Skazany pisze listy: choć zeznałem, że ją zabiłem, to tego nie zrobiłem. Sprawa mordu na 23-latce z gm. Gniew powraca po 10 latach

Jacek Wierciński
W połowie lipca 2008 r. Sieklucki odwołuje przyznanie się do winy. Twierdzi, że był bity i bał się o tym powiedzieć
W połowie lipca 2008 r. Sieklucki odwołuje przyznanie się do winy. Twierdzi, że był bity i bał się o tym powiedzieć pixabay.com
Za bestialski mord na 23-latce, skazany prawomocnym wyrokiem, na ćwierć wieku trafił za kraty sztumskiego więzienia. Jego sprawę jeszcze raz przeanalizowali policjanci z „Archiwum X” i uznali, że pewne rzeczy trzeba sprawdzić, ale prokuratora nie przekonali. Henryk Sieklucki odsiedział 10 lat, przed nim kolejne 15.

Panie Redaktorze! Zdecydowałem się napisać ten list z prośbą o pomoc, czyli ponownie nagłośnić moją sprawę” - pisze na wstępie krótkiego dwustronicowego listu więzień Sieklucki Henryk.

Wyraźne i względnie równe, choć pełne błędów ortograficznych pismo zapewne byłoby wdzięcznym materiałem badawczym dla grafologa.

Autor listu skupia się na swoim, jak twierdzi, zbyt długim pobycie na komisariacie. Przypomina o odmowie wszczęcia śledztwa z powodu „braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa” w sprawie rzekomego nadużycia uprawnień przez - dziś już emerytowanych - funkcjonariuszy Komendy Powiatowej Policji w Tczewie. Mieli go „przez półtorej dnia” bić, by wymusić przyznanie się do zabójstwa. To rzeczowe argumenty. Ciekawa próbka do analizy dla psychologa albo psychiatry.

Niewprawne oko wyczyta tu cynizm i chłodną kalkulację zabójcy, który wmawiając nam swoją niewinność, pisze te słowa po 10 latach izolacji, ciągłej gry z opresyjnym otoczeniem, skupiając myśli tylko na jednym - wyjść na wolność! Albo dyscyplinę instytucji, która skowyt niewinnego, zaszczutego człowieka potrafi przekuć w czepianie się prawnych niuansów, recytowanie formułek i nagłówków dokumentów.

Henryk Sieklucki na łamach „Dziennika Bałtyckiego” gościł już przed czterema laty
Henryk Sieklucki na łamach „Dziennika Bałtyckiego” gościł już przed czterema laty Tomasz Słomczyński

Analiza policjantów

O uwolnieniu skazanego za gwałt i zabójstwo Tomasza Komendy po 18 latach więzienia musiał słyszeć. Takie rzeczy szybko przebijają się nawet przez grube mury zakładu karnego w Sztumie. Może Sieklucki Henryk to po prostu jeden z tysięcy słusznie skazanych prawomocnym wyrokiem więźniów, którzy na każdym kroku opowiadają o swojej niewinności licząc na cud.

Na łamach „Dziennika Bałtyckiego” gościł już przed 4 laty. Po reportażu Tomasza Słomczyńskiego jego sprawa na moment trafiła nawet do ogólnopolskich telewizji. Pisaliśmy wówczas o jego bezdomności, byłej konkubinie, alkoholizmie, zbieractwie złomu, prawomocnym wyroku 25 lat więzienia i twierdzeniach o niewinności oraz wymuszeniu zeznań przez brutalnych i żądnych sukcesu policjantów.

Tym razem skupimy się na 27-stronicowej analizie, którą o sprawie Siekluckiego przygotowali funkcjonariusze zajmujący się zbrodniami niewyjaśnionymi w tzw. Archiwum X Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku przy współpracy ze specjalistą ds. identyfikacji psychologicznej.

To oficjalny dokument, którego kopia została dołączona do listu ze Sztumu. 4,5 roku temu trafiła również do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, ale niczego nie zmieniła i mężczyzna, któremu za niespełna 2 miesiące stuknie 46 lat, nadal siedzi.

