Pasek artykułowy - wybory

Takie były ostatnie miesiące, kiedy trwała kampania wyborcza. Teraz czas oddać głos

Dorota Kowalska
Wideo
od 7 lat
To była pod wieloma względami wyjątkowa kampania: tak ze względu na ilość debat czy kandydatów, jak na czas jej trwania. Były mniejsze i większe skandale, gadżety, deklaracje, które zapadną nam w pamięci. Mówili głównie oni - kandydaci, teraz czas na nas - wyborców. W niedzielę, 18 maja, idziemy do urn.

Spis treści

Uff - zwłaszcza ci, którzy polityki nie lubią, za chwilę odetchną z ulgą. Kampania wyborcza powoli dobiega końca. Pierwsza tura wyborów już w niedzielę, 18 maja, druga, bo zapewne do niej dojdzie, 1 czerwca. Potem też pewne będzie się politycznie działo, ale może nie tak intensywnie, nie tak codziennie, nie tak agresywnie. Ale przede wszystkim - będziemy wiedzieć, kto został prezydentem RP.

I żeby było jasne: wyborcy mają prawo czuć się zmęczeni, bo to była kampania długa i inna niż wszystkie poprzednie. Zacznijmy od tego, co najbardziej aktualne: od debat.

Debatowy boom

Od 1995 roku debaty odbywały się przed każdymi wyborami, z wyjątkiem roku 2000. Wyjątkowo obfity w debaty był rok 2005, w którym zbiegły się wybory parlamentarne z pre-zydenckimi. Z ciekawostek: wszystkie debaty prezydenckie w latach 1995-2020 trwały łącznie 940 minut, a więc trochę ponad 15 godzin. W tym roku tylko debaty w Końskich, w TV Republika i w „Super Expressie” to 576 minut słuchania, czyli niemal 10 godzin. Ta ostatnia, 12 maja, trwała prawie 4 godziny. Prawdziwy rekord!

- Intensywność tegorocznych debat jest rzeczywiście zaskakująca. Po wyborach w 2020 roku miałam wrażenie, że debaty już odejdą do lamusa - mówiła nam prof. Agnieszka Budzyńska-Daca, specjalistka od debat politycznych z Uniwersytetu Warszawskiego. I dodała, że to pozytywne zjawisko.

Wcześniej mieliśmy głównie debaty o debatach, a nie dyskusje polityków. W tym roku to się zmieniło. Dlaczego właściwie?

- Rzeczywiście, wcześniej obserwowaliśmy głównie nawoływania do debaty przez poszczególne sztaby. To był rytuał. Czasami nawet te nawoływania przekładały się na starcie kandydatów, które zwykliśmy nazywać „ustawkami”, bo zabezpieczały kandydatów przed ewentualnymi stratami wizerunkowymi. Miały przede wszystkim realizować marketingowe cele sztabów, merytoryczny wymiar tych starć schodził na plan dalszy. A dlaczego teraz to się zmieniło? Bo zmienił się krajobraz medialny, stał się dużo bardziej różnorodny. Pojawiły się nowe, dynamicznie rozwijające się media informacyjne, które chcą zaistnieć - dla nich debaty to świetna promocja. Pokazują, że monopol na debaty telewizyjne został przełamany, tym samym odrzucono skostniały format minutowych deklamacji znany z poprzednich wyborów - tłumaczyła prof. Agnieszka Budzyńska-Daca.

Wyborcy mogli przyjrzeć się swoim kandydatom, ocenić, jak się zachowują, jak reagu- ją w sytuacjach trudnych, a przede wszystkim usłyszeć, co mają do powiedzenia. Przed pierwszą turą wyborów nie było debaty, która ewidentnie skreśliłaby któregoś z kandydatów, może nie licząc Grzegorza Brauna, który jak zwykle dał upust swoim antysemickim poglądom. Na pewno zyskali na nich Szymon Hołownia i Magdalena Biejat. Oboje wypowiadali się swobodnie, konkretnie, zadawali trafne pytania, udzielali składnych od- powiedzi. W ogóle Magdalena Biejat jest chyba największą wygraną tej kampanii. W Pałacu Prezydenckim pewnie nie zamieszka, ale jeśli ktoś nie wiedział, że istnieje i jest wicemarszałkiem Senatu, to dzisiaj już wie. Ostatnią debatę zdominował jeden temat: pewnej kawalerki. I tu dochodzimy konkluzji drugiej: chyba jeszcze nigdy w wyborach prezydenckich duża partia polityczna nie wystawiła kandydata skrywającego tyle tajemnic.

