- Ja zajmowałem się podmianą pieniędzy - mówił sądowi Grzegorz H., jeden z oskarżonych. - Oszustwa dokonywaliśmy we dwójkę. Pierwsza osoba zagadywała podróżnego, a potem razem „odnajdywali” plik banknotów na chodniku. Kiedy widziałem, że znaleźli wspólny język, to podchodziłem i mówiłem o zgubionych pieniądzach. Zaznaczałem jednak, że moje banknoty były charakterystyczne – np. zalane kawą. Obaj wyjmowali wtedy swoje portfele, abym mógł sprawdzić banknoty. Gdy w rękach miałem już pieniądze osoby oszukiwanej, podmieniałem je na białoruskie ruble.
Poszkodowani nie mogli zorientować się od razu o podmianie, ponieważ złodzieje zostawiali na wierzchu pliku oryginalny banknot. Do tego przekrętu trezba sprytu i zręczności iluzjonisty. Grzegorz H. często, po dokonanym oszustwie, udawał, że przeszukuje swojego wspólnika. „Odnajdywał” zgubione pieniądze, groził policją. Zdezorientowana ofiara odchodziła w swoim kierunku, nie sprawdzając zawartości portfela.
Na ławie oskarżonych zasiadło czterech mężczyzn. Zdaniem prokuratury grasowali w okolicach dworca PKS we Wrocławiu. Ich ofiarami padali podróżni przyjeżdżający do Wrocławia. Tacy, którzy mogliby mieć akurat jakąś większa gotówkę przy sobie. Oskarżeni to mieszkańcy Małopolski, Górnego Śląska i Lubuskiego. Wybrali Wrocław ze względu na częste przesiadki na dworcu PKS osób podróżujących za granicę. Grzegorz H. mówił sądowi, że na terenie dworca dalej grasują podobnie działający oszuści.
Jeśli ktoś się zorientował, że jest ofiarą przestępstwa, był bity, a pieniądze zabierano mu siłą. Tak przynajmniej twierdzi prokuratura. Przesłuchiwany w sadzie Grzegorz H. zaprzeczył - uważa, że nie stosowali przemocy. Dlaczego to w ogóle robił? Bo miał trudną sytuację finansową.