Zawsze chciałem poznać Leopolda Tyrmanda, który od czasu gigantycznego sukcesu jego powieści ''Zły'' był legendarną postacią świata literackiego i towarzyskiego Warszawy. Ale Tyrmand żył już na emigracji w Ameryce, a ja byłem zbyt młody, żeby być wcześniej w jego kręgu. Fascynacja tą barwną postacią jednak pozostała.
Ze smutnej, zniewolonej po stanie wojennym Polski udało mi się wyrwać w 1983 roku. Dzięki pomocy attaché kulturalnego ambasady USA otrzymałem cenne stypendium rządu amerykańskiego (z USIA) i via Monachium poleciałem do Ameryki. Stypendium miało trwać sześć miesięcy, potem przedłużyłem je do roku, a potem zostałem w USA na długo i mieszkałem tam 10 lat. USIA zupełnie jak w bajce spełniała życzenia swoich stypendystów. Byłem poproszony, abym wskazał trzy osoby, które chciałbym poznać osobiście w czasie swojego pobytu - więc wskazałem Leopolda Tyrmanda, Bronisława Kapera (kompozytor muzyki filmowej w Hollywood) i Zbigniewa Brzezińskiego. Amerykańska organizacja rządowa spełniła te życzenia. Pierwszym celebrity w moim programie podróży był Tyrmand, który mieszkał koło Chicago, więc tam udałem się po wylądowaniu w Waszyngtonie.
Leopold Tyrmand mieszkał w miasteczku Rockford koło Chicago, gdzie był wykładowcą na uniwersytecie i pracował jako wydawca i redaktor konserwatywnych miesięczników - społeczno-politycznych ''The Rockford Papers'' i ''Chronicle of Culture''. Był prezesem The Rockford Institute finansowanego przez neokonserwatywne fundacje i dobrze mu się powodziło, po okresie walki o pozycję niezależnego publicysty w Nowym Jorku. Jego marzenie, aby być amerykańskim konserwatywnym intelektualistą i publicystą, spełniło się. Nie spełniło się natomiast drugie - aby zostać amerykańskim pisarzem. Tyrmand nie napisał w Ameryce żadnej powieści w rodzaju ''Złego'' lub ''Filipa''. Niemniej publikowanie tekstów w tak ważnych gazetach jak ''Chicago Tribune'' czy ''The New Yorker'' musiało być uważane za kolosalny sukces dla polskiego autora.
Budziło wielkie zdumienie, jak bardzo Leopold Tyrmand był człowiekiem bezkompromisowym i nowoczesnym. Ale nawet on nie przewidział upadku systemu komunistycznego
W Waszyngtonie agencja USIA przydzieliła mi rutynowo opiekunkę tłumaczkę (guide), która nazywała się Eileen Ford i była panią około pięćdziesiątki, dobrze mówiącą po polsku Amerykanką z Florydy. Zapytana, skąd tak dobrze zna polski, wyjaśniła, że mieszkała w Polsce w latach 60., gdzie przybyła z grupą teatralną i potem pracowała w Warszawie. Przyjąłem wyjaśnienie pani Ford w dobrej wierze i wyruszyliśmy w podróż.
Po przybyciu do Rockford zatelefonowałem z hotelu do Tyrmanda, anonsując swój przyjazd. Zaprosił mnie na kolację do swojego domu, gdzie mieszkał ze swoją młodą żoną Mary Ellen i dwójką małych dzieci, bliźniaków. Eileen Ford zależało także, aby pójść na tę kolację i nalegała, abym ją ze sobą zabrał. Zapytałem Tyrmanda, czy mogę przyjść wraz z tłumaczką, bo z nią podróżuję - ''a ona mówi, że pana zna, poznaliście się podobno w Warszawie''. Tyrmand wtedy zainteresował się: ''Tak? A jak ona się nazywa?'' - ''Eileen Ford'' - odpowiedziałem. W słuchawce zapadła cisza. ''Co?'' - ryknął po chwili Tyrmand. ''Ta kurwa śmie przyjść do mojego domu? Wykluczone. Zapraszam pana samego''.
Kolację przygotowała żona Tyrmanda, a kiedy poszła położyć dzieci spać - my ze szklankami whisky zasiedliśmy w salonie, aby sobie porozmawiać po polsku. ''O co chodzi z tą moją guide Eileen Ford?'' - zapytałem. Leopold Tyrmand wytłumaczył mi wtedy swoje wzburzenie. Pani Ford nosiła to nazwisko po mężu, którym był sławny polski reżyser Aleksander Ford, twórca filmu ''Krzyżacy''. Eileen, wówczas młoda i ładna aktorka, przyjechała do Warszawy w latach 60. z jakąś grupą teatralną i wpadła w oko Zygmuntowi Kałużyńskiemu, już wówczas znanemu krytykowi filmowemu. Kałużyński ożenił się z Eileen, która wtedy poznała też Tyrmanda. Tyrmand i Kałużyński przyjaźnili się, a Leopold, który w pewnych sprawach był bardzo liberalny, w sprawach politycznych był prawicowy, a w sprawach etyki i przyjaźni był konserwatywny i zasadniczy jak skaut angielski.
Po pewnym czasie Eileen znudziło się małżeństwo z niezamożnym Kałużyńskim, gdyż poderwał ją wszechmocny wówczas car filmu polskiego Aleksander Ford (mocny w KC PZPR do tego). ''Odeszła więc od Zygmunta, rozwiodła się i wyszła za mąż za Forda. Jeździła z nim po Nowym Świecie takim czarnym citroenem i przychodziła z nim do SPATiF-u. A ja siedziałem w nogach łóżka Kałużyńskiego w jego mieszkaniu i podtrzymywałem go na duchu, a Zyzio tak płakał...'' - opowiedział mi tę aferę towarzyską Warszawy Tyrmand. ''Więcej tej bezczelnej babie ręki nie podałem, jako przyjaciel Zyzia, i nie chcę jej widzieć na oczy''.
Pani Ford rzeczywiście musiała być tupeciarą, bo gdy następnego dnia opowiedziałem jej, co usłyszałem od Tyrmanda, i że w takiej niezręcznej sytuacji nie powinna się wpychać na kolację do jego domu, odparła: ''Też coś! Teraz pan widzi, jacy są Polacy!''.
USIA wymieniła mi guide na inną osobę, a ja tymczasem zaprzyjaźniłem się z Leopoldem, na którego przyjaciele i żona mówili Lolek. Tyrmand pokazał mi miasto, uniwersytet i swój Instytut w Rockford. Dowiedziałem się wtedy, że pisarz w Ameryce uprawiał publicystykę polityczną o charakterze neokonserwatywnym, wręcz prawicowym. A ponieważ w latach 80. Ameryka coraz szybciej skręcała w lewo, pewne środowiska liberalne Nowego Jorku i nawet redakcja ''The New Yorkera'' (modny i wpływowy magazyn kulturalny), gdzie publikował Tyrmand, zamknęły się przed nim.
Niewiele zdążył też wydrukować w ''The New York Times'', który stał się bastionem liberalizmu, i w ''Chicago Tribune'', gdzie miał swój felieton. Liberalizm polityczny amerykański nie ma wiele wspólnego z liberalizmem w Europie. Jest to rezultat transformacji społecznej Ameryki polegającej na zakwestionowaniu wartości narodowych, religijnych i obyczajowych wobec ojców założycieli tego kraju (WASP) - White-Anglo-Saxon-Protestants. Wywodząca się ze środowisk uniwersyteckich rewolucja intelektualna lat 80. wraz ze zmianą pokoleniową przeniknęła do telewizji, filmu i prasy.
''Zauważ'' - powiedział mi kiedyś Tyrmand - ''że w Hollywood nigdy nie wyprodukowano filmu przeciwko Fidelowi Castro i komunistycznej Kubie. Przeciwnie, Castro w mediach amerykańskich jest przedstawiany zawsze z wyrozumiałością i sympatią, a zwłaszcza inny bohater rewolucji kubańskiej Che Guevara jest przedstawiany jako romantyczny bohater jak z bajki. Odwrotnie, to prezydent Reagan jest przedstawiany przez liberałów z Nowego Jorku jako prawicowy głupek i satrapa". To prawda, emigranci - uciekinierzy z Kuby żyjący na Florydzie - przedstawiani są w filmach zawsze jako mafia narkotykowa lub ciemne siły zła jak w ''JFK'' reż. Olivera Stone'a.
Kto widział superprodukcję filmową ''Havana'' z Robertem Redfordem w roli głównej, ten zobaczył na ekranie oskarżenie CIA i Ameryki za ich rolę w obalaniu rewolucji na Kubie. ''Czeka cię potężne rozczarowanie, entuzjasto Ameryki - ten kraj już nie jest taki sam jak ten, o którym marzyłeś'' - powiedział Tyrmand, widząc mój zachwyt nad Ameryką. Dla mnie, zwłaszcza po przybyciu do USA z PRL-u Jaruzelskiego - z tego kraju zniewolonego, szarego, biednego, bez pieniędzy i ekonomii wolnego rynku, z cenzurą i panoszącą się głupotą cynicznych partyjniaków - Ameryka była krajem niezmierzonej wolności i rajem dla kreatywnych ludzi.
Leopold Tyrmand miał też za sobą zerwanie z ''Kulturą'' paryską Jerzego Giedroycia i jego ''utopiami'' w sprawie naprawy socjalizmu w Polsce. Tyrmand nie miał złudzeń co do komunizmu i nie wierzył, że może istnieć socjalizm z ludzką twarzą. Więc ustała także emigracyjna współpraca ze środowiskiem paryskim i ''Kulturą'', gdzie publikował. Tyrmand został sam i z przyjemnością kontynuował swoje amerykańskie życie i karierę w roli, którą lubił.
Widywaliśmy się, gdy przyjeżdżał do Nowego Jorku, gdzie mieszkałem. Wymienialiśmy listy, bo Leopold chętnie pisał. Listy były pisane na maszynie, dość długie i zawierały cenne opinie i rady. Ten w ocenie wielu osób ''trudny'' człowiek, okazał się wcale ''nietrudny''. Odwrotnie - bardzo kontaktowy, dowcipny, towarzyski i miły.
Tyrmanda spotkała z mojej strony niebywała niespodzianka. Przysłano mi z Warszawy do Ameryki mój scenariusz filmowy wg ''Złego'', tej najważniejszej powieści Leopolda, która uczyniła go sławnym, a dziś legendarnym pisarzem w Polsce. Scenariusz ten napisałem jeszcze w Polsce, ale ze względu na treść obawiałem się go zabrać ze sobą do bagażu, lecąc do USA (celnicy przetrząsali mi walizki). Dlaczego? Otóż dodałem do akcji filmu (którego, przypominam, akcja toczy się w latach 50. w Warszawie w czasach stalinizmu) wątek agenturalny współpracy głównego szwarccharakteru, prezesa Merynosa (antagonisty Złego), z Urzędem Bezpieczeństwa (UB). Scenariusz w trzech częściach, konspiracyjnie wysłany z Warszawy, dotarł do Nowego Jorku i dałem go do czytania Tyrmandowi. Czekałem z biciem serca na ocenę autora ''Złego''.
Tyrmand przyjechał na nasze spotkanie na Manhattanie z uśmiechem i ku mojemu zdziwieniu zaakceptował pomysł dopisania wątku ubeckiego do akcji filmu. Więcej, powiedział, że sam myślał o tym, aby umieścić go w powieści, ale przecież - pisząc ''Złego'' w roku 1955 - nie mógł nawet marzyć o tym, aby mu to wydano w takiej postaci. Powiedział: ''Każde dziecko wówczas wiedziało, że gruba ryba z tzw. inicjatywy prywatnej (tak nazywano niezależnych przedsiębiorców działających na maleńkim skrawku wolnego rynku w PRL) - a takim rekinem prywaciarzem był Filip Merynos w powieści - nie mógł działać bez kolaboracji z UB. Przecież nawet handlarze dolarami - ''cinkciarze'' - byli ''wtyczkami i informatorami tajnych służb''. Więc scenariusz ''Złego'' zyskał aprobatę Leopolda Tyrmanda, ale....
Był rok 1984. Nakręcenie takiego filmu w Polsce było wtedy niemożliwe. Tyrmand był na celowniku cenzury, kinematografia polska była zmaltretowana politycznie i finansowo. W Ameryce natomiast temat ''Złego'' był zbyt lokalny, zbyt niezrozumiały, nikt nie wyłożyłby paru milionów dolarów na produkcję, a poza tym, czy ''Zły'' może być kręcony nie w Warszawie? Nonsens. Więc Tyrmand nie doczekał ekranizacji swojej najwybitniejszej i najpopularniejszej powieści.
Zaprzyjaźniliśmy się i przypadliśmy sobie do serca. Rozmowy z Tyrmandem iskrzyły się intelektualnie i pełne były jego błyskotliwych i zdecydowanych opinii. Tak, ten człowiek miał utrwalone poglądy, nie był nowinkarzem, jak lekceważąco o nim mówiono w Warszawie w kawiarni i powtarzano stereotypy o jego kolorowych skarpetkach drażniących socjalistyczny beton. Zdumienie budziło, jak bardzo był człowiekiem bezkompromisowym i nowoczesnym. Ale podobnie jak wszyscy nie przewidywał upadku komunizmu w Rosji i wyzwolenia Polski.
Nagle dotarła do mnie ta wiadomość -19marca 1985 roku Leopold Tyrmand zmarł niespodziewanie na atak serca. Zatelefonowała do mnie Elżbieta Czyżewska, polska aktorka mieszkająca na emigracji na Manhattanie i przyjaźniąca się z Leopoldem, z tą tragicznie zaskakującą wiadomością. Była zima, a w tym czasie mieszkańcy Wschodniego Wybrzeża, z Nowego Jorku, Chicago, Bostonu, wyjeżdżają tradycyjnie podczas zimowych ferii na Florydę, aby ogrzać się w słońcu. Tyrmand z rodziną też poleciał tam na wypoczynek. Zaraz po przylocie wybrał się na plażę, tam źle się poczuł i zasłabł. Zabrano go do szpitala, gdzie zmarł na atak serca. I tak zakończyła się moja amerykańska przygoda artystyczno-intelektualna z Leopoldem Tyrmandem. Pisarz osierocił dwoje małych dzieci, a został ojcem w wieku 60 lat.
Scenariusz filmowy według ''Złego'' został przeze mnie na nowo przepisany w Polsce kilka lat temu, gdy wróciłem z Ameryki i rozpocząłem pracę jako producent telewizyjny. Film ten wciąż czeka na swoje powstanie. Wiem, że kilkakrotnie podejmowane były próby nakręcenia ''Złego'', powstało kilka scenariuszy, niestety, podobno nieudanych. Oczywiście, nakręcenie filmu według słynnej powieści Tyrmanda dzisiaj nie jest łatwiejsze niż 20 lat temu. Co prawda nie ma już cenzury i ograniczeń politycznych, ale są ograniczenia inne. Po pierwsze, film musiałby być bardzo kosztowny, ''kostiumowy''. Lata 50. na ekranie trzeba dziś odtworzyć z takim samym wysiłkiem jak film historyczny z XIX wieku. Dawna powojenna Warszawa czasów stalinowskich dziś nie istnieje.