Eksperyment z kandydatem

Karol Nawrocki, bo o nim mowa, został zaprezentowany jako kandydat obywatelski popierany przez PS. Pewnie chodziło o to, aby podkreślić, że to kandydat wszystkich Polaków, patriota z czystą polityczną kartą. Tyle tylko, że kiedy notowania Nawrockiego stanęły w miejscu i nie osiągnęły nawet poziomu poparcia, jakim cieszy się Prawo i Sprawiedliwość, a po piętach zaczął mu deptać Sławomir Mentzen, prezes Kaczyński otwarcie przyznał, że to kandydat PiS-u. Potem, żeby już nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, Nawrockiego oficjalnie poparł urzędujący prezydent Andrzej Duda.

Tyle tylko, że nie wiadomo, na ile to poparcie kandydatowi PiS pomoże, podobnie jak zdjęcie z Donaldem Trumpem, bo, jak zauważają nawet niemieckie media, ciągnie się za nim przeszłość. Nieciekawa - najdelikatniej mówiąc, w każdym razie, jeśli w kampanii mówiło się i mówi o kontrowersjach wokół któregoś z kandydatów, to jest nim Karol Nawrocki. Grzegorza Brauna wszyscy znają. Maciej Maciak, który podczas debaty zorganizowanej przez „Super Express” stwierdził, że podziwia Władimira Putina, bo ten „jest bardzo dobrym politykiem”, tak naprawdę zupełnie się w tym wyścigu nie liczy i wygląda na to, że nie przekonał do siebie wyborców.

Ale wracając do Karola Nawrockiego, ostatnio wyszło na jaw, że kupił kawalerkę od Jerzego Ż., starszego pana, którym miał się opiekować. Tyle tylko, że mężczyzna od miesięcy przebywa w DPS-ie, o czym Nawrocki dowiedział się z mediów. Politycy koalicji rządzącej, ale nie tylko oni, mówią o oszustwie notarialnym, przejęciu lokalu od schorowanego staruszka, o postępowaniu wątpliwym nie tylko moralnie. Sztab Nawrockiego i sam kandydat tłumaczą się w sposób nieudolny, bo w tych tłumaczeniach zaprzeczają sobie nawzajem.

Ale to niejedyne wątpliwości związane z kandydatem PiS-u. Wcześniej jego podwładni określali go mianem „mistrza autoreklamy” i „człowieka zdolnego do wszystkiego”. Mówili o tym, że jako szef stosował mobbing, często też uciekał się do przeróżnych intryg.

Szybko też wyszły na jaw dziwne znajomości Nawrockiego, choćby z przestępcą Patrykiem Masiakiem, zawodnikiem freak fight, w przeszłości skazanym za porwanie. Mężczyzna siedział w celi dla niebezpiecznych więźniów, a proku- ratura wiąże go z trójmiejskim gangiem sutenerów. Nawrocki tłumaczył, że Masiaka zna z sali bokserskiej, bo sam w młodości trenował pięściarstwo.

Nie brzmi to przekonująco, a potem było tylko gorzej. I tak „Gazeta Wyborcza” ustaliła, że Nawrocki jako dyrektor Muzeum II Wojny Światowej (w latach 2017-2021) przez ponad pół roku korzystał bezpłatnie z apartamentu deluxe w muzealnym kompleksie hotelowym, choć mieszka zaledwie 5 km od niego. Zainteresowany tłumaczył, że jako dyrektor placówki podczas pandemii COVID-19 dwukrotnie spędził w apartamencie 10-dniową kwarantannę, pracując zdalnie.

Muzeum jest innego zdania. Nawrocki blokował apartament deluxe w sumie przez 200 dni. Wśród 15 rezerwacji, których dokonał, odnotowano 10 dziesięciodniowych lub krótszych oraz 5 na okres dłuższy niż 10 dni.

I wreszcie historia z dwoma Karolami. O co w niej chodzi? Otóż, Karol Nawrocki to także Tadeusz Batyr, w każdym razie pod tym pseudonimem Nawrocki napisał biografię znanego gangstera „Nikosia”.

I mocno ją promował, posuwając się do dość groteskowych chwytów. W 2018 roku Nawrocki - jako Batyr - wybrał się do TVP w kamuflażu. Zmieniono mu tam głos i zamazano twarz. W wywiadzie Batyr chwalił Nawrockiego, czy też raczej Nawrocki chwalił sam siebie. W książce Batyr powołał się na „prace badawcze historyka, doktora Karola Nawrockiego”.

- Tak. To właściwie historyk, który zainspirował mnie do mojej pracy, pierwszy, który zajmował się zagadnieniami przestępczości zorganizowanej w PRL - opowiadał Batyr.

Z kolei Nawrocki jako szef Muzeum II Wojny Światowej na konferencji prasowej zachwalał książkę Batyra. Cóż, słabo to wygląda.

Co niektórzy przewidują zresztą, że to nie koniec kłopotów Karola Nawrockiego i jego sztabowców. Pewnie to właśnie Nawrocki, obok Rafała Trzaskowskiego, wejdzie do drugiej tury wyborów, więc jest sporo czasu, aby powyciągać inne nieciekawe historie z jego przeszłości, jeśli oczywiście takie jeszcze są.

Sławomir zapunktował

Skoro przy kandydatach jesteśmy, obok Magdaleny Biejat zaskoczył na plus Sławomir Mentzen. Zdolny, młody, ale wydawało się, mniej popularny niż Krzysztof Bosak, a to jednak on został kandydatem Konfederacji w wyborach prezydenckich. I cieszy się spory poparciem. Był nawet czas, kiedy przewidywano, że to nie Nawrocki, a właśnie Mentzen wejdzie do drugiej tury wyborów, co przyprawiało o ból głowy sztabowców tego pierwszego. Skąd fenomen Menzena?

- W przypadku Mentzena działa efekt zaskoczenia, bo on mówi rzeczy, które - jak to delikatnie powiedzieć - w jego naświetleniu wyglądają ostro, nieprzyjemnie, wstydliwie, ale jednak taki sposób myślenia gdzieś tam w społeczeństwie pokutuje. Powiedzmy o piątce Mentzena. Zaczęło się od „ Nie chcemy w Polsce Żydów”: taki skulturalizowany polityk nie szarpnąłby się na takie słowa. A tutaj młody, wchodzący dopiero w życie polityczne chłopak mówi to twardo - to się mo-że podobać. Hasło: „Nie chce-my Unii” też będzie miało zwolenników, bo na tę Unię zwala się dzisiaj wszystko, co najgorsze (patrz protesty rolników). „Nie chcemy LGBT” - przykro mi to powiedzieć, ale jesteśmy dość ksenofobicznym narodem. Bardzo wielu Polaków uważa kwestie „kochających inaczej” czy też „kochających bez błogosławieństwa duszpasterza” za niedopuszczalne, za wielką nieprzyzwoitość. Chowamy to pod korcem, sami nie chcemy się przyznać, że wielu z nas tak myśli. A jednak tak myśli! - tłumaczyła nam prof. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego.

Inni politolodzy podkreślają, że jest spora grupa wyborców, do których Mentzen może trafiać, zwłaszcza że Karol Nawrocki nie porwał za sobą tłumów, no i ciągnie się za nim przeszłość, o której już pisaliśmy. Z kolei dla tych znudzonych duopolem może być tym trzecim, tym, który w zdychającej polaryzacji odnalazł swoje miejsce.

- Można powiedzieć, że w pewien sposób zaskakujące może się wydawać, że to akurat on, Mentzen, okazał się tym trzecim, ale na bezrybiu i rak ryba - kwituje Marcin Duma, szef Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS.

Mentzen nie jest w polityce nowicjuszem - to przedsiębior-ca i doradca podatkowy, doktor nauk ekonomicznych. Od 2022 roku prezes partii Nowa Nadzieja, od 2023 roku współprzewodniczący rady liderów federacyjnego ugrupowania Konfederacja Wolność i Niepodległość, poseł na Sejm X kadencji.

Mentzen z powodzeniem podbija media społecznościowe - stał się najpopularniejszym polskim politykiem na platformie TikTok, w styczniu 2023 r. jego materiały miały ponad 40 milionów wyświetleń. Popularność zyskał zamieszczanymi w internecie materiałami filmowymi na temat Polskiego Ładu, zaczął też organizować spotkania pod hasłem „Piwo z Mentzenem”. Rok później opanował YouTube’a - w listopadzie 2024 r. jego kanał odnotował 180 milionów wyświetleń, miał przy tym około 600 tysięcy subskrybentów. Niektórzy właśnie tu upatrują źródła jego sukcesu - w umiejętności lansowania się w internecie. Ale chyba nie tylko o to chodzi. Na jego wiece przedwyborcze przychodziły tłumy. Mentzen mówi na nich właściwie to samo: o Unii, o Ukrainie, o podatkach, starał się unikać te-matów światopoglądowych. Przed dziennikarzami uciekał na hulajnodze, która stała się jego znakiem rozpoznawczym. Na debatach był jednak zmuszony zmierzyć się z pytaniami tak od dziennikarzy, jak i innych kandydatów, może dlatego nie błyszczał.

Zatrzęsienie chętnych

Tak swoją drogą, tylu chętnych do zamieszkania w Pałacu Prezydenckim też nigdy dotąd nie było. Ale też aż trzynaścioro pań i panów marzących o prezydenturze.

Są w tym gronie osoby znane z życia politycznego, jak Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy. Lewą stronę sceny politycznej w wyborach reprezentują Adrian Zandberg, Magdalena Biejat i Joanna Senyszyn, prawą Grzegorz Braun, Sławomir Mentzen i Karol Nawrocki. Jest marszałek Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi, w wyścigu o fotel prezydencki stanęli również reprezentujący Wolnych Republikanów Marek Jakubiak, Maciej Maciak z „Ruchu Dobrobytu i Pokoju”, Marek Woch z Bezpartyjnych Samorządowców, ekonomista Artur Bartoszewicz, wspomniany wcześniej Maciej Maciak, dziennikarz, działacz społeczny i autor kanału „Musisz to wiedzieć” na YouTube, inny dziennikarz i youtuber, Krzysztof Stanowski, który 100 tysięcy podpisów dostarczył do PKW niemal w ostatniej chwili.

Wielu z nich nie ma najmniejszych szans na wygraną, dlaczego w takim razie kandydują? Pewnie także dlatego, żeby wypromować siebie i swo-je biznesy. Jeden z kandyda-tów, mowa tu o dziennikarzu Krzysztofie Stanowskim, dość szczerze mówi o swoich motywacjach.

- Będę kandydatem na prezydenta, ale nie po to, że prezydentem chcę być. Od początku powtarzam: chcę zdobyć 100 tysięcy podpisów, aby od środka pokazać wam, jak wygląda kampania wyborcza - tłumaczył.

No cóż, można i tak.

Skandale i gadżety

Nie obeszło się bez nich. Największym, pomijając wszystkie rewelacje dotyczące Karola Nawrockiego, był występ Grzegorza Brauna podczas jednej z debat. Adrian Zandberg zapytał go o stanowisko wobec Władimira Putina. Przypomniał, że Braun wcześniej określił premiera Izraela Benjamina Netanjahu jako zbrodniarza wojennego, ale unikał podobnego określenia wobec Putina.

- Nie graniczymy z żydowskim państwem położonym w Palestynie, bo wówczas ludobójcza polityka, reklamowana przez ministrów, rabinów i generałów państwa Izrael, mogłaby łatwo zwrócić się przeciw nam - odpowiedział Braun.

W innej części debaty Braun, rozmawiając z Rafałem Trzaskowskim, zarzucił mu, że pokazał się w publicznej przestrzeni ze „znakiem hańby”. Chodziło mu o żółty żonkil, czyli symbol pamięci o powstaniu w getcie warszawskim. Rafał Trzaskowski stracił cierpliwość, słysząc te słowa.

- O czym pan mówi? Jakiej hańby? To było powstanie w getcie. O czym pan opowiada? To są bohaterowie naszej historii. To jest coś nieprawdopodobnego, ja nie będę tego słuchał -stwierdził oburzony kandydat KO i wrócił na swoje miejsce, nie kończąc rozmowy z Braunem.

Zareagowała też Magdalena Biejat. Zapowiedziała, że złoży zawiadomienie do prokuratury w sprawie nienawistnych wypowiedzi Brauna i pewnie to zrobiła.

