Branża ślubna daje pracę 2-3 milionom ludzi w Polsce. To nie tylko didżeje, sale weselne i salony sukien ślubnych.
To także makijażyści, fryzjerzy, kosmetyczki, stylistki paznokci, cukiernie, animatorzy, kamerzyści, firmy atrakcji eventowych, wedding plannerzy, firmy nagłośnieniowe i oświetleniowe, reklamowo-drukarskie, wypożyczalnie dekoracji ślubnych, hurtownie alkoholu, wypożyczalnie samochodów, barmani i rolnicy - wylicza jeden z uczestników protestu, który w środę (3 lutego) odbył się we Wrocławiu.
Pracownicy branży ślubnej pracują przez 8 miesięcy w roku - tyle trwa ślubny sezon. Wesele planuje się z co najmniej rocznym wyprzedzeniem. Żeby ludzie mieli pracę w przyszłym roku, odmrożenie tej gałęzi gospodarki powinno zacząć się już teraz.
Mamy rodziny, mamy rachunki do opłacenia, za coś trzeba żyć. Nie wyobrażamy sobie, żeby w takich warunkach prowadzić działalność. Obecnie utrzymujemy się tylko i wyłącznie z zadatków par, które zdecydowały się zaplanować ślub. Tarcza była dla mnie dostępna tylko do końca 2020 roku. Szukam wyjścia z sytuacji, dlatego tu jesteśmy - mówi Piotr Głos, didżej, który działa na rynku weselnym od 2015 roku. - Mamy ogromny spadek dochodów. W jednym miesiącu didżej potrafi zarobić około 10 tysięcy złotych przy 3-4 weselach. Jedno wesele wystarcza na opłacenie rachunków i życie, z pieniędzy z drugiego utrzymujemy działalność. Ja mam działalność zawieszoną. Stoimy w miejscu.
Carmen, wedding plannerka, twierdzi, że od roku są problemy, aby w ogóle móc utrzymać się z tej działalności.
Dla większości z nas jest to jedyna działalność, z jakiej żyjemy. Po roku każdemu jest coraz trudniej. Stare firmy nie radzą sobie z utrzymaniem, a nowe nie mogą się rozwijać - mówi Carmen Turek, wedding plannerka i organizatorka targów ślubnych.
Podobne protesty będą organizowane w najbliższym czasie w innych miastach Polski. Straty tej branży szacowane są na miliony złotych.
Protest branży ślubnej we Wrocławiu. "Stoimy w miejscu, za c...
