WIDEO: Ratownik radzi, jak pomóc tonącemu
Źródło: TVN24, X-news
To było ciepłe wtorkowe popołudnie na początku lipca. Oświęcimianin, profesor Robert Borkowski, prodziekan wydziału nauk o bezpieczeństwie Krakowskiej Akademii im. A. Frycza Modrzewskiego, a jeszcze niedawno bardzo lubiany wykładowca oświęcimskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej wjechał swoim autem na prom na Wiśle pomiędzy Alwernią a Spytkowicami. Razem z nim byli żona i dziecko.
Gdy szyper oznajmił odjazd, na promie było jeszcze jedno auto i kilka osób. Tego człowieka profesor zauważył od razu. - Był taki niespokojny, chodził tam i z powrotem, coś pod nosem mamrotał - opowiada. Zwrócił nawet żonie na niego uwagę.
Po przebyciu około jednej trzeciej szerokości rzeki, mężczyzna podszedł bo burty, z tej strony, gdzie na prom wjeżdżają samochody i rzucił się w otchłań. - Przyznaję, że na chwilę zbaraniałem - mówi Borkowski. Szybko jednak wybiegł z auta. Chwycił za koło ratunkowe, wrzucił do rzeki i sam skoczył.
Samobójca raz zniknął pod wodą, ale wypłynął. Gdy Borkowski do niego dotarł, znów poszedł w dół, ale miał wyciągnięte do góry ręce.
- Widziałem te dłonie. I chwyciłem za nie. A potem zobaczyłem jego oczy. Mówiły: chcę żyć, ratuj mnie - opowiada profesor. - Widziałem to błaganie w oczach.
Wyciągnął mężczyznę spod wody, założył mu koło i doholował do łódki przycumowanej do promu. Szyper pomógł wyciągnąć bezwładnego mężczyznę. Na miejsce wezwano pogotowie ratunkowe i policję. Dość szybko zjawiła się karetka i poszkodowany został przekazany w ręce ratowników.
W międzyczasie niedoszły samobójca wypluł sporo wody i doszedł do siebie. Opowiedział trochę o sobie Borkowskiemu. Ma 53 lata, matkę i rodzeństwo: siostrę i brata. Jednak życie mu się nie ułożyło.
- Mówił, że to trzeci raz, jak próbował targnąć się na swoje życie. Wymusiłem na nim, by mi obiecał, że to koniec. Jak do trzech razy mu się nie udało, niech nie próbuje więcej - mówi Borkowski i ma nadzieję, że mężczyzna dotrzyma słowa.
Mężczyzna trafił do szpitala w Andrychowie.
Borkowski nie czuje się bohaterem, choć nadal mocno przeżywa akcję.
- Nie obawiałem się, że się nie uda. Jestem pływakiem, trenuję systematycznie, 32 lata temu zdałem egzamin na ratownika WOPR, ale sam, z własnej woli do Wisły w tym miejscu bym nie wskoczył, woda nie wygląda tam zbyt przyjemnie - mówi.
I radzi innym, by w podobnych przypadkach zbyt pochopnie nie wskakiwali do wody, jeżeli nie posiadają odpowiednich umiejętności i siły fizycznej.
- Bo wówczas zamiast jednego, może być dwóch tonących. Należy natomiast rzucić tonącemu przedmiot pływający, a więc koło ratunkowe, nadmuchiwaną zabawkę, itp., albo rzucić linę, podać bosak, kij, gałąź. Każdy sposób jest dobry, ważne, by działać szybko. Jak najszybciej należy też wzywać pogotowie ratunkowe - podkreśla.