Kilka dni później Braun zerwał unijną flagę i wytarł o nią buty podczas „interwencji poselskiej” w Ministerstwie Przemysłu w Katowicach. Cały incydent został nagrany i opublikowany w mediach społecznościowych.

- Tu jest Polska, nie Bruksela - grzmiał europoseł.

Cóż, ale może nie warto pisać o pośle Braunie - wszak o to mu chodzi.

Zdenerwował się Szymon Hołownia, który złożył pozew w trybie wyborczym przeciwko posłom PiS Jackowi Sasinowi i Sebastianowi Łukaszewiczowi. Politycy Prawa i Sprawiedliwości, po aferze z kawalerką Nawrockiego, zaczęli naprędce przyglądać się nieruchomościom pozostałych kandydatów. I tak panowie Sasin I Łukaszewicz zarzucili Hołowni, że nie wpisał do poselskiego oświadczenia majątkowego swoich nieruchomości na Podlasiu. Sprawa zakończyła się ugodą. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości zobowiązali się do usunięcia swoich wpisów dotyczących oświadczenia majątkowego Hołowni.

- PiS dziś i cnotę stracił, i rubelka nie zarobił. Najpierw Nawrocki wycofuje się z pozwu przeciwko mnie, czyli nie podważa tego, że w sprawie mieszkań kłamał, a chwilę później po rozprawie w trybie wyborczym Sasin i Łukaszewicz muszą usunąć kłamstwa na mój temat ze swoich mediów społecznościowych - skwitował marszałek Sejmu.

Z gadżetów ważne były flagi i koperta. Ale po kolei. Podczas debaty w Końskich w pewnym momencie Karol Nawrocki postawił przed Rafałem Trzaskowskim tęczową flagę.

- Chciałam zaproponować Rafałowi Trzaskowskiemu, bo właśnie widziałam, że schował tęczową flagę. Ja się jej nie wstydzę, chętnie ją od pana przejmę - stwierdziła Magdalena Biejat.

Podeszła do Trzaskowskie-go i przejęła od niego rekwizyt. Zapunktowała: wykazała się refleksem i odwagą, bo nie wszyscy lubią kolory tęczy.

Potem, w sobotnich „Faktach po Faktach” w TVN24, stwierdziła, że nie zdziwiło jej, iże Nawrocki wziął ze sobą flagę LGBTQ+.

- Raczej mnie zniesmaczyło, że próbuje znowu grać na wzbudzaniu jakichś niechęci do środowisk LGBT - powiedziała. I dodała, „to też są nasi obywatele i robienie na tym negatywnej kampanii jest po prostu obrzydliwe”.

Trzaskowski szybko odegrał się na Nawrockim. Na kolejnej debacie prezydenckiej to on pojawił się z flagą, którą ustawił na mównicy; wcześniej przerwał Adrianowi Zandbergowi z Partii Razem.

- Panie pośle, zanim odpowiem na pana pytanie, pozwoli pan, że powiem, co tu robi ta polska flaga - stwierdził Trzaskowski.

I dodał, że „to jest polska flaga, z którą pan Karol Nawrocki przyszedł na debatę do Końskich, a potem, jak zgasły światła, porzucił ją na sali, na której dumnie powiewała”.

- Wszyscy wiemy, co to oznacza porzucić flagę na placu boju. Każdy to wie z historii Polski. Każdy, kto interesuje się wojskiem, kto był w harcerstwie. Flagi się po prostu nie porzuca i dlatego ją dzisiaj tutaj mam - oświadczył Trzaskowski.

Na ostatniej debacie, 12 ma-ja, prezydent Warszawy zjawił się z kolei z kopertą, którą dał Nawrockiemu.

- To ostatnia szansa, żeby zachować się w sposób uczciwy - stwierdził.

Nawrocki nie chciał przyjąć przedmiotu.

- Łapówka? - zapytał.

- Przeczyta pan i zobaczy, jak można zachować się w sposób uczciwy - odparł kandydat KO.

Dzień później Trzaskowski za pośrednictwem mediów społecznościowych napisał, że w kopercie był adres i konto DPS, w którym przebywa Jerzy Ż. Naraził się zresztą tym gestem na sporą krytykę, bo ujawnił, w jakim domu opieki znajduje się starszy pan. Trzaskowskiemu odpowiedział też sam Nawrocki.

