- 140 dla Protasiewicza, 267 dla Schetyny - mówi nam anonimowo stronnik Schetyny. A wiceprzewodniczący regionu dolnośląskiego, europoseł Piotr Borys mówi wprost, że po stronie Grzegorza Schetyny jest 100-osobowa przewaga delegatów.
- Struktury na Dolnym Śląsku poza Wrocławiem zadeklarowały, że w wyborach poprą Schetynę - mówi Borys. Robert Kropiwnicki, kolejny stronnik Grzegorza Schetyny, bez kozery mówi: - Proszę spojrzeć, który subregion w wyborach samorządowych wygrywa. Wrocław Protasiewicza wypada słabo. A reszta ma dobre wyniki. Schetyna zarządza Dolnym Śląskiem z sukcesami - mówi "Polsce" poseł Robert Kropiwnicki.
Na kiepski wynik Grzegorza Schetyny na pewno liczy Waldy Dzikowski, bo przegrana byłego marszałka Sejmu w wyborach oznaczałaby mocne osłabienie pozycji Rafała Grupińskiego w Wielkopolsce. - Rozważam kandydowanie na szefa regionu. I trzymam kciuki za zwycięstwo Protasiewicza - mówi "Polsce" Dzikowski, który przyznaje, że Rafał Grupiński dążył do tego, by wybory w Wielkopolsce przyśpieszyć.
Zgodnie z terminarzem wyborczym Platformy dolnośląskie wybory ruszają w sobotę 26 października. Z kolei w Wielkopolsce głosowanie ma się odbyć w niedzielę. Z tego powodu w ostatni piątek na posiedzeniu rady regionu wielkopolskiej PO miało dojść do awantury. Padła propozycja, żeby termin zjazdu wyborczego zmienić na sobotę. O co chodziło? Oczywiście o wybory we Wrocławiu. Bo jeżeli Schetyna przegra walkę z Protasiewiczem, wahający się delegaci PO będą mogli zmienić zdanie i nie zagłosować Grupińskiego, stronnika Schetyny. Dużą ciekawostką tych wyborów regionalnych jest to, że w większości regionów, zwolennicy Schetyny już niemal oficjalnie się ujawnili. Ale jak długo nimi są?
- Grzegorz Schetyna przekonał się na własnej skórze do rzeczy znanej w historii, że bardzo wiele osób, które definiowało się jako jego ludzie, w momencie gdy stracił stanowisko wicepremiera i został w zasadzie skazany na gabinecik w Komisji Spraw Zagranicznych, nagle się od niego odwróciło - mówi nasz rozmówca. Momentem, kiedy to politycy sympatyzujący z premierem poczuli się mocni, była niedziela.
Ludzie Donalda Tuska musieli poczuć siłę po wygranym referendum przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że stronnicy Schetyny po cichu życzyli jej porażki.
- Hanna Gronkiewicz-Waltz jest uważana za osobę związaną z Donaldem Tuskiem. W momencie kiedy strona schetynowa chciała dokonać w Warszawie przewrotu i pan Kierwiński miał zastąpić Kidawę-Błońską, która dowiedziała się o tym w ostatniej chwili, użyto Gronkiewicz-Waltz jako zapory - mówi "Polsce" Paweł Piskorski. I dorzuca: - Po co to zostało zrobione? Żeby Kierwiński z nadania Halickiego - czytaj: Schetyny - nie wygrał w Warszawie. Porażka Gronkiewicz-Waltz byłaby, oczywiście, im na rękę. Po wszystkim Grzegorz Schetyna i jego zwolennicy nie cieszyliby się z tego, oni ubolewaliby najbardziej w Platformie, pokazując, że odwołanie Gronkiewicz-Waltz w referendum to objaw kryzysu - mówi Piskorski.
Walka między ludźmi Schetyny a ludźmi Tuska ma jeszcze jedną, tak naprawdę najistotniejszą płaszczyznę. A dotyczy tego, czy premier udziela swoim ludziom wsparcia w wyborach.
- Mam wrażenie, że ludzie, którzy wystartowali w tych wyborach regionalnych z przekonaniem, że reprezentują frakcję Donalda Tuska przeciwko frakcji Grzegorza Schetyny, mają poczucie dużego zaangażowania pana premiera w to, żeby oni wygrali, choć stawka jest spora - mówi jeden z naszych rozmówców.
Oczywistym jest, że premier ma cały czas wszelkie instrumentarium, żeby dla swoich zwolenników pozyskać większość na Śląsku, na Dolnym Śląsku, na Mazowszu i w Wielkopolsce. Tak naprawdę wszędzie, gdzie rozgrywają się regionalne bitwy. - Jeśli zwolennicy Tuska za jego namową, inspiracją, bardziej w jego interesie niż swoim wystartowali przeciwko ludziom Schetyny, a ten poza kilkoma gestami rzadko ich wspomaga, to ci narobią sobie tylko wrogów i przegrają - mówi nasz informator. I dorzuca: - W partii, która jest spajana interesem grupowym utrzymania władzy, liczy się to, czy coś realnego z tej władzy działacze mogą otrzymać. A część działaczy ma poczucie, że z ich głosem nikt się nie liczy - mówi.
I z tego musi korzystać Grzegorz Schetyna, którego jedynym zadaniem jest czekać i składać obietnice dobrej współpracy.
Zresztą w czasie nieobecności premiera w Polsce były marszałek Sejmu przeszedł do medialnej ofensywy. Jest niemal w każdym programie i każdej stacji. - Wiadomo, że Tusk go do rządu nie weźmie, wiadomo, że nie zostanie sekretarzem generalnym, bo to byłoby samobójstwo - mówi nasz informator. Choć kolejne media rozpisują się o tym, że Grzegorz Schetyna i Rafał Grupiński mogliby wrócić do rządu.
"Gazeta Wyborcza" pisała: "Chociaż wojny baronów w regionach trwają w najlepsze, w listopadzie »nowe otwarcie« ma na powrót zjednoczyć partię. Czy to może oznaczać odejście z rządu ministra finansów Jacka Rostowskiego i powrót Grzegorza Schetyny?".
Dalej "Gazeta" pisze: "Powrót Schetyny do rządu byłby sygnałem dla działaczy, że okres wewnętrznych wojen się kończy. Kilku polityków uważa, że mógłby zastąpić Joannę Muchę w resorcie sportu albo objąć nowy resort energetyki, jeśli premier zdecyduje się go utworzyć".
Takie informacje dają sygnał działaczom, że były marszałek możne znów być dysponentem stanowisk i mogą wpłynąć na wynik wyborów w regionie.
Tymczasem w odległej Afryce na informacje o możliwym powrocie Grzegorza Schetyny do rządu zareagowano mocno ironicznym śmiechem.