Robert Więckiewicz nigdy nie uczy się swojej roli na pamięć

Paweł Gzyl
Kiedyś przeczytałem zdanie, że mężczyzna najlepiej czuje się przy kobiecie, przy której spokojnie może się zdrzemnąć. Podpisuję się pod tym. I dodam, że jeśli jeszcze można z nią pogadać, to już jest super - mówi aktor
Kiedyś przeczytałem zdanie, że mężczyzna najlepiej czuje się przy kobiecie, przy której spokojnie może się zdrzemnąć. Podpisuję się pod tym. I dodam, że jeśli jeszcze można z nią pogadać, to już jest super - mówi aktor Karolina Misztal
W szkole podstawowej zdobywał respekt nie dobrymi ocenami, ale... terroryzowaniem kolegów i koleżanek. Polonistka z technikum zobaczyła w nim jednak przyszłego aktora. I miała rację: dziś jest jedną z największych gwiazd polskiego kina i telewizji

Wielbiciele jego talentu nie mogą narzekać. Dopiero co oglądaliśmy go w „Katyniu - ostatnim świadku”, „Klerze” i „7 uczuciach”, a już na ekrany kin trafił „Jak pies z kotem”. Z kolei w telewizji pojawi się w dwóch nowych serialach - „Ślepnąc od świateł” i „1983”. Reżyserzy wręcz go rozchwytują. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, bo jest aktorem niezwykle utalentowanym i wszechstronnym.

- Pokora jest niezbędna w tym zawodzie. Oczywiście, podnoszę sobie poprzeczkę, mając nadzieję, że za każdym razem o ten centymetr wyżej skoczę. Ale mam też świadomość, że mogę ją kiedyś strącić i trzeba będzie skakać od nowa. Na szczęście mam też przestrzeń całkowicie niezwiązaną z pracą, czyli normalne życie - deklaruje w „Vivie”.

Błyskawiczna decyzja i z budowlanki na scenę

Pochodzi z Nowej Rudy na Śląsku. Jego rodzina nie należała do zamożnych. Utrzymywał ją ojciec, który pracował w kopalni, jak większość mieszkańców miasta. Więckiewiczowie żyli więc skromnie, od pierwszego do pierwszego. Młody Robert musiał się przyzwyczaić, że rodzice nie zawsze mają pieniądze, aby spełniać jego zachcianki.

W szkole było z nim różnie. W podstawówce był pilnym uczniem, ale potem się rozbisurmanił. Zauważył, że choć nie należy do przystojniaków, kobiety mają do niego słabość. Dlatego starał się przede wszystkim robić dobre wrażenie na nauczycielkach, z czym nie zawsze w parze szło porządne przygotowanie do lekcji.

- W podstawówce nie byłem orłem, więc respekt musiałem sobie wyrobić w inny sposób. Byłem dość ostrym zawodnikiem i trochę terroryzowałem kolegów. Kiedy pojawiła się ksywka Wieniec, zakazałem jej używania. Konsekwencje były bardzo poważne - śmieje się, rozmawiając z „Playboyem”.

Po skończeniu podstawówki młody Robert dostał się do technikum budowlanego w Legnicy. W ciągu roku uczył się jak kłaść glazurę w nowym mieszkaniu, a w wakacje odbywał praktyki na budowie miejscowego szpitala. Wobec dziewczyn był nieśmiały, dlatego wolne chwile spędzał raczej z kolegami niż koleżankami. Kiedy przyszło do wyboru studiów, postawił na aktorstwo.

- Nigdy nie przejawiałem zainteresowania tym zawodem, nawet mi to do głowy nie przyszło. Natomiast mojej polonistce tak. Kiedyś powiedziała mi, że mam dobry głos i śmiało mogę zgłosić się do szkolnego teatrzyku. Brałem udział w akademiach szkolnych, konkursach recytatorskich. Na aktorstwo zdecydowałem się niemal w ostatniej chwili - opowiada w serwisie Nowiny24.

Od zapijania frustracji do ról w filmach

Początkowo czuł się gorszy od kolegów na studiach. Inni przyjechali do Wrocławia z dużych miast, mieli okazję bywać nie tylko w kinie, ale też w teatrze czy w galerii. Szybko jednak okazało się, że nie jest ważne, skąd kto pochodzi, tylko to, co reprezentuje. Dlatego Robertowi z roku na rok szło coraz lepiej.

- Wszyscy mówili: „Gdzie ty tam? Tam to dzieci aktorów, znajomi”. Też miałem takie wątpliwości. Zastanawiałem się poza tym, czy z moją gębą mogę być aktorem. Myślałem, że trzeba być ładnym, a ja ładny byłem podobno tylko do siódmego roku życia. Rodzice mnie wspierali i mówili: „Rób tak, jak chcesz”, ale pewnie nie wierzyli do końca, że to się może udać - mówi Robert Więckiewicz w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Od razu po szkole pojechał grać w teatrze w Poznaniu. Był tam pięć lat i sporo się nauczył. Z roku na rok czuł jednak, że coraz bardziej oddala się od realizacji swych marzeń -występów w filmie. Frustrację zapijał sporą ilością alkoholu, dlatego dyrektor w końcu wyrzucił go ze swojego zespołu.

Robert spakował się i wyjechał do Warszawy. Całe szczęście, trafił na znajomego reżysera z Poznania. Paweł Łysiak zaprosił go do zagrania w kontrowersyjnej sztuce „Shopping & Fucking”. Tak mu dobrze poszło, że zainteresował się nim Teatr Rozmaitości. Tam z kolei zobaczyli go Andrzej Saramonowicz i Andrzej Konecki. Dzięki nim wreszcie zaczął grać w filmach. Wielką popularność przyniósł mu „Vinci” Juliusza Machulskiego.

- Nie czekałem na gwiazdkę z nieba. Gdybym czekał, zwariowałbym. Nie siedziałem i nie zaklinałem losu, po prostu żyłem i starałem się pracować. Nie krzyczałem: „Dajcie mi szansę!”. Trzeba przyznać, że miałem dużo szczęścia. I nawet czasem myślę, że wcale nie zasługuję na to, co się dzieje w moim życiu. Że powinienem się jeszcze wiele nauczyć - twierdzi w „Vivie”.

Właściwy moment na wyhamowanie

Po trzydziestce Robert odczuł potrzebę uspokojenia się. Hulaszczy żywot pełen kobiet i alkoholu postanowił zamienić na rodzinną stabilizację. Akurat poznał wtedy Natalię Adaszyńską, która była kierowniczką literacką w Teatrze Rozmaitości. „Energiczna, kontaktowa, uśmiechnięta” - mówił o niej Piotr Najsztub, u którego pracowała przy programie „Tok-szok”. Wkrótce Natalia została żoną Roberta i urodziła mu syna Konstantego.

- Trudno w wieku czterdziestu lat zachowywać się tak, jakby się miało dwadzieścia. Oczywiście, dokonała się we mnie pewna zmiana. Nasze spotkanie zeszło się w czasie z moim dojrzewaniem. Byłem już po trzydziestce i uznałem, że wystarczy tego lekkiego i hulaszczego życia, że chciałbym poznać coś innego. Przyszedł po prostu właściwy moment. Moment wyhamowania. Wcześniej nie byłem na to gotowy - wyznaje w „Vivie”.

,,Chwytam pewne rzeczy z powietrza...”

Wtedy udało mu się zagrać najlepsze role: w „Różyczce”, „Wymyku”, „Baby są jakieś inne”, „W ciemności”, „Wałęsie” i „Pod Mocnym Aniołem”. Zapewniły mu one opinię jednego z najbardziej utalentowanych aktorów średniego pokolenia.

- Generalnie nie jestem aktorem, który siedzi nad rolą miesiącami i uczy się jej na pamięć. Chwytam pewne rzeczy z powietrza i one gdzieś się we mnie przetwarzają. I albo włącza się pewna dyspozycja, albo się nie włącza - tłumaczy aktor w „Gazecie Wyborczej” kreację swych ról.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Robert Więckiewicz nigdy nie uczy się swojej roli na pamięć - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl