Po morderczej jeździe po Pirenejach i dniu przerwy kolarze zawitali do Nimes, gdzie w zasadzie zrobili wielkie kółko, bowiem trasa 16. etapu nie opuściła miasta w południowo-zachodniej Francji. Było płasko, jedynym utrudnieniem na 177 kilometrach był spory upał.
Trzecia środa Wielkiej Pętli sprzyjała sprinterom, ci najlepsi skutecznie zaatakowali pierwszą dziesiątkę etapu. Eksperci nie dawali dużych szans uciekinierom, co potwierdziło się na trasie.
Łukasz Wiśniowski z polskiego zespołu CCC Team zapowiadał zabieranie się w odjazdy i słowa dotrzymał. Już na początku etapu jechał w pierwszej grupie, na 57 km przed metą również uczestniczył w ucieczce. Nie była ona jednak zbyt wielka, bo miała nad peletonem ledwie minutę przewagi. Strata do peletonu do „uciekinierów” rzadko przekraczała półtorej minuty. Nawet uczestniczący w kraksie Geraint Thomas potrafił się spokojnie pozbierać i szybko dołączyć do głównej grupy. Wysoko trzymał się Peter Sagan. Zawodnik drużyny Bora-Hansgrohe był typowany zwycięzcę etapu. Ten rozegrał się dopiero w ostatniej fazie - sygnał do ataku dali kolarze Jumbo-Vismy, a Caleb Ewan wygrał sprinterski wyścig z EliąVivianim.
Nikt nie wierzył, że po dwóch tygodniach, czasówce i Pirenejach Julian Alaphilippe (Deceuninck-Quick Step) wciąż będzie liderem 106. edycji Tour de France. - Nie wiem, czy moja wygrana w całym wyścigu jest realna, nie zadaję sobie tego pytania. Cieszę się tym, co do teraz udało mi się osiągnąć. Każdy dzień jest dla mnie wartością dodaną i z pewnością będę dawał z siebie wszystko do samego końca - zapewnił w rozmowie z Eurosportem.
Najtrudniejsze jednak dopiero przed kolarzami. W tym tygodniu peleton zamelduje się w Alpach, gdzie czekają trzy niezwykle trudne górskie etapy z podjazdami na Col de Vars, Col d’Izoard, Col du Galibier, Madeleine, Iseran, Tignes, Cormet de Roselend i Val Thorens. Szczyty sześciu z nich zlokalizowane są na wysokości ponad 2000 m n.p.m.
