Aktualizacja.
Dziennikarki usłyszą wyrok 18 lutego o godz. 8 czasu polskiego.
Trwa proces dziennikarek Kaciaryny Andrejewej i Darii Czulcowej. Jak podaje Bielsat TV, najwięcej czasu podczas wtorkowego posiedzenia poświęcono zapoznaniu się przez sąd z treścią relacji na żywo, którą prowadziły reporterki w dniu aresztowania. Sędzia odczytał m. in. zapis przygotowany przez obronę, z poprawkami i uwagami adwokatów.
Co ważne, w sądzie w roli świadka stawił się kierownik z komunikacji miejskiej Minsktrans. To właśnie to przedsiębiorstwo miało ponieść straty, rzekomo spowodowane przez reporterki. Prokuratura oskarżyła je o doprowadzenie do paraliżu ruchu transportu publicznego w sercu miasta. Straty wyceniono na ponad 11 tys. rubli, czyli prawie 20 tys. zł. Świadek poinformował sąd, że szkoda została zrekompensowana i Minsktrans nie ma pretensji do oskarżonych. To niezwykle ważny głos w sprawie.
Z relacji Bielsat TV wynika jednak, że prokuratorka Alina Kasjanczyk nie odpuszcza. W środę stwierdziła, że dziennikarki podczas prowadzenia sondy ulicznej wyszły na ulicę, blokując w ten sposób ruch. Taki gest miał być zachętą dla innych do masowego wychodzenia na ulicę i jej zdaniem można to uznać za "organizację masowych niepokojów społecznych”. Prokurator zażądał 2 lat więzienia za organizację masowych zamieszek. Trwają mowy końcowe.
- Mam swoje nadzieje, ale patrząc na sytuację obiektywnie, nie ma szans na uniewinnienie dziennikarek. To jest logika autorytarnego systemu. Sądy wyrokują wyłącznie na telefon, zgodnie z wytycznymi, które dostaną bezpośrednio od władz. Myślę, że Łukaszenka osobiście powiedział jaki ma być wyrok - uważa Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor stacji telewizyjnej Białsat TV. - Ten proces służy zastraszeniu i cel jest sumiennie realizowany. Liczę tylko na to, że dziewczyny nie dostaną kary bezwzględnego więzienia. Jest jeszcze wariant wyroku w zawieszeniu lub kary w postaci domowego aresztu - dodaje dyrektorka stacji.
Podkreśla, że na Białorusi trwa terror. Około pół tysiąca osób siedzi w aresztach. Połowa oficjalnie została uznana za więźniów politycznych. Niemal w każdym tygodniu mają miejsce kolejne zatrzymania i rewizje. Proces dziennikarek odbywa się w atmosferze strachu.
- Wczoraj (16 lutego) mieliśmy gigantyczną falę rewizji w mieszkaniach współpracowników Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy i obrońców praw człowieka, którzy dostarczają informacje. Władze zwariowały, przy czym Europa na to pozwala. Skala represji jest nieadekwatna do działań podjętych przez władze innych krajów - uważa Romaszewska - Guzy.
Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa podczas posiedzeń sądu są zamknięte w metalowej klatce.
- Klatki są używane podczas bardziej pokazowych procesów, by wzbudzić grozę. Dwie młode dziewczyny są wsadzone do metalowej klatki i traktowane jak niebezpieczni terroryści. Pierwszy raz to widziałam przy procesach włoskiej mafii. A tu siedzą dwie dziennikarki. To jest absurdalne - zaznacza.
Czytaj także:Proces dziennikarek Biełsat TV. Daria Czulcowa i Kaciaryna Andrejewa staną przed sądem 9 lutego (ZDJĘCIA)
Przypomnijmy, że 15 listopada na tzw. Placu Przemian w Mińsku doszło do rozpędzenia przez OMON spontanicznej akcji upamiętnienia Ramana Bandarenki. Mężczyzna zmarł kilka dni wcześniej na skutek brutalnego pobicia przez „nieznanych sprawców”, najprawdopodobniej pracowników białoruskich struktur siłowych.
Manifestację relacjonowały z mieszkania dziennikarki Biełsatu. Służby wyśledziły je dronami, wtargnęły do środka i zatrzymały. W areszcie kobiety spędziły ponad 90 dni, oczekując na proces.
Nasz tekst powstał w akcie solidarności z dziennikarzami, którzy są prześladowani na Białorusi za wykonywanie swojej pracy. To również symboliczne wsparcie dla dziennikarek stacji, które zostały uwiezione i całego Biełsat TV. Jest to polskie medium, które zapewnia Białorusinom dostęp do niezależnej informacji o sytuacji w ich kraju.
