Sopot odnosi niebywały sukces. Piszę to bez ironii. Gdy rozmawiam z mieszkańcami Warszawy, Krakowa czy jakiejkolwiek innej miejscowości w kraju, tymi, którzy są nastawienia na imprezowe spędzanie czasu, przekaz jest prosty. Trójmiasto jest świetne na imprezę, a Sopot jest w tym zakresie perłą Trójmiasta. Zatłoczone kluby, w ciepłych miesiącach zatłoczony Monciak. Nawet o 4 nad ranem "dzieje się". Inwestycje w deweloperów, ceny rosnące pod niebiosa. Dobra zabawa, alkohol, wrzaski do rano. Obraz sukcesu... Zależy w czyich oczach.
Dla branży deweloperskiej i rozrywkowej - tak, niewątpliwie. Dla handlu - też, choć zależy jakiego. Wysokie czynsze "wymuszają rentowność", a handel alkoholem jest koniecznością, by te czynsze opłacać.
A w oczach mieszkańców? W rankingach i badaniach sopocianie deklarują zadowolenie z miejsca zamieszkania. Problem w tym, że temu "zadowoleniu" towarzyszy dynamiczny odpływ stałych mieszkańców. Rodziny uciekają z centrum "wyrzucane" przez hałasy i odgłosy "wiecznej balangi". Rosnące ceny nieruchomości powodują, że spadkobiercy umierających, starych sopocian raczej wynajmują mieszkania "turystom", niż sami w nich zamieszkują.
Nowe mieszkania z reguły kupują "inwestorzy" z Warszawy lub z zagranicy. Wynajem krótkoterminowy daje szansę na rentowność tych przedsięwzięć.
To wszystko teoria tłumacząca, co się dzieje. Ale jest jeszcze praktyka. Jeden z moich znajomych, całe życie mieszkający w Sopocie, (urodzony w Gdyni, w Sopocie przez lata porodówki nie było) wyznał kiedyś, co jest jego największym dramatem w kontekście Sopotu. "Wychowuję dwójkę dzieci w Sopocie i wiem, że żadnego z nich nie będzie nigdy stać na zakup mieszkania w mieście ich dzieciństwa". Można tłumaczyć to zjawisko "wolnym rynkiem". Można tłumaczyć, że "tak musi być", bo to cena sukcesu miasta.
Chiny wchodzą do Hamburga. Ważna informacja z globalnej gospodarki.
Tyle tylko, że demografia pokazuje, że trudno mówić o "sopockim sukcesie". Nie jest sukcesem zapaść demograficzna miasta. Jeszcze 3 dekady temu w Sopocie "celowano" w 50 tys. mieszkańców, ocierano się o tę liczbę. Dziś mamy mniej niż 35 tys. stałych mieszkańców.
Miasto (jako gmina) jest wspólnotą mieszkańców. Nie jest wspólnotą dobrych knajp i drogich apartamentów. Nie jest wspólnotą imprezowiczów i punktów sprzedaży alkoholu.
Dlatego "rynkowy sukces Sopotu" martwi mnie. Także dlatego, że model oparty na "krótkoterminowych turystach" zaczyna uderzać w Gdańsk i Gdynię. W mniejszej skali, ale oba miasta stają się "centrami imprez". Na razie dramatu demograficznego na miarę Sopotu w nich nie widać. Inna wielkość, inny charakter miast. Ale w centrach i Gdyni i Gdańska, już powoli widać, jak niebezpieczny jest sukces budowanych przez "turystów krótkoterminowych, szukających atrakcji nocnych". Pytanie, czy rządzący miastami coś potrafią z tym zrobić. Mam obawy, że nie.
