O tej sprawie pisaliśmy przed trzema tygodniami - 10 stycznia w pobliżu Szpęgawska samochód, którym jechał Paweł Sobolewski, wpadł w poślizg. Młodego mężczyznę ze złamanym kręgosłupem i urazami klatki piersiowej przewieziono najpierw do szpitala w Starogardzie Gdańskim. Tam lekarze uznali, że jedyną szansą na to, by Paweł mógł kiedykolwiek jeszcze usiąść na wózku inwalidzkim, jest operacja neurochirurgiczna w wysoko-specjalistycznej placówce. I tu zaczął się problem.
Najbliższy, gdański Szpital im. Kopernika nie ma odpowiedniego zaplecza do tego typu operacji neurochirurgicznej. Zdaniem prof. Wojciecha Kloca, konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie neurochirurgii, Uniwersyteckie Centrum Kliniczne powinno było podjąć się tej operacji....
- Pacjent powinien był trafić jak najszybciej do centrum urazowego UCK, które ma odpowiednie zaplecze do wykonywania tego typu operacji. Nie potrafię , dlaczego tak się nie stało - mówi nam dzisiaj prof. Wojciech Kloc. Profesor zwraca także uwagę na utrudniony kontakt z jednym na Pomorzu centrum urazowym UCK. Okazuje się bowiem, że jedynym dostępnym, także dla ratowników i lekarzy, telefonem, jest... numer do centrali szpitala.
Z opinią prof. Kloca zgadza się dr Jerzy Karpiński, pomorski lekarz wojewódzki. - Centra urazowe zostały powołane do leczenia urazów wielonarządowych, czyli takich, jakie wystąpiły u pacjenta ze Starogardu Gdańskiego. - wyjaśnia. - Zalecenia Ministerstwa Zdrowia mówią o konieczności przyjmowania takiego chorego.
Nierówność i paraliż
W kraju działa obecnie czternaście centrów urazowych, wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt. Koszt rocznego utrzymania jednego łóżka, np. na neurochirurgii w UCK, to milion złotych. W Szpitalu im. Kopernika - odpowiednia kwota to pół miliona. A jednak to na SOR w tym drugim szpitalu trafia większość przywiezionych przez karetki chorych.
- Kliniczny Oddział Ratunkowy w UCK jest liderem w liczbie odmów przyjęć pacjentów, przywożonych przez zespoły ratownictwa medycznego - czytamy w przyjętym w ubiegłym tygodniu stanowisku Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego, analizującej sytuacją w pomorskich SOR-ach.
Z analizy wynika także, że na 500 tys. pacjentów, przyjętych w ubiegłym roku w trzynastu oddziałach ratunkowych, tylko 52 proc. wymagało udzielonej tam pomocy. Pozostali powinni byli trafić do lekarza w przychodni lub świątecznej i nocnej opiece zdrowotnej. Teoretycznie należałoby część z nich skierować do Nocnej Opieki Chorych w tym samym szpitalu, ale... przepisy na to nie pozwalają.
Problem jest także z tymi, którzy wymagają dalszego leczenia w szpitalu. Z powodu braku miejsc na oddziałach tak zwani niestabilni pacjenci spędzają wiele godzin na SOR-ach. Nie dość, że to sytuacja co najmniej niekomfortowa dla chorych, to jeszcze doprowadza ona do paraliżu pracy SOR, gdzie i tak brakuje przecież odpowiedniej liczby lekarzy.
Wojewódzka Rada Dialogu Społecznego, wskazując na całą listę problemów, wystąpiła m.in. z propozycją zwiększenia finansowania SOR-ów oraz zmiany przepisów, dotyczących finansowania i organizacji oddziałów ratunkowych oraz nocnej i świątecznej opieki. - W dyskusji padła też propozycja, by zmienić zasady działania SOR-ów, które generują koszty szpitali - mówi dr Karpiński. - Warto zastanowić się nad włączeniem ich do systemu ratownictwa.
Nie na telefon
Dyrekcja UCK nie komentuje sprawy Pawła. Jakub Kraszewski, dyrektor naczelny Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego, zaznacza jednak, że w 2017 r. za pośrednictwem SOR-u przejęto 1258 chorych z oddziałów innych szpitali województwa pomorskiego, których leczenia z różnych przyczyn nie podjęły się te placówki. Tłumaczy również, że centrum urazowe nie jest SOR-em ani ośrodkiem nocnej i świątecznej opieki. To struktura funkcjonalna, powołana ad hoc, współpracującą z systemem ratownictwa, tj. SOR-ami i pogotowiem. Zespół lekarzy jest zwoływany interwencyjnie i niezwłocznie, po zgłoszeniu przez ratowników pacjenta z urazem wielonarządowym, spełniającego kryteria medyczne.
- Pacjent taki musi być niezwłocznie przywieziony do ośrodka, wtedy zespół podejmuje decyzję i wdraża leczenie wielospecjalistyczne. Cała procedura odbywa się niezwłocznie, w oparciu o kwalifikacje służb ratowniczych, natychmiast po wypadku - mówi dyrektor naczelny UCK.- Kontakt z centrum urazowym nawiązują lekarze i ratownicy, działający w ramach systemu ratownictwa medycznego za pośrednictwem specjalnej, zawsze dostępnej linii telefonicznej (telefon w kieszeni koordynatora CU, tj. lekarza dyżurnego medycyny ratunkowej na naszym oddziale) lub przez radio. Z centrum urazowym, co do zasady, nie kontaktują się lekarze kilkuset oddziałów, prowadzących pacjentów w 25 szpitalach województwa pomorskiego, bo zablokowałoby to ten specjalny kanał informacji i uniemożliwiłoby sprawne działanie centrum. Wyjątkową sytuacją jest kontakt z centrum, nawiązywany przez dyżurnych SOR-ów, do których z różnych przyczyn trafi pacjent z urazem wielonarządowym spełniającym kryteria do centrum.
Dr Jerzemu Karpińskiemu trudno zrozumieć te wyjaśnienia. - Pacjent zgłoszony do centrum przez lekarzy z ośrodka powiatowego powinien być zbadany, oceniony i dopiero potem może zapaść decyzja o jego dalszych losach - mówi lekarz wojewódzki.- Tego nie załatwia się na telefon.
Bliscy Pawła tygodniami obdzwaniali szpitale, szukając dla niego ratunku. - To był prawdziwy koszmar. Po wielu odmowach dopiero lekarze z Łodzi przyjęli Pawła i wykonali operację, za co jesteśmy wdzięczni - opowiada Monika Gleba, siostra Pawła.
Rzecznik Praw Pacjenta zajął się sprawą i obecnie bada dokumentację medyczną Pawła, otrzymaną z Kociewskiego Centrum Zdrowia i Uniwersyteckiego Centrum Medycznego:
- Otrzymany obszerny materiał jest obecnie analizowany - wyjaśnia Agnieszka Chmielewska, dyrektor departamentu dialogu społecznego i komunikacji w biurze Rzecznika Praw Pacjenta.
Rodzina chorego zapowiada skierowanie sprawy do sądu. Zamierza domagać się zadośćuczynienia za zwłokę w leczeniu. Pawła czeka długotrwała rehabilitacja.