Ze względu na dobro naszych rozmówców nie ujawniamy ich imion i nazwisk, a także szczegółów części zdarzeń, do których miało dojść pod koniec sierpnia 2024 roku na terenie Zakładu Karnego nr 1 przy ul. Kleczkowskiej 35 we Wrocławiu.
Spis treści
Wątpliwości wobec interwenci nagranej przez monitoring
Damian Ch. trafił do zakładu karnego przy ul. Kleczkowskiej 35 we Wrocławiu 27 sierpnia 2024 roku. Miał w nim spędzić 4 miesiące, jednak nie dożył wyjścia na wolność. 40-latek zmarł już po 3 dniach, 29 sierpnia po interwencji strażników.
Prokuratura prowadzi postępowanie w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. 12 grudnia poznaliśmy wyniki sekcji zwłok. Ekspertyza nie wykazała zmian chorobowych ani urazowych, które tłumaczyłyby zgon Damiana Ch.
Wcześniej wrocławska prokuratura ujawniła wyniki badań toksykologicznych. W próbkach krwi i moczu wykryto metamfetaminę i amfetaminę, a także śladowe ilości innych substancji (ich obecność może wynikać z przyjmowanych leków). Wciąż jednak nie znamy przyczyn śmierci 40-latka.
- Pełna dokumentacja, zawierająca zapisy z zakładu medycyny sądowej i wyniki badań toksykologicznych, została przekazana biegłym. Ich opinia powinna zostać przekazana prokuraturze w ciągu najbliższych 2-3 miesięcy - powiedziała 20 grudniaKarolina Stocka-Mycek, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Śledczy poddali analizie nagrania z wewnątrz budynku. Według prokuratury nie wynika z nich, aby Damian Ch. był kopany lub bity po głowie przez strażników Służby Więziennej.
- Nagrania potwierdzają, że wystąpiła potrzeba zastosowania środków przymusu bezpośredniego - przekazała kilka tygodni temu Karolina Stocka-Mycek.
Zupełnie co innego wynika z relacji świadków tamtych wydarzeń. Twierdzą, że przemoc we wrocławskim więzieniu jest na porządku dziennym, ale dochodzi do niej jedynie tam, gdzie nie sięgają kamery.
- Oni wiedzą, gdzie kogoś lać. W zasadzie to jest tak, że niektórzy strażnicy są bardziej agresywni właśnie na korytarzu, bo nikt ich tam nie zauważy. Tak naprawdę to tam [w więzieniu - red.] nie ma czegoś takiego jak monitoring. Kamery często są odwrócone w zupełnie inną stronę - mówią nasi informatorzy.
Co wydarzyło się przed ucieczką z celi?
Relacje służby więziennej zaczynają się w momencie, gdy agresywny 40-latek wybiega z celi. Okazuje się jednak, że mężczyzna mógł być także pobudzony i wystraszony, ponieważ zachowywał się w ten sposób już jak trafił na oddział.
- Tego samego dnia, którego Damian trafił na Kleczkowską, zabrała go karetka. W szpitalu miał robione badania i podłączoną kroplówkę. Dopiero o godzinie 19.30 wrócił do celi 206. Był tam z kilkoma innym osadzonymi.
W dniu śmierci 40-latek miał zostać przeniesiony do celi 208. O godzinie 8.40 przyszła pielęgniarka w asyście jednego ze strażników. Nasz rozmówca twierdzi, że mężczyzna nie został odpowiednio przeszkolony, jak ma się wówczas zachować. Prosił o swoje leki.
- Cały czas coś go trzęsło. Faktycznie, zrobił krok za drzwi, ale to nie była próba ucieczki. Po prostu zamiast stanąć w kolejce jak pozostali osadzeni, Stanął przy tych drzwiach i prosił o leki. W ten sposób wystraszył główną pielęgniarkę.
Zaczęli go szarpać, był bity, krzyczał
Później sprawy potoczyły się szybko. Z relacji świadków wynika, że pielęgniarka miała się przestraszyć, więc poprosiła o pomoc. W tym czasie 40-latek został szturchnięty przez oddziałowego, na co zareagował odepchnięciem, a później odsunął się i wybiegł z celi.
- Po krzyku pielęgniarki zaraz zlecieli się oddziałowi. Łącznie to było kilka osób, chyba siedem. Nie wiem, czy on chciał uciec po tych schodach, czy się tam schronić, ale tu go dorwali.
- Zamiast go spiąć w kajdanki, zaczęli go szarpać. Był bity. Krzyczał. Na pewno dostał od jednego z oddziałowych potężnego kopa. To trwało dobre 10 minut.
- Najgorsze, co widziałem, to jak strzelił go strażnik, a później go podnieśli. Głowa człowieka jest tak skonstruowana, że nawet jak się uderzysz o szafkę, to zaraz się rozetnie albo jest siniak. To teraz wyobraź sobie, że oni jego głową dosłownie wjechali w drewniane drzwi, do gabinetu psychologa. Całe drzwi były rozwalone - słyszymy w relacji świadka.
Usłyszeliśmy, że w pomieszczeniu psychologa więziennego Damian Ch. również miał być bity, czego odgłosy było słychać na oddziale. Później "wrzucono go" na świetlicę. Nie wiadomo, kiedy dokładnie stracił przytomność. Nasi rozmówcy twierdzą, że na świetlicy już był bezwładny.
- Świetlica była we krwi, podobnie jak korytarz i schody. Wyznaczeni osadzeni musieli to sprzątać, chociaż ludzie z oddziału 1B i 2B krzyczeli, żeby tego nie robić, zanim przyjedzie prokurator. Bali się, że tamci zatrą ślady. Tylko, że wtedy wyznaczeni więźniowie zostaliby ukarani.
Nasi rozmówcy twierdzą, że mężczyzna został przeniesiony na inny oddział. Dopiero tam rozpoczęto reanimację. Ile czasu minęło zanim przyjechała karetka? Według relacji świadków koło 3-4 godzin od incydentu z lekami.
Tak było trzeba?
Gdy sprawa śmierci Damiana Ch. ujrzała światło dzienne, służba więzienna wydała oświadczenie. Wynikało z niego, że żaden ze strażników nie został zawieszony w wykonywaniu obowiązków służbowych, ponieważ podczas stosowania środków przymusu bezpośredniego, nie doszło do nadużyć. 40-latek miał zachowywać się agresywnie.
- W sierpniu br. odnotowano zdarzenie napaści osadzonego na funkcjonariusza. Osadzony był agresywny i nie reagował na wydawane polecenia. W związku z powyższym, zgodnie ze stosownymi przepisami użyto środków przymusu bezpośredniego. W trakcie zdarzenia osadzony stracił przytomność. Funkcjonariusze natychmiast podjęli czynności ratunkowe, w tym resuscytację, która zakończyła się przywróceniem czynności życiowych. Wezwano Zespół Ratownictwa Medycznego. Podczas transportu do placówki medycznej doszło do ponownego zatrzymania krążenia, skutkującego zgonem osadzonego - czytamy we fragmencie oświadczenia.
Więcej przeczytasz o tym tutaj: Śmierć osadzonego w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu. "Funkcjonariusz skakał mu po głowie".
Po przeprowadzeniu rozmów ze świadkami postanowiliśmy skontaktować się ze służbą więzienną. Strażnicy potwierdzili wcześniejsze informacje o okolicznościach śmierci 40-latka i prowadzonych działaniach.
- Czynności wyjaśniające w sprawie prowadzą specjaliści Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Opolu, są one zawieszone w związku z oczekiwaniem na wyniki sekcji zwłok. [...] Czynności prowadzone przez zespół specjalistów będą odwieszone po zakończeniu czynności prokuratorskich. Ze względu na dobro prowadzonego śledztwa nie udzielamy szerszych informacji mogących mieć wpływ na jego przebieg i ostateczne rozstrzygnięcia - przekazuje zespół prasowy Centralnego Zarządu Służby Więziennej.
Zamiast kontroli analiza wniosków
Skontaktowaliśmy się z ministerstwem sprawiedliwości, które jest organem nadzorującym służbę więzienną. Chcieliśmy dowiedzieć się, czy jego pracownicy zostaną oddelegowani do przeprowadzenia kontroli w Zakładzie Karnym nr 1 we Wrocławiu oraz czy mają wiedzę, aby w przeszłości dochodziło na terenie tego więzienia do podobnych zdarzeń.
Okazuje się, że ministerstwo sprawiedliwości ogranicza swoją ingerencję do monitorowania działań podejmowanych przez podlegające mu służby. W otrzymanej odpowiedzi nie znajdujemy potwierdzenia, aby od czasu śmierci Damiana Ch. urzędnicy ministerstwa przeprowadzali na Kleczkowie jakiekolwiek kontrole w tej sprawie.
Całe stanowisko MS zamieszczamy poniżej:
- Ministerstwo Sprawiedliwości na bieżąco monitoruje działania podejmowane przez podległe służby w zakresie szczegółowego wyjaśnienia okoliczności zdarzenia. Trwają obecnie czynności służbowe prowadzone przez prokuraturę, oddzielne czynności wyjaśniające prowadzi Służba Więzienna. Oczekujemy na ich zakończenie. Wnioski z nich wynikające będą poddane analizie. Minister Sprawiedliwości jest na bieżąco informowany o postępach w sprawie - podają pracownicy wydziału prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości.
W tym miejscu znajduje się Zakład Karny nr 1 we Wrocławiu: