produkcjach dla najmłodszych widzów. Wreszcie projektem zainteresował się sam Steven Spielberg, a obraz trafił pod skrzydła Universal Pictures.

Zaczęły się spory o detale. Kierownik wykonawczy studia Sidney Sheinberg zaproponował, by zmienić imię matki Marty’ego z Meg na Lorraine (było to imię jego żony, na co dla świętego spokoju przystano). Inaczej rzecz się miała z jego drugim żądaniem: Sheinberg chciał, by tytuł zmienić na… „Kosmonautę z Plutona”. Tłumaczył, że film ze słowem „przyszłość” w tytule nie odniesie sukcesu. Spielberg zareagował krótko: - To żart? - spytał, ucinając wszelkie dalsze dyskusje nad tytułem i pogrążając w poczuciu wstydu szefa produkcji.

Na odtwórcę Marty’ego McFlya wybrano Erica Stolza, młodego, zdolnego aktora, którego jednak gra nie pasowała do koncepcji twórców. Chcieli oni filmu nie tylko fantastycznego, ale również ciepłego i naszpikowanego komediowymi wstawkami. Stolz był zbyt „sztywny”, i mimo, że Zemeckis zdawał sobie sprawę, iż nagrywanie tych samych scen od nowa to koszt dodatkowych 3 milionów dolarów, to postawił na Michaela J. Foxa. Aktor zgodził się, mimo, że wciąż grał w serialu „Rodzinne więzi”. To oznaczało, że musiał dzielić czas między dwiema produkcjami naraz. Jak wspominają koledzy z planu, skrajnie wyczerpany Fox zasypiał w samochodzie w drodze do domu na zaledwie trzy godziny, a do mieszkania wnosił go kierowca.

Później aktor przyznał, że była to niezwykle wyczerpująca praca, ale „występowanie w filmach i telewizji było jego marzeniem, choć nie spodziewał się, że w obu naraz”.

Prezydent był zachwycony

Za Hill Valley posłużyło miejsce znajdujące się w Universal Studios. Jak wyjaśnił Bob Gale było to konieczne, gdyż żadne miasto nie pozwoliło filmowcom na zmianę swojego wyglądu. Zbudowana na potrzeby filmu ratuszowa wieża z zegarem zagrała później także w kilku innych produkcjach, m.in. „Gremliny rozrabiają” czy „Bruce wszechmogący”. Na potrzeby filmu Michael J. Fox musiał nauczyć się gry na gitarze i jazdy na deskorolce (tego drugiego ponoć zapomniał podczas kręcenia kontynuacji).

Zdjęcia zakończono 20 kwietnia 1985 roku, zaś pokaz testowy przeszedł najśmielsze oczekiwania twórców. - Nigdy nie widziałem takiego odbioru, publiczność skakała pod sufit - wspominał producent Frank Marshall. - To film pomysłowy, zabawny i zdyscyplinowany, to porywająca przygoda o podróży w czasie z niezapomnianym duchem - pisał kilka lat później wyjątkowo krytyczny serwis Rotten Tomatoes.

Z ostatecznej wersji zostało wyciętych osiem minut, które zawierały m.in. scenę, w której Marty widzi jak jego mama ściąga podczas egzaminu, George’a zamkniętego w budce telefonicznej czy rozszerzoną scenę, w której Marty udaje Dartha Vadera.

Niewiele brakowało, a piosenka „Johnny B. Goode” również zostałaby usunięta, gdyż Zemeckis uznał, że nie posuwa naprzód fabuły. Ponieważ jednak przypadła ona do gustu przedpremierowej widowni, postanowiono ją zachować. Skoro już przy ścieżce dźwiękowej jesteśmy, trzeba wspomnieć, że jej autorem był Alan Silvestri, który współpracował już z Zemeckisem przy filmie „Miłość, szmaragd i krokodyl”. Grupa Huey Lewis and the News stworzyła piosenkę przewodnią - „The Power of love”. Samego Hueya Lewisa możemy wypatrzeć w filmie - pojawia się gościnnie jako nauczyciel, który w czasie przesłuchania określa zespół Marty’ego jako zbyt głośny.

Film ogromne spodobał się ówczesnemu prezydentowi USA Ronaldowi Reaganowi. Scenę, w której Marty opowiada doktorowi, że aktor Reagan zostanie kiedyś prezydentem, kazał sobie przewijać od początku kilka razy. Zaś w 1986 rok, podczas przemówienia w kongresie zacytował doktora Browna z końcówki filmu, mówiąc: „Tam dokąd jedziemy, nie potrzeba dróg”.

Kolej na przyszłość, a potem Dziki Zachód

„Powrót do przyszłości” okazał się ogromnym sukcesem. Film zarobił aż 380 milionów dolarów, przy budżecie wynoszącym jedną dwudziestą tej kwoty. Obraz był nominowany do Oscara w trzech kategoriach, ostatecznie zdobył jedną statuetkę, za montaż dźwięku. Były też cztery nominacje do Złotego Globu i pięć do nagrody BAFTA.

Jako, że twórcy nie spodziewali się tak wielkiego tryumfu, pamiętna końcówka części pierwszej z latającym DeLoreanem była bardziej ich żartem niż faktyczną zapowiedzią „dwójki”. O sequelu nikt nawet nie myślał.

Propozycja nakręcenia kontynuacji pojawiła się kilka lat później. Twórcy stwierdzili, że chętnie zrobią część drugą pod warunkiem, że zagrają w niej Michael J. Fox i Christopher Lloyd. Aktorzy z kolei zastrzegli, że wezmą udział w projekcie tylko pod warunkiem, że za sterami produkcji znów staną autorzy „jedynki”.

Można było ruszać, lecz Zemeckis i Gale mieli tyle pomysłów, że trzeba było z nich zrobić aż dwa filmy. Zdecydowano, że obie kontynuacje będą kręcone jednocześnie. I tak, w części drugiej Doc Brown przenosi Marty’ego i jego dziewczynę do roku 2015, gdzie muszą zapobiec tragedii rodzinnej, która ma dotknąć ich dzieci. Ściślej: 21 października 2015 roku. Dzień ten został okrzyknięty przez fanów trylogii Dniem Przyszłości, a pięć lat temu, czyli dokładnie w dzień, kiedy Doc i Marty przybywają do przyszłości, na całym świecie zorganizowano wiele imprez „powitalnych” bohaterów.

Firma Nike wypuściła limitowaną edycję butów, w których paradował Marty w 2015 roku - jedna z par została wylicytowana w 2011 roku za 37,5 tysięcy dolarów, zaś od kilku lat wśród fanów (i nie tylko) trwa dyskusja, ile faktów trafnie przepowiedzieli twórcy w 1990 roku, które później sprawdziły się w drugiej dekadzie XXI wieku.

W trzeciej części Marty decyduje się nie wracać do lat 80., tylko odnaleźć doktora Browna, który przepadł z DeLoreanem w roku 1885. Przygoda na Dzikim Zachodzie to było to, o co zabiegali aktorzy. Na pytanie twórców, w jakiej epoce umieścić akcję kolejnej części, padła jednoznaczna odpowiedź: czasy kowbojów. Ponadto Zemeckis uznał, że wątek rodziny McFly’ów jest już wyeksploatowany, postawił więc na „prywatną sferę” doktora Browna, wplątując go w miłosne perypetie.

Marty i Doc na deskach teatru

Trylogia była zamknięta, wszelkie wątki, które zgrabnie przeplatały się i zazębiały przez wszystkie części, zostały wyjaśnione. Trzy filmy to jedna, zwarta opowieść, w której opowiedziano w zasadzie jedną historię.

To dlatego większość fanów nie życzy sobie kontynuacji, mimo, że co jakiś czas mówi się o jej powstaniu. Tym, którym wciąż mało, pozostaje na pocieszenie seria animowana (którą wyprodukowano po zakończeniu trylogii) oraz komiksy, gry i niezliczona ilość gadżetów.

- „Powrót do przyszłości” świetnie sprawdziłby się na Broadwayu. Może kiedyś tak się stanie, chciałbym to zobaczyć - mówił w 2004 roku Bob Gale, podczas spotkania z fanami. Wygląda na to, że jego marzenie wkrótce się spełni. 20 lutego w operze w Manchesterze odbędzie się premiera musicalu „Powrót do przyszłości”. Jego twórcami są ojcowie oryginalnej trylogii. W ulubionych przez fanów bohaterów wcielą się nowi aktorzy, a podczas spektaklu będzie można usłyszeć znane z filmów piosenki, m.in. „Earth Angel” czy „Johnny B. Goode”.

Marty McFly zatem powróci. Mimo upływu lat niewielu trzeba przypominać tę postać. Zapisała się bowiem ona w historii kina jako bohater filmowego cyklu, który jak żaden inny nie dostarczał widzom frajdy, ale przede wszystkim inteligentnej rozrywki.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Powrót do przyszłości”. Filmowa trylogia o zabawach z czasem - Plus Polska Times

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl