Mąż
Andrzej Błaszczak
Z zawodu inżynier mechanik, z zamiłowania projektant wnętrz i majsterkowicz. Jego miłością jest jamnik Felek. Andrzej najchętniej nie wyjeżdżałby ze wsi Glinianka, gdzie stoi letni dom, który sam zbudował.
Gdy poznałem Kasię, był rok 1976. Już wtedy była znaną aktorką. Moja mama wiedziała o niej wszystko, czytała "Kobietę i życie". Kiedy więc jej powiedziałem, że poznałem Łaniewską, zawołała: "Synku, bój się Boga, toż to stara baba!". A kiedy przywiozłem Kasię do mamy, na Bródno, zacukała się: "Ojej, Kasieńko, myślałam, że ty jesteś stara, a ty taka piękna, młoda!". To było takie błogosławieństwo naszego związku.
Nie kłócimy się, a w wielu dziedzinach zgadzamy idealnie. Nawet w tym, że ani ona, ani ja nie lubimy na śniadanie wędliny, jemy wszystko na chudym mleku (śmiech). Kasia jest spontaniczna, szczera. Co w głowie, to na języku. To nie zawsze jest dobre, ale lepiej, jak się człowiek wyzłości, niż chowa urazy. Zwłaszcza że ona tylko dużo gada. No i jest rozrzutna. Światła wszędzie zapala, w każdym pokoju dwie, trzy lampy. Nie chodzi o te 2 czy 3 złote, ale o zasadę. Bo po co marnować pieniądze? Nie kłócę się z nią o to, bo i tak to nic nie da. Macham ręką i gaszę za nią.
Mamy wielu znajomych, których zapraszamy do siebie. Z naszych towarzyskich upodobań narodziła się anegdota. Dawno temu, po dwóch kieliszkach, zaprosiłem pół setki znajomych na obiad. Nasz przyjaciel, kompozytor Jerzy Derfel zadzwonił do Kasi i spytał, czy naprawdę mają wszyscy przyjść? Kasia na to: "Ja nic nie wiem. Może zaprosił, może nie. Ja i tak muszę jechać do pracy". Od tamtej pory robimy u nas w Gliniance Dni Morza, od słów: może zaprosił, może nie. Wtedy znajomi nie przyszli. Ale później na hasło: Dni Morza, zjeżdżali chętnie.
Kasia wyrzucała mi, że nie chcę podróżować. Do Ziemi Świętej pojechała z grupą znajomych i księdzem Orzechowskim. Lubi podróżować. A ja się całe życie jeździłem w delegacje. Zresztą ostatnio byliśmy razem w Bydgoszczy na koncercie Jerzego Derfla. To był miły wieczór. W hotelu dostaliśmy apartament dla nowożeńców. Tapety w róże, róże w wazonie i zapach różany rozpylony w pokoju. Miła odmiana, ale i tak najlepiej spędzamy czas w Gliniance.
Żona
Katarzyna Łaniewska
Aktorka. Ukochana przez widzów babcia Józia z serialu "Plebania". W telewizyjnej Jedynce prowadzi katolicki program dla dzieci "Ziarno". Odpoczywa w letnim domu nad Świdrem, grając w brydża.
Podoba mi się, że mój mąż Jędrek realizuje swoje zamierzenia. Wymyślił sobie, że zbuduje pod Warszawą dom.
I zbudował, we wsi Glinianka i to w czasach, kiedy nic nie można było kupić. Wszystko zrobił własnoręcznie, fachowiec tylko położył tynk. Podziwiam go, bo przecież nigdy w życiu nie miał nic wspólnego z budowlanką, pracował w biurze projektowym, ale tam projektował kotły torfowe, a nie domy.
Teraz Jędrek bardziej mieszka w Gliniance niż w naszym warszawskim mieszkaniu przy Hożej. Ciągle coś ulepsza, i tam, i tu, w Warszawie. Zaraz pani pokażę, jaką zrobił sypialnię. Piękna, prawda? Biel, angielskie kwiatki, ogromna szafa, lustro. I pomyśleć, że byłam przeciwna zmianom. A Andrzej, który ze względu na stan zdrowia jest już na emeryturze, wciąż chciałby coś poprawiać, unowocześniać. Właśnie jutro jadę do Glinianki, gdzie przez ostatnie dwa miesiące remontował kuchnię według własnego pomysłu. Powiedział, że jak zobaczę, to mi szczęka opadnie. Nawet firanki wyprał i zawiesił. No, już się nie mogę doczekać. Powinien być architektem, dekoratorem wnętrz, a nie jakimś inżynierem maszyn ciężkich czy z czego masz dyplom, Jędrusiu?
To, co mnie w nim najbardziej złości i denerwuje, jest irracjonalne. Niech pani sobie wyobrazi, że kiedy jedziemy razem samochodem, on nigdy nie używa wycieraczek. Proszę: "Andrzej, przetrzyj te szyby, przecież ty nic nie widzisz!". A on na to, że nieprawda, że wszystko widzi świetnie. "To zrób to dla mnie" - proszę. - "Jak będziesz jechać swoim samochodem, to sobie przetrzesz" - słyszę od niego. No i jak jadę swoim, to przecieram. Tak samo jest z urzędowymi listami. Nigdy ich nie otwiera. Mówi, że i tak wie, co jest w środku. "Andrzej, otwórz, to z ZUS-u. Skąd wiesz, co tam jest?" - denerwuję się. - "A co może tam być? Dostałem osiem złotych podwyżki".
Listów z banku też nie otwiera, od razu wyrzuca. "A po co mi to oglądać" - mówi znudzony. - To wyciąg z emerytury. Pytam go czasem: "To może ja otworzę?". - A otwieraj sobie, ale ja
i tak wiem, co tam jest" - kończy, i do tej pory zawsze miał racje. Nigdy jeszcze nie było w tej korespondencji nic ważnego. Trochę mnie też boli, że tak rzadko mówi, że mnie kocha. A przecież każda kobieta, niezależnie od tego, w jakim jest wieku, tego potrzebuje. Jędrek wszystkim dookoła mówi, że mnie kocha, tylko mnie ani słowa.
Nigdy nie bierze mnie też w obronę, kiedy wzburzona opowiadam o jakiejś scysji z sąsiadem, dajmy na to w związku z parkowaniem samochodu na naszym ciasnym podwórku. Nie usłyszę od niego: "Ojej, no wiesz, jak on mógł się tak zachować?". Tylko: "Pewnie byłaś winna, pyskata jesteś". A to on sam z siebie nie przeprosi mnie. Muszę go do tego sprowokować, mówiąc, że nie warto życia marnować na kłótnie i że ja go przepraszam, ale on mnie też musi. A ja, choć jak mówi, jestem pyskata, przepraszam zawsze i od razu.
Kiedy mówię: "Coś się źle czuję, chyba jestem chora", milczy. Więc powtarzam już głośniej: "Chora jestem". A on na to: "No, słyszałem, chora jesteś". Pewnie byłoby mi przykro, gdybym wiedziała, że moja choroba nic go nie obchodzi. A ja wiem, że się o mnie martwi, tylko nie jest wylewny. Bo bez zbędnego gadania dba o dom, robi zakupy, gotuje obiady, piecze faworki. Jego nóżki w galarecie nie mają sobie równych! Pyta, co bym zjadała, zdejmuje mi z głowy domowe obowiązki, co nawet mnie trochę irytuje, bo kiedy przyjeżdżam do Glinianki i chcę coś przyrządzić, podejrzliwie zagląda do garnka. "A listek dałaś? A majeranek?" - i wtedy czuję się tak, jakbym nie miała pojęcia o gotowaniu, a przecież robiłam to przez całe lata.
Taka ta nasza miłość, trochę kostropata, ale jesteśmy już razem 33 lata i dobrze nam razem. I brakuje mi go, kiedy dłużej siedzi w Gliniance. Dzwonimy do siebie wtedy i nie możemy się nagadać. A kiedy tylko w piątek kończę zdjęcia, jadę do niego. Na stole zawsze świeży bukiet gerberów, a Andrzej burczy: "To dla ciebie". Bo nasze uczucie jest takie jak to opisane przez wieszcza: "Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę. Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę. Jednakże gdy cię długo nie oglądam, czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam, i tęskniąc sobie zadaję pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?". Kochanie!
Wysłuchała Sonia Ross