Dom Onopiuków w Plutyczach łatwo znaleźć. Na płocie wisi transparent: „Gienek i Andrzej zapraszają do odwiedzenia gospodarstwa oraz do zrobienia zdjęcia z niebieską krową”. Bramka jest otwarta. Wita nas kundel. Trochę szczeka, ale też macha przyjaźnie ogonem. Przy domu pusto. Z daleka widzimy jednak rozstawiony sprzęt oświetleniowy i garstkę ludzi. W polu trwają nagrania do kolejnego odcinka programu „Rolnicy. Podlasie 3”.
Tak to jest z tymi telewizorantami
Podchodzimy bliżej. Gienek czeka w stodole na swoją kolej do nagrań. W wesołej atmosferze popija piwo z przyjaciółmi z sąsiedniej wsi. Obdarza nas ciepłym uśmiechem i od razu chce ugościć.
- Ja bym tobie krowy niebieskie pokazał, tylko teraz na podsłuchu jestem. Ruszyć się nie mogę, niech to cholera. Tak to jest z tymi telewizorantami - mówi Gienek Onopiuk i wskazuje na podpięty do umorusanego swetra mikrofon. - Dziś robotę nagrywamy, to się człowiek wybrudzi. Sadzimy ziemniaki, sąsiedzi pomagają i taki to temat odcinka - zdradza rolnik.
Nagrania trwały od bladego świtu do popołudnia. Gienek trochę się martwi, bo to czas pojenia krów i koni. W gospodarstwie codziennie jest dużo do zrobienia. Zabiera nas ze sobą na obrządek. Nie ma czasu przysiąść.
- A zaraz tu wszystko pokażę! Konie mamy ładne, one hodowane są tylko dlatego, że my lubimy. Bydło mam, ale mleka nie sprzedajemy. Cielaki trzymamy. I niebieskie krowy są, młode też mamy. Chodźcie, uważajcie tylko na błoto - ostrzega Gienek i prowadzi przez podwórko.
W obejściu razem z synem Andrzejem zrobili ostatnio porządki. Jest mniej błota niż było, chociaż nadal w sporej kałuży na środku podwórza kąpią się beztrosko kaczki i gęsi. Przed stopami czmychają kury. Za starym wozem groźnym okiem łypie na nas kogut. W szopce siedzą młode perliczki z pięknymi piórami. Największą dumą Gienka są jednak krowy o niezwykłym, niebieskawym umaszczeniu. Sprowadził je kiedyś z Litwy. Wypuszczone z obory jak szalone biegną do starej, metalowej wanny, z której mogą się napić wody. Kiedy kończą, pies zagania je z powrotem.
- Goń! - krzyczy Gienek głośno, aż podkasuję. Promil w moment podnosi się z drzemki, wyszczerza zęby, warczy i przegania bydło do środka. - Taki to nasz pomocnik. Nie trzymalibyśmy go, gdyby nie był potrzebny. Ale to dobry pies, potrafi pracować - chwali rolnik.
- On różne fajne rzeczy potrafi robić! - krzyczy Kacperek, wnuk Gienka. Siedzi na wysłużonym ciągniku Ursusie. Obok stoi jego młodsza siostra Nina. Trzyma na rękach małą futrzaną „kulkę”. Dziadek hoduje 21 królików specjalnie dla wnuków. Chce, by miały radość i trochę rozrywki. Kacperek przyznaje, że lubi dziadkowi towarzyszyć przy pracy, a jak potrafi, to też pomaga. Gienek za to chwali, że wnuczek wystąpił w odcinkach telewizyjnego show. Dzieciaki to jego oczka w głowie. Kacperek i Nina to dzieci córki Gienka.
Codziennie pisma z sądu czy z policji
Andrzej śmieje się, że Kacperek kiedyś go zastąpi. W rękach trzyma listy. Jeden do niego, drugi do ojca. To wezwania do sądu.
- Dlaczego pisma z sądu dostajemy? Sąsiadów naszych kochanych trzeba zapytać - mówi z ironią Andrzej. - Codziennie dostajemy z sądu lub z policji pisma. Fałszywych oskarżeń jest mnóstwo. Setki zgłoszeń na komendę. Aż przykro się robi czasem, ale nauczyłem się z tego śmiać. Policja przyjeżdża, kary na nas nakłada. Za nic tak naprawdę. Skargi są na krowę, która wlazła na pole sąsiada, na konie, które przekroczyły rzekę i chodziły po polu z innymi końmi, a to na plakaty wiszące na płocie albo brak maseczki. Sporo jest doniesień, że mamy nielegalne dochody. A każdy widzi jak się żyje. To jak to jest? Mamy miliony według sądu i niektórych ludzi, ale nie widać jakoś pałaców - dodaje Andrzej.
Rolnicy mają swojego prawnika. Andrzej od razu po odebraniu „poleconego” dzwoni do adwokata i czyta mu tylko kolejne paragrafy. Później razem zastanawiają się co robić.
- Musimy jakoś się bronić. Ojciec już mówi, że jemu wszystko jedno, ale ja próbuję o dobre imię zawalczyć. Niektórzy naprawdę myślą, że jesteśmy bogaczami przez ten program. Czasami na nagraniach mija cały dzień, a później prace trzeba nadrabiać przy gospodarce. Ja nie ukrywam, dostajemy wynagrodzenie, ale to nie jest majątek. Nie ma czego zazdrościć - przekonuje Andrzej.
Nie trudno dostrzec, że Gienek i Andrzej żyją bardzo skromnie. Ich drewniany dom wymaga remontu. Sporo pracy i pieniędzy kosztowałaby też renowacja zabudowań gospodarskich. Wiele maszyn rolniczych jest do wymiany. Zanim gospodarze wzięli udział w programie, było u nich biednie. 66-letni Gienek ma małą emeryturę. Andrzej pobiera dopłaty z UE do prowadzenia roli. To starczało „na życie”. Dziś mogą sobie pozwolić na więcej, np. na budowę łazienki, której w ich domu nie ma.
Tyle gości, że nigdy nie jest nudno
- Nie żałuję, że jesteśmy w programie. To też dużo dobrego nam przyniosło i doceniamy to co mamy. Tyle gości jest, nigdy nie jest nudno - mówi Andrzej z uśmiechem. - Chociaż to był przypadek, że dostaliśmy się do telewizji. Sołtys namówił mnie, żebym poszedł do programu „Dżentelmeni i Wieśniacy”. Do niego dzwoniła telewizja, że szukają kogoś z naszej miejscowości. Miał nadzieję, że coś się ruszy w końcu w tej wiosce, jak ją w telewizji pokażą. I ja się tam dostałem, wystąpiłem - wspomina Andrzej.
Po zakończeniu produkcji nie spodziewał się kolejnych wyzwań przed kamerą. Na jego drodze stanęła jednak producentka programu o podlaskich rolnikach.
- Podeszła do mnie w barze „Koszarka”. Zaszliśmy tam na obiad w przerwie pracy. Kierowniczka telewizji zapytała czy jesteśmy rolnikami. Dała mi wizytówkę. Zapytałem ją ze śmiechem czy wie kim ja jestem. Powiedziałem, że występowałem już w programie. Wbiła sobie w komórkę. I to jej się spodobało. Podpisaliśmy umowę - opowiada Andrzej.
Gienek i Andrzej współpracują z telewizją od dwóch lat. Są uznawani za gwiazdy programu „Rolnicy. Podlasie”. Co się zmieniło przez ten czas w Plutyczach? Niewiele. Mieszkańcy nie do końca potrafią wykorzystać potencjał, jaki niewątpliwie drzemie w podbielskiej wsi. Plutycze przecina asfaltowa droga. Po jej obu stronach stoją drewniane domy z charakterystycznymi, ozdobnymi okiennicami. Niektóre kolorowe chałupy to prawdziwe perełki. Spacer przez tę miejscowość to duża przyjemność.
- Przyjeżdża do nas tylko w jednym tygodniu około tysiąca osób. Chcą pogadać, gospodarstwo obejrzeć. My zawsze wszystkich powitamy, jak mamy czas, to posiedzimy. Gdyby sąsiedzi chcieli, to mogliby też korzystać na tym. Mleko mogliby sprzedać, jaja, jakieś wyroby. Ale mało takich rzeczy się dzieje tutaj. Niektórzy to wolą skargi pisać na nas. No, szkoda - rozkłada ręce Andrzej.
On i ojciec nie mają tremy przed kamerą. Są naturalni, prawdziwi. Za to pokochały ich tysiące osób. Najważniejsze jest jednak to, że nie przejmują się tym, co gadają ludzie. Po prostu robią swoje i spełniają swoje marzenia. Pod tym względem dla niejednej osoby mogą być inspiracją.
