Ruch red pill upomina się o młodych mężczyzn i punktuje nierówności pomiędzy płciami

Joanna Grabarczyk
Joanna Grabarczyk
Nazwa ruchu nawiązuje do słynnej metafory z filmu "Matrix".
Nazwa ruchu nawiązuje do słynnej metafory z filmu "Matrix". Fot. Pixabay/TheDigitalWay
Jedną z najbardziej znanych scen z filmu „Matrix” jest ta, w której główny bohater, Neo, otrzymuje wybór: poznać brutalną prawdę o otaczającym go świecie lub pozostać w o wiele bardziej komfortowej nieświadomości. Symbolem dla obu tych ścieżek stały się dwie pigułki: czerwona i niebieska. W filmie czerwona symbolizowała prawdę. Niebieska – wygodę. To do tej metafory odwołuje się red pill – ruch w obrębie tzw. manosfery, czyli miejsc w sieci takich jak strony, fora czy blogi, dotyczących męskości oraz miejsca mężczyzny we współczesnym świecie.

Nazwa samego ruchu przyjęła się od subredditu o nazwie The Red Pill (czyli rozbudowanego forum) w serwisie Reddit. Społeczność osób określających się jako redpillersi lub – po polsku – pigularze są dosyć zróżnicowani w prezentowanych poglądach. Mamy zatem wśród nich obrońców praw mężczyzn; Artystów Podrywu (ang. PUA, od Pick Up Artist); Mężczyzn Którzy Idą Własną Drogą (ang. MGTOW, Men Going Their Own Way) oraz tzw. inceli (ang. involuntary celibates), czyli samotnych mimo woli. Pomimo licznych różnic pomiędzy wymienionymi grupami ich wspólnym mianownikiem jest sceptyczne podejście do feminizmu oraz przeświadczenie o tym, że współczesny świat jest gynocentryczny, czyli nadmiernie skupiony na kobietach i przyznający im uprzywilejowany względem mężczyzn status.

Red pill: męska odpowiedź na feminizm?

Doktor Marcin Wieczorek, socjolog mediów, nie ma wątpliwości, że ruch red pill jest męską odpowiedzią na feminizm.

- Reakcja antyfeministyczna nadal jest dosyć silna, a w jej obrębie funkcjonują pewne patriarchalne struktury myślowe. Tam, gdzie pojawia się poczucie wykluczenia ze społeczeństwa, tam pojawiają się grupy wsparcia, a do tych zaliczam red pill. Jest interesującym paradoksem, że sieci wsparcia służą zazwyczaj walce z agresją, a w przypadku tego ruchu służą temu, by kultywować „prawdziwą męskość” i walczyć o swoje prawa. Wśród nich jest odzyskanie prawa do pewnej społecznie akceptowanej agresji. To zjawisko dlatego ma wymiar subkulturowy, ponieważ jest w jakiś sposób sprzeczny z normami społecznymi

– tak funkcjonowanie ruchu opisuje badacz.

- Red pill opisuje dynamikę międzyludzkich relacji (nie tylko damsko-męskich, jak niektórzy zdają się to postrzegać) w oparciu o empiryczne dane oraz obserwacje tego, co działa. Mówimy o tym, co jest, a nie o tym, co być powinno. Idziemy w poprzek narracji o odwiecznych ofiarach i sprawcach. Wskazujemy raczej, że nasze zachowania są efektem wypracowanych przez ewolucję instynktów oraz tendencji, które na końcu mają nas skłonić do efektywnego przekazania genów

– wyjaśnia Roman Warszawski, aktywista „ruchu czerwonej pigułki” oraz jeden z najlepiej znanych blogerów internetowych, operujących w obrębie polskiej manosfery.

- Ruch red pill jest współczesną formą faszyzmu. Może ma swoje odłamy, które wyglądają bardziej cywilizowanie, ale nie ma co się czarować, że to jest jakiś światopogląd w granicach liberalnej demokracji

– nie ma wątpliwości prof. nauk humanistycznych Agnieszka Graff, od wielu lat związana z ruchem feministycznym. Zjawisko, o którym mowa, dostrzegła już dawno. W 2019 roku poświęciła mu szkic pt. „Manosfera, czyli bunt upokorzonych samców”.

Mężczyźni mają głos

- Świat stał się wrogi dla mężczyzn. Przestawiani są oni jako popsute kobiety. Tylko kobiecy sposób patrzenia na świat określany jest jako ten właściwy. To z kolei powoduje emigrację wewnętrzną mężczyzn. Chłopcy pytani o perspektywy edukacyjne coraz częściej odpowiadają, że szkoła nie ma sensu. Już teraz znacznie więcej kobiet kończy uczelnie wyższe niż mężczyzn. Małżeństwo stało się instytucją niosącą tylko koszty, nie podnoszącą statusu społecznego. Co najgorsze bywa też rozwiązaniem tymczasowym: w dowolnym momencie może zostać zakończone przez kobietę, co pozostawi mężczyznę z obowiązkami, ale bardzo często bez praw, zwłaszcza w stosunku do dzieci

- punktuje Roman Warszawski.

Wtórują mu dane z raportu autorstwa Michała Gulczyńskiego, opublikowanego w ubiegłym roku przez Klub Jagielloński, pt. „Przemilczane nierówności. O problemach mężczyzn w Polsce”. Statystyki przytoczone w obszernym, przeszło 100-stronicowym dokumencie mogą napawać zdumieniem:
• w Polsce ponad 30 tys. osób figuruje w statystykach jako osoby bezdomne, a spośród nich ponad 80% to mężczyźni;
• mamy jedną z największych na świecie różnic w długości życia między kobietami a mężczyznami. Polka żyje średnio 81,8 roku, a Polak – 74,1;
• na 100 młodych mężczyzn z wykształceniem wyższym przypada prawie 156 kobiet;
• w 2014 roku przeciętne wynagrodzenie godzinowe brutto kobiet było wyższe tylko w województwie podlaskim, ale w 2016 roku sytuację taką odnotowano już w sześciu województwach: kujawsko-pomorskim, lubelskim, podkarpackim, podlaskim, świętokrzyskim i warmińsko-mazurskim. W województwie podlaskim różnica w stawce godzinowej na korzyść kobiet może sięgać nawet 17%;
• ogółem kobiety stanowią już 48,4% pracowników na stanowiskach kierowniczych, co jest trzecim wynikiem w UE, chociaż wciąż nie przekłada się to na podobny odsetek kobiet na najwyższych stanowiskach i członkostwo w zarządach;
• wartość oczekiwana uczestnictwa w systemie emerytalnym (bilans wpłat i oczekiwanych wypłat) dla kobiet jest bliska zeru, podczas gdy mężczyzna o przeciętnych zarobkach może oczekiwać straty niemal 200 tys. zł.

Raport zauważa, że

„debata publiczna toczy się obecnie wokół ułatwienia kobietom dostępu do wysokich stanowisk, co z definicji jest problemem elitarnym. Popularne rozwiązania (jak na przykład kwoty płci w zarządach i radach nadzorczych) mogą prowadzić do dyskryminacji mężczyzn przy zatrudnianiu lub ustalaniu płac – na wysokich szczeblach lub w niektórych zawodach kobiety mogą być bardziej atrakcyjne dla pracodawców ze względu na chęć lub wymóg osiągnięcia wyznaczonych celów związanych z liczbowym stosunkiem reprezentantów obu płci”

.

- W głównym nurcie obowiązuje ciągle narracja o uprzywilejowanych mężczyznach i wiecznie poddawanych opresji kobietach

– zauważa Roman Warszawski.

Ciekawy w tym kontekście jest wpis pragnącej zachować anonimowość doktorantki nauk społecznych jednej z warszawskich uczelni, która swoje spostrzeżenia opublikowała na portalu jbzd.pl. W swoim długim felietonie przytacza liczne przykłady, w jaki sposób wprowadzenie polityki progresywnej na jej uczelni zmieniło podejście do nauki i badań w strukturach akademickich.

„Konwersatorium w języku obcym na III roku studiów III stopnia na mojej uczelni - pierwszy rok, od kiedy wprowadzona została polityka progresywna. Mamy zajęcia z panią profesor, która całe życie poświęciła badaniom na temat feminizmu. (...) Pierwszym zadaniem jest przedstawienie koncepcji swojej pracy w języku obcym.(...)"

"Dzień prezentacji - przedstawiam swoją koncepcję, zarys teoretyczny, do jakich dotychczasowych badań będę się odnosić podczas wykonywania swoich, metodologia etc. Na koniec otrzymuję to samo pytanie, jak moja poprzedniczka: Czy zamierza Pani rozszerzyć swoje badania o dyskryminację kobiet lub innych mniejszości? Ale w przeciwieństwie do osoby, która prezentowała przede mną i miała akurat temat pracy związany z polityką progresywną, odpowiedziałam, że nie, bo akurat w kwestii przeprowadzanych przeze mnie badań (dotyczą gier) nie jest to istotne dla badanego przeze mnie tematu, którego zamierzam się ściśle trzymać. Na co dostaję pytanie, dlaczego przejawiam postawy nietolerancyjne i wykluczam interesy uciskanej mniejszości. Kobieta zaczyna wypowiadać się, jakie to gry są krzywdzące dla obrazu kobiety, bo w nich postacie żeńskie są mocno wyseksualizowane z każdym rokiem coraz bardziej, co jest zachętą dla mężczyzn, żeby gwałcić kobiety. I że właśnie tak pielęgnuje się kulturę gwałtu, wkładając ją w zabawne pudełko, jakim są gry komputerowe. Po tym niby mężczyźni mają wygórowane wymagania wobec kobiet i przez co one mają większy problem, żeby znaleźć partnera."

"Próbowałam wyrazić swoje zdanie, ale dosyć szybko zostałam uciszona. Pani profesor stwierdziła, że nie będzie tego słuchać i nie ma zamiaru pozwolić na szerzenie mowy nienawiści na swoich zajęciach, zwłaszcza względem kobiet. Za zadanie dostałam zastanowienie się, jak swoją pracę mogłabym wzbogacić o rozdział dotyczący przyczyniania się seksualizacji ról kobiecych w grach komputerowych do wzrostu wymagań wobec nich na rynku matrymonialnym, i żebym napisała coś o tym, że gry uczą traktowania kobiet jedynie jako obiekty pożądania seksualnego i sprowadza się je tylko do takiej roli. Bo według pani profesor, główni bohaterowie to zawsze mężczyźni, którzy pokonują antagonistę, co przyczynia się do szerzenia przekonań patriarchalnych wśród młodych chłopców i już od najmłodszych lat uczy ich, że świat jest w rękach mężczyzn, a kobieta to jedynie przyjemny dla oka dodatek. Najgorsze, że bez poprawy tego, nie mogłabym zaliczenia otrzymać”.

Autorka wpisu nie zgodziła się z nami porozmawiać. W komentarzach pod opublikowanym wpisem zaznaczyła, że chce w spokoju dotrwać do obrony, dlatego nie podaje nazwy uczeni ani kierunku, na którym studiuje.

„To nie jest prawdziwy red pill” czy zinstytucjonalizowana mizoginia?

Rozdźwięk pomiędzy młodymi chłopakami a dziewczynami staje się jeszcze wyraźniejszy, gdy poczyta się treści zamieszczane przez przedstawicieli obu tych grup w social mediach. Platformy społecznościowe, dzięki zastosowanym algorytmom oraz złudzeniu anonimowości, skutecznie tworzą tzw. bańki informacyjne, w których jak na dłoni widać polaryzację poglądów i w których łatwo następuje proces radykalizacji poprzez kontakt z osobami o podobnym punkcie widzenia.

„Redpill jest odpowiedzią na obecne realia - po prostu faceci nie chcą mieć dzieci, kiedy wychowywać miałby je Netflix; nie chcą brać ślubów z laskami po 'karuzeli' i nie chcą brać udziału w rozmontowywaniu świata, który kochają. Indywidualizm jest słuszną i prawicową alternatywą”

– pisze w portalu Twitter użytkownik o nicku TheChosenOne. To jedna z opinii wyjaśniająca, gdzie mężczyźni (rzadziej kobiety) określający się jako członkowie ruchu „czerwonej pigułki” widzą problem.

