Łotewska Ryga udawała w latach 70. miasta szwajcarskie w serialu „17 mgnień wiosny”, o dzielnym szpiegu Maksymowiczu, który jako SS-Standartenfuerer Stirlitz rozbijał w pył wraże, niemieckie knowania. Nasz Kloss to przy nim był cienias. Fabuła była tak absurdalna, że zrodziła serię kawałów, w poetyce: „Gestapo obstawiło wszystkie wyjścia, ale Stirlitz ich przechytrzył. Uciekł przez wejście”.
Te popularne za czasów gierkowskiej stabilizacji w ruskiej brei dowcipy świadczyły o społecznym odruchu obronnym. Choć nie oszukujmy się: serial bił też ówczesne rekordy oglądalności. Tyle że jej wtedy nie mierzono, bo i po co, skoro kanały były tylko dwa?
Dzisiaj kanałów nadających w tamtym stylu też mamy dwa. Przypadek? No wiem, wciąż jeszcze człowiek czuje opór, by odpalić się tak na maksa. Chodzi mi o to, że gdybym był „dziennikarzem” Telewizji Republika czy wPolsce24, na luzie już nadawałbym, że to wcale nie przypadek, tylko ciąg dalszy spisku na naszą niepodległość. Wstawiłbym tylko TVN i TVP, do Ruskich dodał Niemców i podczepił pod jakiś równie nonsensowny pretekst.
Przesadzam? Pamiętacie Samuela Pereirę, który w TVPiS zwalczał protest rezydentów, przez obrazy młodych lekarzy jedzących kawior, a ich liderki na wczasach w Afryce. Dziś, szukając czegoś, co odciągnęłoby uwagę od mieszkań Nawrockiego, stado pereiropodobnych rzuciło się na temat, że Trzaskowski wyrzuca 6-letnie dziecko (i ich rodziców) na bruk z komunalnego lokalu. Widzieliście gdzieś w dziś „rządowych” telewizjach kilkudniowy, zapętlony serial ze zdjęciami tej rodziny na egzotycznych wczasach all inclusive, które można znaleźć w sieci? Nie?
– i to właśnie JEST różnica!
Różnica, której nie widzi główny Stirlitz tych wyborów, redaktor Krzysztof Stanowski, z uporem próbujący reanimować skompromitowaną poetykę tzw. symetrystow z 8-lecia rządów PiS. Dla niego „ta telewizja” i „tamta telewizja” jest taka sama, wszyscy politycy są źli, nic nie działa i nic nie ma sensu. Można jego startowanie w wyborach tłumaczyć na jego korzyść, jako czysty merkantylizm: to po prostu relatywnie tani i efektywny sposób na promowanie „na wyborczych papierach” internetowego projektu Stanowskiego, Kanału Zero.
Wybory 2025. Zwycięstwo Nawrockiego, wysoka frekwencja

Można też jednak popatrzeć na jego aktywność jak na precyzyjnie realizowany projekt marketingu politycznego, opartego na emocji, w którym sprawy ważne unieważnia się przez ich ośmieszanie i frontalne kwestionowanie. Kandydat Stanowski wystartował z hasłem „Zero konkretów”, bo wszyscy inni i tak kłamią, nic dobrego nie robią i nie zrobią, tak jak wszystkie instytucje państwa. Nie ma sensu o tym gadać, żadna poważna dyskusja o Polsce nie jest potrzebna, lepiej idźcie na piwo, a nie na wybory. Nie ma potrzeby się angażować. Aha, a na Kanale Zero opowiadamy fajne dowcipy.
Można też, jak np. politolog Migalski, opowiadać ze swadą, że 13. kandydatów w wyborach prezydenckich to „uroki demokracji”. Tylko jakim cudem połowa z nich zebrała 100 tys. podpisów? I jakim cudem ta sytuacja wygląda na podręcznikowe vote splitting – celowe rozdrobnienie, dekomponowanie sceny politycznej? Technikę stosuje się np. wtedy, gdy z dwóch głównych kandydatów wicelider wyraźnie odstaje. Wprowadzenie kilku dodatkowych zawodników potęguje zamieszanie. Nie chodzi o to, by od tego przybyło głosów temu drugiemu, ale by ubywało liderowi, by zaniżyć frekwencję w I turze. No bo umówmy się – po 3,5-godzinnych „debatach” potrzeba będzie odrobinę więcej entuzjazmu, by widzieć w tych wyborach sens i ruszyć się w niedziele do lokali wyborczych.
Za Gierka Naród oglądał przygody Stirlitza, bo nie miał wyboru, ale wiedział i „robił swoje”. Dziś kanałów z nowoczesnymi, choć równie odklejonymi gośćmi z propagandowym przekazem mamy po sufit, co daje w sumie identyczny efekt: trudno od tego uciec.
Ale – mimo wszystko – znów trzeba „zrobić swoje”.