Chmura oparów miała na początku blisko trzy metry wysokości. Gdy tylko na miejscu zaraz po strażakach, którzy zabezpieczyli teren, zjawili się specjaliści z gazownictwa naftowego z Krosna i Sanoka, zapadłą decyzja o kontrolowanym podpaleniu miejsca.
- Wszystko po to, by nie doszło do wybuchu. Istniało bowiem takie zagrożenie - mówi Dariusz Surmacz, rzecznik prasowy Państwowej Straży Pożarnej w Gorlicach.
Oprócz wydobywania się gazu, ziemia na około 40 m kwadratowych pokryta jest mazią, podobnie jak pobliskie rowy melioracyjne.
- To miejsce, w którym przed wojną był odwiert ropy naftowej. Najpewniej dał o sobie znać, zwyczajnie się rozszczelnił - mówi Surmacz.
Strażacy uspokajają, bo to nie pierwsza taka sytuacja w naszym terenie.
- Neutralizujemy substancje, które spływają w dół potoku - dodaje.
Strażacy zebrali łącznie 2000 l substancji. Pompowanie nadal trwa.
Nie wiadomo, czy odwiert będzie płonął trzy godziny, czy np. kolejne trzy tygodnie.
W tej chwili na miejscu jest kilka zastępów. Co chwila, dołączają kolejne. Teren jest ogrodzony taśmą ostrzegawczą, ale słup ognia widać z daleka. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach ropy. Wprawdzie miejsce pożaru to łąka, ale niedaleko jest las i zabudowania. Wokół sporo suchych traw, jest więc spore niebezpieczeństwo, że ogień mógłby się rozprzestrzenić. Temu więc starają się zapobiec strażacy. Na miejscu pracuje m.in. koparka.
FLESZ: Bomba ekologiczna na dnie Bałtyku. Możliwe skażenie bronią chemiczną