„Ja też mam kopertę dla pana Rafała Trzaskowskiego. W niej jest eksmisyjny pozew miasta Warszawa skierowany przeciwko rodzinie z sześcio-letnim dzieckiem” - poinformował w mediach społecznościowych

Bezpieczeństwo i podatki

Tematy kampanii prezydenckiej są dość oczywiste: jest o bezpieczeństwie, jest o podatkach, o służbie zdrowia, o Ukrainie. Kandydaci starają się mówić tylko to, co trzeba, zwłaszcza ci, których poglądy nie wszystkim mogą się podobać. Wiadomo przecież, że w wyborach prezydenckich trzeba pozyskać znacznie więcej niż elektorat własnej partii. Tyle że niektórym jakby się wymsnęło.

I tak „w idealnym świecie” Sławomira Mentzena, który ten przedstawił w rozmowie z dziennikarzem Krzysztofem Stanowskim - też kandydatem na prezydenta - studia są płatne, a kobieta rodzi dziecko, nawet jeśli zostało poczęte z gwałtu, czyli - cytując Mentzena - nieprzyjemności. Potem kandydat Konfederacji mocno się ze swoich słów tłumaczył, ale nie wszystkich te tłumaczenia przekonały. Może stąd ta hulajnoga?

Karol Nawrocki chce walczyć z gender, nie podpisałby też ustawy przywracającej kompromis aborcyjny, bo jako prezydent „nie mógłbym pozwolić na to, aby aborcji były poddawane dzieci z zespołem Downa”.

Trudno zakładać, że takimi deklaracjami Nawrocki zdobędzie wyborców centrum, raczej skutecznie ich do siebie zniechęci, ale i tak do historii przejdzie inna odpowiedź kandydata PiS-u. Nawrocki został zapytany przez dziennikarza, co sądzi o sprawie byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, który uciekł do Węgier.

- O sprawie posła Marcina Romanowskiego nie uważam nic - odparł.

W mediach zawrzało, bo wydaje się, że kandydat na prezydenta powinien jednak coś uważać. W każdym razie „nie uważam nic” będzie jedną ze złotych myśli tej kampanii.

Najdłuższa w historii

W każdym razie długa, bo kandydaci rozpoczęli kampanię na wiele tygodni przed jej oficjalnym ogłoszeniem. Już w listopadzie Rafał Trzaskowski ruszył na Śląsk. Karol Nawrocki był w tym czasie we Wrześni, wcześniej we Włoszczowej - wprawdzie niezbyt chętnie odpowiadał na pytania dziennikarzy, ale promował się, pokazywał, wygłaszał krótkie monologi. Sławomir Mentzen kampanię zaczął najwcześniej, bo już w sierpniu, konsekwentnie też promował się w sieci, rządził na TikToku, Facebooku, platformie X. Szymon Hołownia jako marszałek Sejmu regularnie udzielał się w mediach, a Grzegorz Braun w swoim stylu postawił na skandale.

Krótko mówiąc: politycy jeździli po Polsce, urządzali konferencje prasowe i nic nie robili sobie z faktu, że, zdaniem Państwowej Komisji Wyborczej, „działania o charakterze agitacji wyborczej podjęte przed zarządzeniem wyborów naruszają zasadę równości kandydatów i komitetów wyborczych, są sprzeczne z zasadami dobrze pojmowanej kultury politycznej i są powszechnie odbierane jako obejście prawa m.in. przez osoby fizyczne promujące się w ten sposób”.

Ale też prawda jest taka, że prekampania stała się faktem - obserwowaliśmy ją także przed wyborami parlamentarnymi. Żeby uregulować ją prawnie, trzeba specjalnej ustawy, i tu sprawa się komplikuje. Bo ile miałaby trwać? Trzy miesiące, dwa, może miesiąc? Niektórzy twierdzą, że kolejna kampania zaczyna się właściwie po zakończeniu wyborów. I nikomu nie zależy, żeby to zmieniać, zwłaszcza politykom.

Przez te ostatnie miesiące mówili głównie oni - kandydaci. Teraz czas na nas - wyborców. Oceńmy kandydatów, ich programy, kompetencje i ruszajmy do urn.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl