Doleżal miał sporo sukcesów, m.in. doprowadził do tytułu mistrza świata Piotra Żyłę, "odkurzył" Andrzeja Stękałę; po jego okiem punkty Pucharu Świata zdobyło kilkunastu naszych zawodników. Ten sezon był jednak mało udany, goryczy nie osłodził całkowicie brązowy medal olimpijski Dawida Kubackiego, pojawiły się liczne głosy o potrzebie zmiany.
Serial „Kto będzie trenerem polskich skoczków” trwał od kilku tygodni. Doleżal wstrzymywał się z jednoznaczną deklaracją o swoich zamiarach. Po pierwszym konkursie w Planicy, w piątek, ogłosił jednak, że nie będzie dalej pracował z naszą kadrą. Dał do zrozumienia, że nie będzie w nieskończoność czekał na stanowisko PZN, czy będzie zainteresowanie jego dalszymi usługami. A związek informował, że w niedzielę, na zakończenie PŚ, wiążące decyzje jeszcze nie zapadną. W ten sposób misja Czecha, który samodzielnie objął stery kadry po sezonie 2018-19, dobiegła końca.
- Zadecydowałem i chciałem oficjalnie ogłosić, że umowa ze mną nie będzie przedłużona. To wyszło można powiedzieć z dwóch stron - powiedział Doleżal przed kamerą Eurosportu. - Było dużo dyskusji. To co się działo w mediach w ostatnich miesiącach, to wszystko czytałem. W takiej formie też mi się to trochę nie podobało. Tak się nie robi. Czekałem na decyzję. W czwartek rozmawiałem ze sztabem, zawodnikami, oficjalnie im ogłosiłem decyzję. Chciałem, aby wyszło to ode mnie.
W PZN twierdzą, że sprawa wygląda trochę inaczej. Sekretarz PZN Jan Winkiel w sport.pl oznajmił, że czeski trener został w piątek rano poinformowany, iż umowa z nim nie zostanie przedłużona. Miał też dostać wolną ręką w kwestii ogłoszenia tej informacji publicznie.