Ciało i wyrok

Ciało 23-letniej Emilii 24 lutego 2008 roku 139 metrów od drogi Tczew-Pelpin-Gniew w rozlewisku polnym w miejscowości Janiszewo znalazła dwójka lokalnych mężczyzn. Tożsamość ostatni raz widzianej 10 stycznia kobiety udało się ustalić po wydobyciu zwłok przez strażaków. Na ciele liczne głębokie rany kłute klatki piersiowej zadane ciosami noża z przodu i z tyłu. Do tego powierzchniowe rany cięte szyi i rana tłuczona czoła. Jatka. Motyw seksualny właściwie wykluczają lekarze sądowi, nic nie wskazuje też na motyw rabunkowy.

Sądy dwóch instancji szczegółowo przeanalizowały każdy detal i element układanki zanim wydały skazujący wyrok 25 lat bezwzględnego więzienia. Sprawa o zabójstwo to najpoważniejszy kaliber. Tu nie ma miejsca na domysły i zgadywanki, a zasada prawdy materialnej mówi, że nawet przyznanie się do winy oskarżonego nie zwalnia organu z poszukiwania prawdy, gdy zachodzą wątpliwości.

Zbrodnia

10 stycznia 2008 roku godz. 9.30 rano. Emilia idzie asfaltową drogą do domu swojej matki. Wraca od siostry swojego chłopaka, u której wspólnie z nim spędziła minioną noc. Mija ją jadący autem w tę samą stronę znajomy. Upewnia się spoglądając w lusterko - tak to na pewno ona. Nie zatrzymuje się, żeby ją podwieźć, bo 23-latka nie jest sama. Po drugiej stronie ulicy mniej więcej równo z nią idzie jakiś mężczyzna. Znajomy nie poświęca mu wiele uwagi, jest skupiony na drodze, widzi sylwetkę. 170--175 centymetrów, ubrany na ciemno. Na fotelu pasażera siedzi matka znajomego. Nie wiemy, czy ona poświęciła towarzyszowi Emilii więcej uwagi. Ani prokurator, ani sądy nie widziały potrzeby przesłuchania jej w roli świadka. W toku postępowania ustalono, że szedł z nią zabójca - 36--letni wówczas, utrzymujący się ze zbierania złomu, bezdomny pomieszkujący w altance działkowej, Henryk Sieklucki. To alkoholik, tego dnia też jest „na bani” do tego stopnia, że „idzie wężykiem”.

Dalszy przebieg sytuacji znamy z jego zeznań. Nie tych złożonych zaraz po zatrzymaniu 27 lutego w sprawie kradzieży z włamaniem do warsztatu tokarskiego (a włamań i wyroków na koncie ma sporo - najdłuższa odsiadka: 3,5 roku), kiedy twierdził, że nigdy ofiary nie widział, nigdy w Janiszewie nie był i nie rusza się z Pelplina, gdzie zbiera złom w zrujnowanej cukrowni. Tych drugich, spisanych na kartce ołówkiem nazajutrz, kiedy po nocy na komendzie, jak tłumaczy „przemyślał sobie wiele spraw” i ułożył sobie w głowie rzeczy, o których wcześniej zapomniał. Potem odwoła je przed sądem i będzie opowiadał o pobiciu przez policjantów, którzy wymusili na nim przyznanie się do winy, a potem przekupili reklamówką z kawą i jedzeniem.

Jatka

Co siedzi w głowie pijanego, bezdomnego alkoholika? Aż nie chce się wierzyć, jak łatwo i z bzdurnego powodu może zdobyć się na takie bestialstwo!

Jest 9.30 rano, 10 stycznia. Henryk zdążył już spieniężyć pierwszą partię złomu i schować gdzieś narzędzia, a zarobione 20 złotych wydać na wypite 2 piwa i wino wiśniowe.

- Laleczko, jak masz na imię?! - zagaił na pustej drodze.

