30 miesięcy więzienia, z czego rok w zawieszeniu - taki wyrok usłyszał 30-letni Kamil J., który rok temu śmiertelnie pobił innego, pracującego w Holandii Polaka - wówczas 29-letniego Sebastiana Nadobnika. Prokurator złożył apelację. Sprawa wciąż trwa. A rodzina wciąż pozostaje bez odpowiedzi na wiele pytań.
Zobacz komentarz: Saksy bez happy endu
Chciał zarobić na życie
To miał być wyjazd, który pozwoli na lepsze życie. Sebastian Nadobnik wraz z dziewczyną wyjechał do pracy w holenderskim regionie Limburgia w kwietniu 2014 r. Dołączył do starszego brata. Zatrudniony przez agencję pośrednictwa zrobił dodatkowe kursy, był spawaczem. Mieszkał z innymi Polakami na kempingu - "parku mieszkaniowym" agencji w Arcen.
- Chciał zarobić pieniądze, by lepiej żyło mu się w Polsce - opowiada ojciec Waldemar Nadobnik. - Nam też pomagał. Tęsknił, dzwonił niemal codziennie. Tydzień przed tragedią był w Polsce na urlopie, zabrał nas na wakacje nad morzem.
Do Holandii wrócił 18 sierpnia 2014 r. Pięć dni później już nie żył. Z relacji świadków, które poznaliśmy, a także ustaleń holenderskiej prokuratury wynika, że tego feralnego wieczoru Sebastian wyszedł spotkać się na kempingu z kolegą. Siedzieli na ławce, rozmawiali. Według zeznań jednego świadka, w pobliżu pojawił się Kamil J. Miał być znany z zaczepek, agresji po alkoholu. Tego wieczoru też był pod wpływem. Miał kogoś szukać, odchodzić i wracać. Prawdopodobnie między chłopakami kilkukrotnie doszło do wymiany zdań, padły obraźliwe słowa. Według relacji przedstawionych śledczym Kamil J. prowokował Sebastiana do bójki. Nagle uderzył go pięścią w twarz. Ten spadł z ławki, być może uderzył głową o pień. Atakujący, do czego się przyznał, dalej go okładał. Później uciekł. Sebastian był nieprzytomny. Przybiegli znajomi, ktoś zaczął go reanimować. Śmigłowiec w ciężkim stanie zabrał go do szpitala w Nijmegen.
To do prokuratury należą kontakty z rodziną - twierdzi S. Hofsté z sądu apelacyjnego
- Widok straszny - wspomina brat Łukasz Nadobnik. - Zwykle rozgadany, uśmiechnięty Seba leżał spuchnięty, podłączony rurkami, kablami do aparatury. Lekarz poinformował mnie, że brat miał wylew krwi do mózgu, jest w śpiączce i najbliższe godziny będą decydujące.
Niestety, rano lekarze stwierdzili, że mózg już nie pracuje. Poprosili o zgodę na odłączenie Sebastiana od aparatury. Według opowieści brata, ani on, ani dziewczyna, nie byli w stanie tego zrobić. I tu pojawiają się pytania, na które rodzina już pewnie nie pozna odpowiedzi: dlaczego pacjenta odłączono?
Do sądu wpłynęła apelacja
Pytań i trudności w tej historii jest więcej. Nie znając ani języka niderlandzkiego, ani przepisów, rodzina miała wiele problemów, by sprowadzić ciało do Polski.
- Wielokrotnie próbowaliśmy skontaktować się z ambasadą - mówi ojciec. - Nawet po powrocie do kraju. Bez efektu.
Sprawą śmierci Sebastiana zajęła się prokuratura w Limburgii. Rodzinie przydzielono pomoc prawną z holenderskiej Pomocy dla Poszkodowanych. - Przez pierwsze miesiące nie mieliśmy żadnych informacji - mówi brat Łukasz. - W październiku dostaliśmy przetłumaczone pismo m.in. z informacją o możliwości włączenia się do procesu. Były też formularze, których nie umieliśmy wypełnić. A nie stać nas na prawnika i tłumacza.
W grudniu odbyło się spotkanie z tłumaczem i holenderską adwokat, którzy pomogli uporać się z formalnościami. Rodzina poprosiła o udostępnienie m.in. wypisu ze szpitala, wyników sekcji zwłok, zeznań świadków czy podejrzanego. Dostali mailem tylko te ostatnie. Potem znów zapadła cisza. Z adwokat spotkali się jeszcze w kwietniu - na rozprawie w pierwszej instancji. Jej przebieg był tłumaczony. Treść mowy oskarżycielskiej rodzina dostała tylko po niderlandzku. Potem nadeszła krótka informacja od tłumacza - o wyroku, zwrotach kosztów i możliwości złożenia apelacji przez prokuratora. Mimo prośby rodzina nie dostała dokumentów.
