Zuzanna, 27 lat, w sieci od zawsze, jak całe jej pokolenie. Po raz pierwszy spotkała się z hejtem w szkole podstawowej. Pamięta, że wtedy bardzo popularny był portal Nasza Klasa.
- Pewnego razu jakaś osoba z nieprawdziwego profilu zaczęła pisać obraźliwe komentarze pod moimi zdjęciami z wakacji. Potem podobne, ale nie aż tak wulgarne, znalazły się pod zdjęciami mojej ówczesnej przyjaciółki. Jak się okazało, za tym fejkowym profilem stała grupa dziewczyn z naszej klasy - wspomina.
Wybrały sobie ofiary i zaczęły je hejtować. Popłakała się, kiedy zobaczyła te wpisy. Miała 12 lat. Do akcji wkroczyli rodzice, wybrali się do szkoły, porozmawiali z wychowawcą. Inne dzieciaki z klasy stanęły murem za nią i jej przyjaciółką. Hejterki miały kłopoty.
- Czym jest dla ciebie hejt? - pytam Zuzannę. - Myślę, że to bardzo szerokie pojęcie, ale tak najprościej to nieuzasadnione, publiczne obrażanie kogoś. To może być pojedyncza osoba, albo jakaś grupa. Często widać to w mediach społecznościowych, jak jedna grupa rozkręca falę nienawiści wobec innej. Oczywiście nie dzieje się to tylko w mediach społecznościowych, w wirtualnym świecie, również „w realu”. Po prostu obecnie to właśnie media społecznościowe są najprostszym pasem transmisyjnym nienawiści i każdy czuje się tam bezkarny - tak odpowiada.
Tak, na przestrzeni lat zmienił się i charakter i forma hejtu.
- Hejt eskaluje. Teraz każdy hejtuje każdego. W mediach społecznościowych hejtuje się nawet obce osoby. Tak jak wspominałam, hejterzy w internecie myślą, że są bezkarni, a to nieprawda - zauważa Zuzanna. - Z drugiej strony, trudno się dziwić hejterom, skoro tacy na przykład politycy hejtują się non stop. Jeśli ktoś ma Twittera, może zobaczyć jaka fala nienawiści jest tam nakręcana właśnie przez nich. Nie tylko wobec polityków z przeciwnych partii, ale również wobec różnych grup społecznych czy narodowościowych. Jeśli oni za takie działanie nie ponoszą żadnych konsekwencji, to nie można się dziwić, że ich wyborcy też sobie na to pozwalają - dodaje.
Temat gorący, problem poważny, ale nienowy. Dr hab. Marek Kochan, prof. Uniwersytetu SWPS, medioznawca i językoznawca, przeprowadził ciekawe badanie: „Polscy internauci na temat hejtu 2019-2024”. Zrobił je w dwóch falach - w marcu 2019 roku i listopadzie 2024 roku - na reprezentatywnej grupie 815 polskich internautów powyżej 15. roku życia. Ci odpowiadali na pytania o rozumienie hejtu, doświadczenia z nim związane, poglądy na jego temat. Dzielili się swoimi spostrzeżeniami co do motywacji własnej i innych internautów.
Zaskoczeń nie ma. Hejt, to zjawisko powszechne. W 2024 roku zetknęło się z nim 45 proc. badanych, aż 28 proc. respondentów przyznało, że kierowano wobec nich krytyczne uwagi w sieci. Szczególnie narażone na nie było najmłodsze pokolenie - z negatywnymi komentarzami na swój temat spotkała się prawie połowa (48 proc.) osób z grupy wiekowej 15-24 lata.
Czym jest hejt, tak oficjalnie? Według „Słownika języka polskiego” to „obraźliwy i zwykle agresywny komentarz internetowy”.
Dwie trzecie (67 proc.) respondentów definiuje go jako „wypowiedzi, których celem jest sprawienie komuś przykrości”, dla 66 proc. - „wypowiedź pełna nienawiści”, a tylko dla 34 proc. - „każda publiczna krytyka innych osób czy ich poglądów”.
W porównaniu do pierwszego badania, w drugim spadła deklaratywna liczba hejterów. 37 proc. badanych przyznało, że zdarzyło im się opublikować w sieci krytyczną opinię na jakiś temat. Skłonne były do tego zwłaszcza osoby młode. W internecie częściej krytykowali innych mężczyźni (44 proc.) niż kobiety (30 proc.).
Pięć lat wcześniej w 2019 roku wyniki były wyższe: 52 proc. badanych deklarowało, że zetknęło się z hejtem, 30 proc. przyznawało się do bycia jego przedmiotem, a 45 proc. - do wyrażania krytycznych opinii.
Skąd taka zmiana? Ano stąd, że wiele zachowań czy słów, które niegdyś uchodziły za hejt, dziś już nim nie są - uważa dr Marek Kochan. Ludzie przyzwyczają się do nich, te stają się czymś - tak, źle to zabrzmi -normalnym, choć normalnymi nie są. To niejedyne wytłumaczenie.
- Spadek deklaracji krytyki może wynikać z tego, że przyznanie się do krytyki stało się bardziej kłopotliwe, a ludzie mogą nie chcieć przyznawać się do takich zachowań, nawet jeśli je praktykują. Wyniki badań pokazują, że ludzie mogą także mieć trudności z określeniem, co jest hejtem, a co nie. Możliwe, że zmieniły się granice postrzegania hejtu - mówił dr hab. Marek Kochan.
Co ciekawe, uważamy, że my hejtujemy racjonalnie, ale inni już nie.
Badani najczęściej krytykowali coś lub kogoś za chęć wyrażenia swojej opinii (67 proc., wzrost o 4 pp. w stosunku do 2019 roku), oburzenia wobec zachowania innych (53 proc., spadek o 6 pp.) albo chcieli, aby coś się zmieniło (41 proc., wzrost o 2 pp.). Jeśli chodzi o motywy innych internautów, wskazywali głównie chęć odreagowania, wyżycia się na kimś (71 proc., wzrost o 5 pp.), sprawienia komuś przykrości (69 proc., wzrost o 3 pp.), wypromowania się (48 proc., wzrost o 4 pp.) czy rozrywkę (47 proc., wzrost o 1 pp.).
- Projekcja przypisania innym motywacji całkowicie różni się od obrazu własnego osób krytykujących - są zupełnie inne. Można powiedzieć, że hejt jest zjawiskiem opartym na braku empatii. Prawdopodobnie motywacje przypisywane innym w jakimś stopniu są też motywacjami samych tych krytykujących - ocenił autor badania.
Najczęściej hejtowi w internecie podlega to, co ktoś robi (68 proc.), cudze poglądy (48 proc.), znacznie rzadziej wygląd (10 proc.) i pochodzenie (7 proc.).
Wyładować frustrację
Tak naprawdę hejtujemy wszystkich za wszystko. Irena, kiedyś bardzo aktywna w sieci, postanowiła nie udzielać się już na platformie X. Pisała tam o wydarzeniach sportowych, kulturze, sprawach wydawałoby się mało kontrowersyjnych. Każdy wpis - jad, obelga, złość.
Rok temu, dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak wycofał się z mediów społecznościowych. Miał dość, jak to określił, zorganizowanej kampanii hejtu wymierzonej w niego i jego kolegów. W zasadzie każdy wpis Jadczaka na platformie X budził dyskusje i krytyczne komentarze.
„Od kilku miesięcy trwa na Twitterze zorganizowana kampania hejtu i podważania wiarygodności do mnie, moich kolegów i mojej redakcji. Jeśli ktoś Wam mówi, że hejt go nie rusza, to kłamie. A hejt idący w miliony zasięgu, jak w naszym przypadku, rusza tym bardziej. Nie piszę tego, żeby się żalić. Piszę to, bo znikam z Twittera z obawy o swoje zdrowie psychiczne” - oświadczył.
Trudno więc mówić wyłącznie o wyrażaniu swojej opinii, czy niezgodzie na zachowania innych. Hejtowanie weszło nam w krew. Owszem, wiemy, że zaszczute dzieciaki przeżywają koszmar, że tak u młodych, jak dorosłych ciągła krytyka w sieci może prowadzić do niskiego poczucia własnej wartości, izolacji, w skrajnych przypadkach do depresji, czy prób samobójczych, ale co tam!
Więc co tak właściwie pcha nas do tego, żeby opluwać, obrażać, niszczyć innych?
- Zacznijmy może od dosyć stareńkiej już, ale wydaje się, że nieźle wyjaśniającej tego rodzaju zachowania teorii, która nazywa się teorią frustracji - agresji. Otóż wtedy, kiedy ludzie są sfrustrowani, najczęściej swoją życiową sytuacją, niemożnością, brakiem perspektyw, całą masą innych rzeczy, pojawia się w nich agresja. Ta agresja czasami jest związana z jakąś jedną konkretną grupą, którą można oskarżyć o to, że jest winna naszych niepowodzeń. Chciałbym w życiu mieć więcej, chciałbym być człowiekiem sukcesu, ale nie mam więcej i nie jestem człowiekiem sukcesu. W związku z tym można oskarżyć o to jakąś grupę, a potem zhejtować ją w internecie - tłumaczy prof. Tomasz Grzyb, psycholog z Uniwersytetu SWPS. - Drugi powód, także dosyć istotny, kiedy analizujemy zachowania związane z hejtem, to pewna bezrefleksyjność, pewien brak uważności na konsekwencje swoich zachowań - dodaje psycholog.
I daje taki przykład: mamy do czynienia z małym dzieckiem, które dopiero zaczyna chodzić do szkoły. To dziecko, powiedzmy Kacperek, przychodzi do szkoły i widzi swoją koleżankę, Julkę, ubraną w obcisłe legginsy, a Julka, tak się akurat składa, jest dziewczynką dosyć korpulentną. Kacperek przychodzi do Julki i mówi: „Wyglądasz jak gruba świnia”. Julka najprawdopodobniej albo temu Kacperkowi przyłoży, albo zacznie płakać, albo zacznie krzyczeć. W każdym razie Kacperek dostanie jasny komunikat, że takie zachowania są niewłaściwe.
- Zwróćmy uwagę na to, że w sieci takich informacji nie ma. Jeżeli ktoś będzie się posługiwał językiem nienawiści, jeżeli ktoś będzie jakąś grupę społeczną hejtował, to najprawdopodobniej nic złego tej osoby nie spotka - zauważa prof. Grzyb.
Nasze, bezpodstawne trochę poczucie anonimowości sprawia, że łatwiej nam atakować, opluwać, szydzić.
- To prawda, choć tutaj chciałbym do tej beczki dziegciu dołożyć łyżkę miodu, bo okazuje się, że nasz reakcja, pokazanie, że nie zgadzamy się na tego rodzaju zachowania, jest bardzo skuteczne - zauważa nasz rozmówca.
I tłumaczy, że prof. Michał Bilewicz, znakomity polski psycholog społeczny, robił badania na Reddit, to anglojęzyczny agregator treści internetowych. Ustawiał bota, który - kiedy ktoś posługiwał się mową nienawiści, hejtował - przypominał, że tak się nie powinno robić. Mówił: „Słuchaj, wiem, że czasami wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale byłoby fajnie, gdybyśmy starali się nie obrażać innych ludzi”. Ogromna większość ludzi bardzo wyraźnie zmieniła swoje zachowanie.
- Jest jeszcze jednak rzecz - zauważa prof. Tomasz Grzyb. - Napuszczanie na siebie różnych grup społecznych, zwłaszcza takich, które nie dokonały wyboru przynależności do tej grupy, czyli ludzi o jakiejś określonej orientacji seksualnej, o jakiejś określonej narodowości, kolorze skóry, wpuszczanie tych ludzi na siebie jest realizacją starożytnej maksymy: dziel i rządź - tłumaczy psycholog.
I dodaje, że weryfikując najbardziej hejtujące konta na przykład w polskim internecie można zauważyć, że często są to konta „obsługiwane” przez ludzi, na przykład za naszej wschodniej granicy. Oni traktują hejt, agresję instrumentalnie, chodzi o to, aby ludzi skłócić, nastawić pewne grupy przeciwko sobie. Dlaczego? Bo takim skłóconym społeczeństwem dużo łatwiej manipulować, rozpuszczać w nim plotki, fake news. Mamy więc agresję, o której możemy mówić w kategoriach psychologicznych jako agresji wrogiej i taką agresję, którą moglibyśmy nazwać - instrumentalną.
- Osoba, która hejtuje innych z powodu własnej frustracji, niezadowolenia z własnego życia, nie czuje, że robi źle? Że wyrządza komuś ogromną krzywdę? - dopytuję.
- Bardzo często nie - odpowiada psycholog.
I przywołuje prowokację dziennikarską Pawła Reszki, dziennikarza i publicysty. Otóż Reszka zadał sobie trud docierania do ludzi, którzy formułowali hejtujące opinie dotyczące Ukraińców. Pukał do ich drzwi, pokazywał to, co wpisali i pytał, dlaczego używali takich obraźliwych słów. Ci bardzo mitygowali się, mówili: „Przecież tak się czasem w internecie pisze, to nie jest tak na serio”.
- Często mamy poczucie, że rzeczywistość internetowa jest trochę nieprawdziwa, nikt jej specjalnie nie kontroluje i nic nam w tej rzeczywistości nie grozi. Konsekwencje wynikające z mowy nienawiści nie są zbyt dotkliwe dla hejtujących, ale konsekwencje psychologiczne ludzi, którzy zostali dotknięci hejtem w sieci, są jak najbardziej rzeczywiste - tłumaczy prof. Tomasz Grzyb.
Zhejtować sąsiada
Do tej pory najczęściej hejtowane były osoby publiczne, w tym politycy, czy celebryci.
Michał Kamiński, dzisiaj PSL, na polityce zjadł zęby i jak mówi do hejtu zdążył się przyzwyczaić.
- Najgorszy spotkał mnie wtedy, kiedy pojechałem do Pinocheta - wspomina.
Dla tych, którzy nie pamiętają, w 1999 roku Kamiński razem z Markiem Jurkiem i Tomaszem Wołkiem pojechał do Wielkiej Brytanii, by spotkać się z osadzonym w areszcie domowym generałem Augustem Pinochetem. W czasie wyjazdu wręczyli generałowi pamiątkowy ryngraf z Matką Boską. W 2005 Michał Kamiński stwierdził, że wyjazd był błędem, a on sam dopiero później miał poznać prawdę o generale.
- Generalnie z hejtem spotykam się niemal codziennie, dlatego nie czytam komentarzy, nie czytam hejtu po prostu - tłumaczy.
Inna rzecz, o czym wspomniała Zuzanna, że sami politycy przodują w hejtowaniu innych, zwłaszcza przeciwników politycznych, ale nie tylko. Robią to oficjalnie, pod nazwiskiem - jakby dawali sygnał: Wolno!
Celebryci też lekko nie mają. Aleksandra Szwed, aktorka, ostatnio pojawiła się w programie Magdy Gessler „Magda gotuje Internet”. Mama Szwed jest Polką, tata Nigeryjczykiem. Kobieta opowiadała o rasistowskich komentarzach, obelgach, jakie padały pod jej adresem.
- Dostałam wiadomość pod tytułem, że Polska dla Polaków, więc zjeżdżaj na bambus - wspominała. - I taka myśl mi dźwięczała w głowie: czy to jest dobry moment, żeby napisać, że bambus rośnie w Azji? I parsknęłam śmiechem przed ekranem komputera. I pamiętam do dzisiaj, co jej odpisałam: „Nie godnam ja Twych białych stóp całować, idę się samobiczować na pole bawełny”. I to wywołało taką kaskadę śmiechu wśród ludzi - przyznała.
- Piękne jest to, że masz do siebie tak ogromny dystans i szacunek - stwierdziła Magda Gessler.
- Najzdrowszą reakcją jest śmiech. Dlaczego? Dlatego że śmiech po pierwsze powoduje, że sam się dobrze czujesz. Jest zaraźliwy. Po drugie, wytrąca ludziom broń z ręki tak skutecznie. Skuteczniej niż jakakolwiek szarpanina czy walka - odpowiedziała jej Szwed.
Agnieszka Kaczorowski, też aktorka, w tym samym programie przyznała, że hejt jest nieodzownym elementem jej życia, towarzyszy jej w zasadzie od 25 lat, od kiedy pojawiła się w mediach i telewizji.
Osoby publiczne wciąż wystawiają się na oceny innych, także te krytyczne, są więc, a przynajmniej powinny być, na to przygotowane. Inaczej sprawy mają się z tak zwanymi zwykłymi ludźmi. Tymczasem w 2024 roku, podobnie jak pięć lat wcześniej, za najbardziej hejtowaną grupę nadal uznawano mniejszości seksualne (63 proc. wskazań w 2024 roku wobec 64 proc. w 2019 roku). Wzrosła liczba wskazań na osoby z nadwagą - o 13 punktów procentowych (z 44 proc. na 57 proc.), osoby niepełnosprawne - o 7 punktów (z 20 proc. na 27 proc.), a także osoby niewykształcone - o 3 punkty (z 18 proc. na 21 proc.). Zauważalny jest jednocześnie spadek liczby wskazań grup, które w przeszłości były często obiektami hejtu. To politycy (spadek o 13 punktów procentowych - z 60 proc. na 47 proc.), celebryci (o 11 punktów - z 63 proc. na 52 proc.), imigranci (o 4 punkty - z 49 proc. na 45 proc.) oraz Żydzi (o 7 punktów - z 42 proc. na 35 proc.).
Wnioski? Coraz rzadziej hejtowane są grupy dotąd uprzywilejowane, będące w centrum uwagi mediów, coraz częściej ofiarami hejtu stają się osoby należące do grup mniej uprzywilejowanych, o niższym statusie społecznym.
- Hejt trafił pod strzechy - skwitował autor badania. - Hejt dotyczy bardziej zwykłych ludzi i to w szczególności tych o niższym statusie społecznym. Można zatem powiedzieć, że jest to ostrze klasowe hejtu. Krytykowane jest pochodzenie społeczne lub inne cechy, może oznaczać po prostu, że krytykowane są osoby, które przenoszą się ze wsi do miasta czy z małego miasta do dużego i mają może mniejszy kapitał społeczny i to właśnie podlega krytyce - podsumował dr hab. Marek Kochan.
Wiemy, że jest źle
Zuzanna, ale też jej znajomi już dawno zrozumieli, jaka jest różnica między krytyką a hejtem. Tyle tylko, że czasami bardzo łatwo przekroczyć granicę, szczególnie, jeśli kwestie dotyczą nas, naszych wartości, naszych bliskich czy spraw, z którymi jesteśmy związani.
- Czasami rozmowa z osobą, która ma zupełnie inne poglądy może się zamienić w hejtowanie siebie nawzajem - zauważa Zuza. Przyznaje, że zdarzało jej się hejtowć, szczególnie w emocjonalnych sytuacjach. Jest osobą, która bardzo łatwo się unosi, ale - jak podkreśla - pracuje nad sobą. Wie, że to złe.
Tak swoją drogą, kobiety coraz częściej krytykują innych, albo też chętniej się do tego przyznają.
- Kobiety częściej deklarowały w 2024 roku, że krytykują, aby wyrazić własną opinię, co wcześniej było bardziej charakterystyczne dla mężczyzn. Dodatkowo, kobiety częściej deklarowały, że krytykują, aby odreagować i się wyżyć - mówi dr hab. Marek Kochan. Przyczyn upatruje w ważnych wydarzeniach społecznych z ostatnich lat - pandemii, wyroku TK dot. ograniczenia prawa do aborcji, inwazji na Ukrainę.
- Kobiety w ubiegłym roku częściej krytykują działania i wygląd innych osób, choć w mniejszym stopniu niż mężczyźni krytykują poglądy - tłumaczył.
Na całe szczęście, wiemy, że hejtowanie innych nie jest niczym dobrym, w każdym razie nie przynosi nam chwały. Rozumiemy też, co powszechny hejt pociąga za sobą.
Zdecydowana większość badanych, bo aż 87 proc., uważa hejt za poważny problem społeczny. Zdaniem 90 proc. respondentów należy z nim walczyć.
Z badania wynika także, że walka z hejtem powinna się odbywać tak, aby nie ograniczać wolności słowa. Opowiedziało się za tym 66 proc. respondentów (o 3 pp. mniej niż w 2019 r.). 27 proc. było gotowych poświęcić swobodę wypowiedzi w internecie, aby zniknęły z niego nienawistne komentarze. Dla 7 proc. badanych wolność słowa była ważniejsza od walki z hejtem.
- Łącznie około trzy czwarte badanych wyżej sobie ceni wolność słowa niż walkę z hejtem. Ten wynik jest istotny wobec działań zmierzających do penalizacji tzw. mowy nienawiści, które mogłyby ograniczać wolność słowa. Jak widać, przeważająca większość internautów nie popierałaby takich inicjatyw - wskazuje prof. Marek Kochan.
Jak zatem zmienić sytuację? Może warto zacząć od siebie. Nawet, jeśli coś nam się nie podoba, z czymś się nie zgadzamy, można to napisać nie urażając, obrażając, poniżając innych. I naprawdę, „przywalenie” komuś w sieci, tak po prostu, dla lepszego samopoczucia, poprawi nam nastrój tylko na małą chwilę.