Nie była zachwycona, wyzwała go od palantów. Nie mogła przecież spodziewać się takiej reakcji. Henryk dwa razy uderza ją z otwartej ręki w twarz i raz pięścią w ramię. Wyciąga nóż. Działa element zaskoczenia. Emilia, zamiast uciekać, bije obdartusa otwartą dłonią w twarz. On ponownie uderza ją pięścią. Tym razem kobieta upada na nóż w jego wyciągniętej ręce. Nie ma już odwrotu. Padają kolejne ciosy ostrza ogarniętego furią 36-latka, który zawija ciało w koc i odciąga albo wynosi tam, gdzie jej nikt nie znajdzie.

Świadkowie

Mimo zatwierdzonego przez Sąd Najwyższy, a wcześniej podtrzymanego w drugiej instancji, wyroku, Sieklucki zasypuje Komendę Wojewódzką Policji listami, w których przekonuje o swojej niewinności i wytyka rzekome braki w procesie. Na polecenie szefowej funkcjonariusze Archiwum X biorą sprawę na warsztat. Jeszcze raz czytają opasłe tomy akt z zeznaniami świadków.

22-letni brat Emilii, przesłuchany po raz pierwszy w dniu znalezienia ciała, zeznał, że 26-letni chłopak zmarłej, Kuba, nie bił jej ani nie podnosił na nią głosu, planowali ślub. Jednak po dwóch dniach powiedział policjantom, że był - jak sam to określił - świadkiem scen zazdrości i zdarzało się, że Kuba sprawdzał numery dzwoniące na jej komórkę albo oddzwaniał i mówił: „odpier... się, nie dzwoń, to jest moja dziewczyna”. Miał też powiedzieć do matki, że „jeżeli Emila by go zdradziła, to chyba by ją zabił”.

Z kolei matka Emili przekonywała, że wielokrotnie była świadkiem zdarzeń, podczas których Kuba był agresywny w stosunku do jej córki, wyrywał jej telefon i groził dzwoniącemu. O to, czy matka sama paliła w piecu, nikt jej w śledztwie nie zapytał.

Anna, 27-letnia siostra Kuby. To w jej domu w Pelpinie chłopak wspólnie z Emilą spędzili noc poprzedzającą zbrodnię z Anną i jej partnerem - Mariuszem. Rano, mężczyźni po wypiciu kawy zielonym fiatem 126p Mariusza, pojechali do pracy. Późniejsza ofiara mordu uzgodniła z chłopakiem, że poczeka na niego i razem wrócą do siebie. Ale potem zmieniła zdanie i około 9.00 Emila - jak mówiła - wyszła do mamy napalić w piecu zabierając ze sobą w reklamówce koc przyniesiony na nocleg. To ten, w który zawinięte było ciało odnalezione 24 lutego. Anna miała wysłać Kubie esemes o treści „Emila wyszła do domu”. Kuba dopiero po powrocie z pracy od rodziny swojej dziewczyny dowiedział się, że do domu matki nie dotarła i na policji zgłosił zaginięcie. Zeznania 27-latki składane w ciągu jednego tygodnia w lutym, czyli 1,5 miesiąca po tragedii, różnią się od siebie. Raz kobieta twierdzi, że to Mariusz przywiózł Emilę i Kubę samochodem na nocleg, kiedy indziej - że przyjechali autobusem. Śledczy z Archiwum X zwrócili na to uwagę, tak samo jak na fakt nieprzesłuchania matki kierowcy, który widział Emilę na drodze tego ranka.

Wielokrotnie policjanci podkreślili poważne rozbieżności w zeznaniach Kuby i Mariusza oraz właściciela i pracowników firmy, w której pracowali.

Chodzi o poranek 10 stycznia. Kilku świadków twierdzi, że Kuba się spóźnił i nie przyjechał do pracy maluchem Mariusza. Ktoś twierdzi, że Mariusz zastanawiał się nawet, czy nie spóźnił się on tego dnia, bo czekał na autobus (a przecież z zeznań Anny wynika, że z domu wyjeżdżali razem).

