Bo chodzi o to, by zdrowym być... Jednak, jak wykazują liczne badania i wieść gminna niesie, nie tylko o to. Czy zatem małżonki nie powinny pod żadnym pozorem godzić się na wyjazdy mężów do sanatoriów? Niekoniecznie.
Podczas badań prowadzonych pod kierunkiem seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego trzy czwarte kuracjuszy w anonimowych ankietach wyznało, że nie podejmowało w sanatoriach żadnych form aktywności seksualnej. Skoki w bok były najczęściej udziałem mężczyzn z wykształceniem zawodowym, średnim lub pomaturalnym. Rzadziej dotyczyły mężów lub wdowców, częściej kawalerów i konkubentów. Wynika z tego, że jakieś normy przyzwoitości jednak obowiązują albo że tylko ci żonaci i bardziej wykształceni nie mają czasu jeździć do sanatorium, zajęci karierą, zdobywaniem pieniędzy i rodziną.
Inny wybitny specjalista od spraw seksu prof. Lew Starowicz twierdzi, że wszystko zaczyna się od erotycznych fantazji. Dopiero później następuje przełożenie ich na rzeczywistość i na przykład wyjazd do sanatorium staje się okazją, która czyni złodzieja z normalnego małżonka. Nie chodzi zresztą tylko o zdradę, ale i o niespełnienie. Z tego powodu marzymy o szczęściu w ramionach kogoś bliskiego... Prof. Starowicz z wielkim naciskiem podkreśla, że sprawność i aktywność seksualna jest dobrem, o które należy dbać tak samo, jak o chorą rękę czy nogę.
Należy leczyć chwilową bądź dłużej utrzymującą się impotencję, gdyż tym samym dbamy o siebie i o prawidłowe stosunki rodzinne. Należy troszczyć się o erosa w sypialni jako podstawę szczęścia. Bo inaczej zdradzamy my lub one. Lew Starowicz twierdzi, że co czwarta kobieta zdradza swojego partnera - nie tylko w sanatorium - i że ma po temu powody. W ten sposób karze go za zbyt obcesowe traktowanie, spełnia potrzebę dowartościowania się i potrzebę przeżycia orgazmu, którego dawno nie miała, wreszcie - rozprasza nudę w życiu codziennym.
Ale uwaga! Kobiety więcej od mężczyzn wkładają serca w zdradę, choćby kierowały się czystą potrzebą seksualną. U nas sprawy przebiegają prościej, a polowanie rozpoczyna się już przy recepcji. Trzeba się spieszyć, gdyż kuracja bez romansu uchodzi za nie w pełni udaną, a facet bez przydziału uważany jest za dziwaka lub nieudacznika.
Przy sanatoryjnej recepcji zajmujemy więc pozycję strategiczną i obserwacyjną. Kiedy uznamy, że warto, oferujemy nowej kuracjuszce pomoc w dźwiganiu bagaży do pokoju. Po drodze następuje wstępne zapoznanie i złożenie propozycji co do wspólnego spędzenia najbliższej przyszłości.
Drugim miejscem wstępnego rozpoznania jest jadalnia, gdzie także dokonujemy przeglądu - nie tylko twarzy. Oczywiście, jesteśmy już po rekonesansie miejsc rozrywkowych, zacisznych kafejek oraz ustronnych zakamarków w parkach...
Trzeba mieć nieliche zdrowie, żeby tak zaczynać leczenie, tym bardziej że sytuacja (pustynia seksualna na własnym turnusie) może nas zmusić do działań w terenie. Polować można wszędzie. Na zabiegach, w parku, kawiarni, nawet na ulicy. Łowy najlepiej wychodzą na wieczorku tańcującym lub w pijalni, a im starszy mężczyzna, tym młodszej szuka partnerki. Jednym słowem - zidiocenie. Przed którym przestrzega solidarnie...