Tydzień wcześniej Sebastian spędzał urlop w Polsce. Zabrał rodziców nad morze
- Zaczynamy i kończymy dni sprawdzaniem maili, licząc, że dowiemy się czegoś o sprawie - mówi chorująca mama Sebastiana. Kilkanaście dni temu, po interwencji znajomej mieszkającej w Holandii, adwokat poinformowała, że prokurator wniósł apelację. Przesłała protokoły z sądu, a także wyniki sekcji. W języku niderlandzkim.
Polska prokurator pomoże
Waldemar Nadobnik o śmierci syna zawiadomił też polską prokuraturę Poznań-Grunwald.
- Wszczęto śledztwo w sprawie spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, w wyniku którego syn miał umrzeć - mówi prok. Magdalena Mazur-Prus, rzecznik Prokuratury Okręgowej. - Gdy dowiedzieliśmy się, że toczy się postępowanie w Holandii, w ramach trybu pomocy prawnej zwróciliśmy się o kopię akt. Ze strony holenderskiej nie było reakcji. Gdy rodzina przekazała, że zapadł wyrok, znów wystosowaliśmy wniosek i ponaglenie. I znów bez odpowiedzi.
Prokuratura tłumaczy, że nie ma innej możliwości ustalenia przebiegu sprawy. Śledztwo jest tu zawieszone, bo musi zapaść prawomocny wyrok za granicą.
My zwróciliśmy się z pytaniami do holenderskiej prokuratury, sądu, Pomocy dla Poszkodowanych i adwokat. Ta ostatnia jest na urlopie. Przedstawicielka Pomocy napisała, że rodzina Nadobników zna odpowiedzi na wszystkie zadawane pytania. - Rozumiem ich frustrację, ale nie możemy tego naprawić. Możemy tylko pomóc im zrozumieć, jak działa holenderski system - tłumaczy D. Lauvenberg.
Szczątkowe informacje przekazał nam sąd. Prokuratura potwierdziła, że żądała dla Kamila J. ośmiu lat więzienia za działanie z zamiarem pozbawienia życia (w Holandii maks. kara wynosi 15 lat więzienia), ale sąd uznał, że takiego zamiaru nie było, zmienił kwalifikację na pobicie ze skutkiem śmiertelnym (grozi sześć lat) i orzekł 30 miesięcy więzienia, z czego rok w zawieszeniu na dwa lata.
- Żyjemy w niewiedzy, ciągle rozpamiętując tragedię - mówi Waldemar Nadobik, ojciec Sebastiana
Więcej dowiadujemy się z mowy oskarżycielskiej. Prokurator stwierdził m.in., że Kamil J. - wbrew temu, co zeznał - musiał uderzyć ofiarę więcej niż 10 razy i być świadomym, że może zagrozić to jej życiu. Ciosy musiały być silne, o czym miały świadczyć poranione ręce sprawcy. Prokurator powoływał się na wyniki sekcji i opinie biegłych, z których wynika, że Sebastian zmarł w wyniku krwotoku i rozerwania przegrody w mózgowiu, będących konsekwencją "przemocy wobec głowy". Czytamy też, że Kamil J. nie okazał skruchy.
30-latek od roku przebywa w areszcie w Holandii. Z korespondencji (przetłumaczonej przez nas) od adwokat - przekazanej Nadobnikom przez znajomą - wynika, że rozprawa w sądzie apelacyjnym, na której powinni się pojawić, ma odbyć się w listopadzie. Rodzina twierdzi, że nie zna jeszcze treści pierwszego wyroku. Ta jest dostępna w internetowym systemie - tylko w języku niderlandzkim.
- Już dawno powinni zgłosić się do ambasady. Skoro jednak tak się nie stało, trzeba jak najszybciej im pomóc - mówi prok. Magdalena Mazur-Prus, która od nas dowiedziała się o sytuacji Nadobników i zaoferowała swoją pomoc. Chce wystąpić z wnioskiem o ustanowienie polskiego pełnomocnika w Holandii.
O możliwą pomoc zapytaliśmy też Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Odpowiedziało, że rodzina nie kontaktowała się z ambasadą. I tam ją odsyła. Dalej poszedł resort sprawiedliwości, który niedawno dostał od rodziny maila z prośbą o pomoc. Przekazał go ambasadzie.
- Żyjemy w niewiedzy, ciągle rozpamiętując tragedię, zadając pytania - podsumowuje Waldemar Nadobnik, ojciec zmarłego Sebastiana. - A mamy jeszcze dwóch synów, dla których warto żyć. Chcemy w końcu pójść dalej, zamknąć tragiczny etap życia, zachowując Sebastiana w sercach. Teraz cały czas żyjemy przeszłością - dodaje.