Zeznania Mariusza złożone na przesłuchaniach w trakcie śledztwa poważnie się „rozjeżdżają”. Raz twierdził, że do pracy przyjechali razem, kiedy indziej - że Kubę zostawił pod sklepem z piwem, pojechał do firmy, a stamtąd wyskoczył po chleb po drodze zajeżdżając do domu, gdzie wciąż jeszcze siedziała Emila. Później znów twierdzi, że feralnego ranka obaj przyjechali bezpośrednio do pracy.

Konfrontacja 6 świadków - w tym Kuby i Mariusza - nie pomogła jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy 10 stycznia chłopak Emilii przyszedł do pracy punktualnie. Każdy z jej uczestników twardo trzymał się swojej wersji.

Mariusz opowiada też o jakimś Wojtku, który 2-4 dni po zaginięciu Emilii powiedział mu, że słyszał, że jakaś jego koleżanka widziała Emilię na dworcu w Tczewie. Według właściciela firmy, że to właśnie tam dziewczyna „się znalazła” twierdzić miał też Kuba na długo przed ujawnieniem zwłok. Szef twierdzi też, że na dzień po zaginięciu dziewczyny wprost zarzucił Kubie jej zabójstwo, a ten odpowiedział, że „ma alibi”. Relację o Kubie rozpowiadającym, że Emilia się znalazła potwierdza też syn właściciela.

Pojawia się motyw podartej kurtki spalonej w piecu przez siostrę Kuby. Ponoć była zniszczona i to było jeszcze przed mordem.

I jest też dziewczyna - 17-latka przesłuchana dopiero w trakcie procesu, z którą Kuba spotykał się po zniknięciu Emilii. Nie jest do końca jasne, czy ich romans zaczął się przed 10 stycznia. To właśnie u niej, według zeznań Mariusza, Kuba miał spędzić noc po zbrodni.

Sprawca

Są też zeznania samego Siekluckiego. Chyba najbardziej niespójne ze wszystkich. W dniu zatrzymania mówi policjantom, że nigdy nie był w Janiszewie i okolicach, Emilii nie znał, a o jej śmierci dowiedział się przypadkowo już w lutym. Następnego dnia, już po napisaniu oświadczenia z przyznaniem się do winy, dowieziony do prokuratury - zeznaje, że nadużywa alkoholu, przemyślał sobie wiele spraw, a po tym, jak policjanci pokazali mu zdjęcie zmasakrowanej ofiary, „poleciały mu łzy na podłogę i spuścił głowę”. Opowiada o tym, jak zagadywał do „laleczki” i jak wyciągnął nóż, który miał za paskiem. Pamięta, jak się pierwszy raz „ukłuła” i jak wracał przez działki (może pokazać), ale samej jatki nie pamięta. Nazajutrz słyszy zarzut zabójstwa i „jest całkowicie pewien, że to on zabił Emilię”, pamięta dobrze, gdzie to zrobił, ale co zrobił ze zwłokami już nie. Pamięta, że pijany szedł wężykiem i wyzywany od palantów „poczuł się urażony”.

- Analiza wykazuje, iż Henryk Sieklucki nie podaje w swoich zeznaniach jednoznacznej motywacji swojego działania - stwierdzają śledczy z Archiwum X i podają w wątpliwość to, że pijany, idący wężykiem, zapamiętałby rozmowę z ofiarą, ale nie pamiętał zadanych nożem ciosów. Zwracają uwagę, że już w kilka dni po aresztowaniu 36-latek pisze listy do jednego z policjantów, gdzie stwierdza, że „został wrobiony i mówi co usłyszał”. Z protokołu wizji lokalnej wynika, że skazany twierdzi, że ofiara była ubrana na czarno, chociaż miała ona beżowy płaszcz. Nie potrafi powiedzieć, którą ręką sięgnął po nóż, ale pamięta, że na ubraniu krwi nie miał. Twierdzi, że po okolicy chodzi podobny do niego mężczyzna z nożem o pseudonimie „Kosa” (policjantom udało się Kosę zidentyfikować).

Ekspedientka ze sklepu, pod którym - jak zeznał w jednej wersji Mariusz - miał wysadzić Kubę kojarzy Siekluckiego. Nazywa go brudnym i zaniedbanym, przypomina sobie, że za każdym razem po jego wyjściu musiała przecierać ladę.

Są też zeznania jednego z policjantów, któremu Sieklucki opowiadał o cienkim stalowym, zaokrąglonym na końcu nożu długości ok. 20 cm, o tym, jak się nadziała na nóż, o krwi i o tym, jak się przestraszył. O tym, że zadawał kolejne ciosy, ale nie pamięta, „czy w przód, czy w tył”. Inny policjant w protokole nie tłumaczy skąd w ogóle w śledztwie w sprawie zabójstwa nagle wziął się 36-latek podejrzany o włamanie do zakładu tokarskiego.

Wątpliwości autorów analizy budzi też męski włos znaleziony w dłoni zmarłej. Jego DNA nie pasuje ani do skazanego, ani do Kuby, ani do Mariusza. Nie wiadomo, czyj to włos. Poważniejsze wątpliwości rodzą billingi telefonów komórkowych, zwłaszcza że, jak czytamy w dokumencie, „nie dokonano profesjonalnej analizy połączeń” ani nie użyto danych z masztów GSM, by w przybliżeniu określić położenie telefonów w momencie mordu. Wreszcie, zabrakło badań wariografem, czyli tak zwanym „wykrywaczem kłamstw”.

Wnioski

„[...] wydaje się to prawdopodobne, aby nietrzeźwy człowiek mający problem z utrzymaniem równowagi na prostej asfaltowej powierzchni, ciągnął ponad 100 metrów bezwładną kobietę przez błotniste pole […] - piszą śledczy z Archiwum X we wnioskach. Wskazują, że sąd przyjął, że Kuba nie byłby w stanie pieszo dojść z pracy na miejsce zbrodni (nie dojechał tam, bo nie miał pieniędzy i nie było go stać na przejazd komunikacją). Przypominają też jedną z naczelnych zasad procesu karnego: in dubio pro reo - wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego.

„[...] W naszej ocenie ponownie należałoby spojrzeć na tę sprawę jak na niewykryte zabójstwo. Takie spojrzenie dopiero może pozwolić na wszechstronne wyjaśnienie wszystkich aspektów sprawy i ewentualne ujawnienie nowych, nieznanych dowodów. Na chwilę obecną nie ma żadnych przesłanek pozwalających na wnioskowanie o wznowienie postępowania […] - czytamy w konkluzji, po której zespół Archiwum X wskazuje 12 czynności „mogących przyczynić się do wykazania prawdy materialnej”.

Chodzi m.in. o dodatkowe przesłuchania świadków, przesłuchanie współosadzonych Kuby, który 3,5 roku po tragedii trafił do aresztu za kradzież i oszustwo, sporządzenie portretu psychologicznego spraw-cy mordu:

„Doświadczenie zawodowe wskazuje, iż często ofiara jest okrywana w przypadku stosunku emocjonalnego występującego między sprawcą a ofiarą; wcześniejszej znajomości i braku przypadkowości” - czytamy.

Efekt

- Uprzejmie informuję, że w związku z przekazaną do tutejszej prokuratury analizą Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, akta w sprawie zabójstwa, w której zapadł prawomocny wyrok skazujący podlegały badaniu. Nie stwierdzono podstaw do podjęcia czynności mających na celu wzruszenie prawomocnego wyroku - odpisuje pytana o skutek pracy Archiwum X prokurator Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Przekonuje, że śledczy pochylili się nad całością akt sprawy i nie znaleźli powodu by do niej wracać. Zaznacza, że Sieklucki podejmował cały szereg działań, jednak również Sąd Najwyższy nie dopatrzył się błędów procesowych. Przyznaje, że sądowe pomyłki „się zdarzają”, ale nie w tym przypadku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Skazany pisze listy: choć zeznałem, że ją zabiłem, to tego nie zrobiłem. Sprawa mordu na 23-latce z gm. Gniew powraca po 10 latach - Plus Dziennik Bałtycki

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl