- Przyznaję się, że spowodowałem wypadek oraz że miałem amfetaminę i ją zażyłem – mówił na początku roku oskarżony. - Zamykają mu się oczy, o 12.37 zasnął, pięć sekund później doszło do wypadku – mówił z kolei w sądzie policjant odpowiedzialny za zabezpieczenie monitoringu z tego zdarzenia.
Zeznawał także rowerzysta, który tego dnia jechał do pracy od strony Żerania. Pomagał tym, którzy wypadli z autobusu, a w zasadzie zostali z niego wyrzucenie z powodu wypadku. Pomagał również wyciągnąć kobietę, która zginęła w wypadku. Jak wspominał obecni na miejscu zdarzenia ludzie chcieli jej pomóc, ale jej stan wskazywał, że jest bardzo źle.
Wspominał, że pomagali ludziom znaleźć ich rzeczy, skontaktować się z bliskimi, a sam uszkodził lekko rękę. W tym czasie ktoś inny miał pomóc wydostać się z pojazdu kierowcy. Zeznawali także ludzie, którzy jechali swoim autem już za autobusem. Jak mówią, myśleli, że będzie zmieniać pas. Ten, którym jechali się kończył, ale kierowca autobusu go nie zmienił i doszło do wypadku. Oni także mieli udzielać pomocy podróżnym.
Koordynator ds. nadzoru przewozu z Arrivy (dla której pracował kierowca i obsługiwała połączenia dla ZTM) zeznał: - W tym czasie żadna firma przewozowa w Warszawie nie prowadziła badań pod kątem środków odurzających, wydaje mi się, że firma nie ma prawnych możliwości. Dodawał, że byli sprawdzani pod kątem trzeźwości. Powiedział, że kierowca mógł zgłosić złe samopoczucie i nie kontynuować jazdy natomiast nie miał wątpliwości, że codziennie był badany stan techniczny pojazdów.
Obrońcy oskarżonego poprosili o powołanie biegłego w zakresie konstrukcji wiaduktu

Decyzja o jego powołaniu jeszcze nie zapadła. Sędzia chce bowiem najpierw zapoznać się z tym co do powiedzenia ma autor powstałej już ekspertyzy o przyczynach wypadku. Przypomnijmy, że kierowca prowadził pojazd pod wpływem amfetaminy. Policja w czasie przeszukania znalazła narkotyki schowane w skrytce kabiny kierowcy. Co mogłaby zatem zmienić ekspertyza? Może wykazać, że wiadukt był zbyt słabo zabezpieczony, a autobus nie powinien spaść, ale to jednak mało prawdopodobne.
Prokuratura zarzuciła Tomaszowi U. naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym oraz "niedostosowanie taktyki i techniki jazdy do zmieniającej się sytuacji drogowej". Uniemożliwiło to zahamowanie, co w rezultacie doprowadziło do katastrofy w ruchu lądowym. Mężczyźnie grozi do 12 lat pozbawienia wolności.