„Straszenie najazdem islamistów nie robi na mnie większego wrażenia. Niby co się stanie? Z miast znikną sex-parady. Feministyczna hydra zostanie zduszona. Gender zostanie zatrzymany. Mężczyźni otrzymają należne im przywileje. Zniknie VAT sprzeczny z Koranem. Gdzie wady?”

- pyta w innej nitce użytkownik Antonio Unico, również identyfikujący się z ruchem. Niektóre z opinii mogą szokować jeszcze bardziej.

„Ogólnie wg mnie nie istnieje coś takiego jak gwałt w małżeństwie, bo współżycie to jeden z obowiązków z niego wynikających. Dlaczego? Brak współżycia jest jednym z ważnych czynników wpływających na rozkład pożycia małżeńskiego, stanowiąc jeden z aspektów decydujących o rozwodzie. A co do gwałtów na wojnach – zgadzam się, że zmuszanie kobiet w tym okresie do rodzenia będzie czynem znacznie mniej szkodliwym społecznie, niż wysyłanie ich na front jako mięso armatnie. Pokuszę się o stwierdzenie, że nawet korzystnym społecznie, bo wojna ma to do siebie, że w sposób znaczny redukuje liczebność narodu i ktoś tę liczebność będzie musiał odtworzyć”

– pisze na Twitterze Marka Markowska, dziennikarka tygodnika „Najwyższy Czas!”, deklarująca się jako popularyzatorka ruchu red pill.

„Wybory kobiet są dysgeniczne i społeczeństwo nie powinno się nimi kierować. Nie po to postuluje powrót do patriarchatu na wzór Rzymu, by przejmować się preferencjami kobiet”

– pisze kolejny z użytkowników.

- Do red pilla bardzo często trafia się po brutalnym zderzeniu się z rzeczywistością, kiedy okazało się, że dokonało się wszystkich prawidłowych ofiar, które miały zagwarantować szczęśliwe życie, a osiągnęło się odrzucenie i inne nieprzyjemności, choćby w postaci bycia wykopanym z rodziny. Naturalną reakcją na to, że „było się oszukanym" jest dość często gniew, a ten z kolei sprawia, że niektórzy w sposób bardzo agresywny, czasami zabarwiony mściwą satysfakcją, opowiadają o negatywnych konsekwencjach pewnych zachowań

- tłumaczy Roman Warszawski.

Skrajności w wyrażanych poglądach zauważyła również Agnieszka Graff.

- Proces Amber Heard i Johnny’ego Deppa był emanacją napięcia, które obserwujemy we współczesnej kulturze. W komentarzach w internecie widać było, że opinie były skrajnie podzielone. Z jednej stronie feministki, które w erze postmitu bezwzględnie stoją po stronie ofiary przemocy. Z drugiej strony – szeroko rozumiana manosfera i popkulturowe odpryski, które stają w obronie Johnny’ep Deppa. Można się przyglądać z zewnątrz pewnym wspólnym zainteresowaniom obu tych ruchów, które są specyficzne dla współczesności i charakterystyczne dla obecnej debaty o płci. Te dwa ruchy kładą teraz większy niż kiedykolwiek w historii nacisk na przemoc

– porównuje badaczka.

Szansa na dialog…?

- Jest żadna. To są ruchy dokładnie przeciwstawne. Można się zastanawiać, który jest reakcją na który. Oba mają swoją tradycję. Red pill jest ruchem mizoginicznym. A feminizm jest ruchem emancypacyjnym kobiet. Dialog z feminizmem nie może się odbyć, ale raz na jakiś czas odbywają się starcia: czy to na salach sądowych, w mediach społecznościowych

– nie ma złudzeń Agnieszka Graff.

- Brak pozytywnego przekazu dla mężczyzn, narracja o mitycznym patriarchacie, który rzekomo miał na celu wywyższenie mężczyzn kosztem kobiet, ale jednocześnie też krzywdzi mężczyzn, będzie powodował coraz większą atomizację społeczeństwa i coraz większą przepaść między młodymi mężczyznami i młodymi chłopakami

– przestrzega Roman Warszawski.

Problemu jak na razie wydają się nie dostrzegać politycy żadnych z opcji.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl