Piotrków: Matce odebrano pięcioro dzieci. Nie może się nawet z nimi widywać
Niewiele ponad roczna Weronika, 6-letni Kubuś, 9-letni Oskarek, 11-letnia Natalka i 12-letni Marcel od blisko dwóch miesięcy przebywają w Domu Dziecka w Piotrkowie. Ich matce, pani Renacie z Piotrkowa już tylko wiara i modlitwa daje pocieszenie i nadzieję na odzyskanie dzieci.
- Zostałam sama, nie mam rodziców, mąż odszedł, ale były dzieci, które tak bardzo kocham. Był taki gwar i chęć do życia, i tego teraz nie ma... - mówi zrozpaczona matka.
Ten poranek, 2 lutego, pamięta jak przez mgłę, choć z tej mgły wyłaniają się emocje jej i dzieci.
- Zrobiłam śniadanie, zjedliśmy i, nawet nie zdążyłam pozmywać, jak do domu wkroczyło wiele osób. To było troje policjantów, pracownice MOPR-u i panie z domu dziecka. Nie wiedziałam co robić, byłam bezradna, ale czułam, że już mój opór, płacz dzieci, że to już nic nie pomoże, że mnie skują i tak wyniosą dzieci... Więc je ubrałam i pozwoliłam zabrać... - z trudem opowiada pani Renata.
Zła matka, bo z trudem sobie radziła?
Piotrkowianka nie przeczy, że w pewnym momencie, szczególnie po urodzeniu ostatniego dziecka, a potem po wybuchu pandemii, z trudem radziła sobie z codziennymi obowiązkami: - Tak, np. nie pojechałam na umówioną wizytę dziecka do lekarza do Łodzi, bo nie miał kto zostać z dziećmi, które miały zdalne nauczanie, a zresztą nie byłam w stanie reszty zabrać i z maleństwem jechać – tłumaczy pokazując dokumenty z innych wizyt lekarskich dzieci, opinii pedagogów, opłacone rachunki, czy zaświadczenie, że ma alergię i astmę, przez co nie może mieszkać w wyznaczonym przez TBS mieszkaniu w starej kamienicy. Tak jakby już przyzwyczajona do udowadniania tego, że nie jest złą matką...
- Nie było naszym zamiarem rozdzielanie matki i dzieci. Naprawdę przez wiele lat staraliśmy się pomóc, by mogli być razem i funkcjonować jako rodzina. Mamy grubą książkę dokumentacji z podejmowanych działań pomocowych. Ale współpraca z panią Renatą jest bardzo trudna, ona właściwie nie chce współpracować, nie chce pomocy. Nam zależy na tym, by była z dziećmi, ale musi być pewność, że byt tych dzieci będzie zapewniony, że będą bezpieczne – podkreśla Zofia Antoszczyk, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Piotrkowie, który wystąpił do sądu o „zmianę zarządzeń opiekuńczych” wobec dzieci pani Renaty.
28 stycznia sędzia wydziału rodzinnego i nieletnich Sądu Rejonowego w Piotrkowie, na posiedzeniu niejawnym, zdecydowała ograniczyć władzę rodzicielską matce na czas toczącego się postępowania i zabezpieczyć dzieci poprzez umieszczenie ich w ośrodku opiekuńczym.
W uzasadnieniu sądu czytamy m.in. że dzieci pani Renaty mają problemy w nauce i zachowaniu, co wynika z opinii m.in. nauczycieli i wywiadu środowiskowego, ona sama wielokrotnie nie zgłaszała się na ustalone wizyty lekarskie dzieci, że „wszczyna awantury, cechuje się roszczeniową postawą, obwinia wszystkich dookoła o swój los” oraz, że „dała się poznać jako osoba niestabilna emocjonalnie, wzburzona, nerwowa”.
Co jeszcze zaniepokoiło pomoc społeczną i sąd? M.in. fakt, że matka całymi dniami miała chodzić z dziećmi „po mieście”, albo podczas mrozów od rana przesiadywać z dziećmi w kościele (wedle relacji osób, które takie sytuacje miały widzieć i zgłaszać do MOPR), częste przeprowadzki, niezmieniona pielucha u małej Weroniki, krzyczenie przy dzieciach.
Wreszcie, 21 stycznia doszło do zdarzenia, które najwidoczniej zadziało na niekorzyść pani Renaty – poinformowała bowiem pracownicę społeczną, że w nocy źle się poczuła i zemdlała, a kiedy ta wezwała karetkę pogotowia, matka odmówiła pozostawienia dzieci i udania się do szpitala. Miała przy tym zachowywać się lekceważąco.
- Ze strony sądu trwała wieloletnia praca nad tym, by utrzymać tą rodzinę, ale wobec poważnych wątpliwości co do stanu zdrowia uczestniczki (matki - przyp. red.) konieczne jest ich zweryfikowanie. Najpierw jednak musieliśmy zabezpieczyć interes dzieci na czas postępowania – mówi sędzia Aleksandra Szymorek-Wąsek, wiceprezes SR w Piotrkowie podkreślając, że sprawa jest rudna i delikatna, a sąd zamierza dopuścić dowód z opinii biegłych z zakresu psychiatrii.
Mąż przychodził, odchodził, została sama
Wcześnie, bo już w wieku 20 lat, pani Renata poznała, co znaczy osamotnienie i ból straty. W krótkich odstępach czasu zmarli rodzice, umarł też brat. Ślub musiał poczekać na zakończenie żałoby.
- Z początku było naprawdę dobrze, układało nam się. Ale z czasem pojawiły się kłamstwa, a mąż zaczął znikać z domu. I to nie była kwestia tego, że on nadużywał alkoholu, czy miał inne problemy. Myślę, że odchodził do innych kobiet – mówi pani Renata.
Mąż odchodził i wracał. Wreszcie, dwa lata temu, została z pięciorgiem dzieci całkiem sama, choć nie do końca, bo od ponad 5 lat rodzina była już w sferze zainteresowania pomocy społecznej oraz kuratorów sądowych.
- Zaczęło się od zgłoszeń sąsiadów, dokładnie nawet nie wiem o co wtedy chodziło, ale pojawiła się pracownica socjalna, później kuratorka, później jeszcze tak zwany asystent rodziny. Ale czy oni w czymkolwiek pomagali? - zastanawia się pani Renata i zaraz sama odpowiada: - No nie, bo ani nie pomogli się o coś konkretnego postarać, czy pismo do urzędu napisać. Mam wrażenie, że zawsze bardziej przeszkadzali, niż pomagali...
Czego nade wszystko potrzebuje samotna matka pięciorga tak małych dzieci? Wsparcia i pomocy w codziennych obowiązkach.
- Było wytykanie błędów. Nawet z mieszkaniami, które wynajmowałam był problem, bo jak się okazywało, że mam kuratora, to właściciel był niechętny, z podejrzliwością patrzył. To samo w szkołach dzieci... A wreszcie już wszystko sprzysięgło się przeciwko – pracownica z MOPR, która od dawna uważała, że po prostu trzeba mi odebrać dzieci, pedagodzy w szkołach dzieci, nauczyciele z SP 12, a nawet siostry salezjanki z prywatnej szkoły i wreszcie sąd – podsumowuje kobieta.
Poseł interweniuje: nie ma zgody na zabieranie dzieci
Po odebraniu w asyście policji, pięcioro dzieci pani Renaty umieszczono w Domu Dziecka przy ul. Wysokiej w Piotrkowie. Matce wyznaczono jedno widzenie w tygodniu. To było niewiele, za mało, ale pomagało przetrwać zarówno matce jak i dzieciom. Od ubiegłego tygodnia pozostały tylko rozmowy telefoniczne pełne płaczu i próśb o zabranie do domu...
- Wszystkie widzenia są odwołane z uwagi na zaostrzającą się sytuację epidemiczną. To jest wyjątkowa sytuacja, ludzie chorują, przebywają na kwarantannie, jesteśmy już osłabieni kadrowo i nie możemy dopuścić by ta sytuacja jeszcze się pogorszyła – mówi Danuta Malik, dyrektor piotrkowskiego DD dodając, że na razie rodzicom i dzieciom musi wystarczyć kontakt telefoniczny i przez komunikator Skype.
W sprawie pani Renaty z Piotrkowa i jej dzieci interweniował u Ministra Rodziny i Polityki Społecznej poseł PiS Grzegorz Wojciechowski. Resort zwrócił się do Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego o zbadanie sprawy. Urzędnicy nie dopatrzyli się nieprawidłowości w działaniu pracowników pomocy społecznej.
- Nie ma zgody na takie zabieranie dzieci w tym kraju. Dziecko nie jest rzeczą – podkreśla poseł Wojciechowski. - W tym przypadku dzieci nawet nie zostały wysłuchane przez sąd, a już SN orzekł, że w takich sytuacjach nawet 5-letnie dziecko może być wysłuchane – dodaje poseł zapowiadając, że w tej sprawie będzie dalej interweniował – do Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Dziecka oraz do prokuratury.
O powrót dzieci do ich matki, pani Renaty, modlą się wierni ze wspólnot kościelnych, m.in. grupy Caritas i grupy różańcowej.
- Trudno zrozumieć te zarzuty i takie podejście. Ja wiem, jak nam z żoną jest nieraz trudno ogarnąć trójkę dzieci, a co dopiero samemu pięcioro, a mimo to, z tego co zawsze widziałem, dzieci pani Renaty były zadbane i zadowolone. I gotów jestem o tym zaświadczyć przed sądem - mówi Sławomir Klimczyk z Piotrkowa.
