Wojna to również trudne chwile, czasem dramat, dla wielu mieszanych rodzin ukraińsko-rosyjskich. Zwłaszcza gdy dotyka je bezpośrednio. W przypadku Artura Asadowa i jego ojca było nieco inaczej. W tym wypadku to ojciec zdradził Ukrainę, syn zaś walką w jej obronie być może chciał hańbę tej zdrady pomniejszyć. Choć przede wszystkim był po prostu gorącym patriotą, człowiekiem, przed którym jeszcze całe życie.
„Święty” z branży filmowej
„Dziś straciliśmy naszego bliskiego przyjaciela i kolegę Artura Asadowa… To niewiarygodnie dobry i zawsze wesoły chłopak z naszej produkcji. Już rok w obronie Ukrainy. Ściska za gardło, nie mogę powiedzieć słowa. Odchodzą najlepsi… Artur, jesteśmy Twoimi dłużnikami” – taki wpis zamieścił w mediach społecznościowych znajomy Asadowa, reżyser i producent filmowy Liubomir Lewickyj.
Znali się z pracy, jeszcze sprzed wojny, z branży filmowej. Artur pracował w Ukrainian Film Division. Nie miał nawet 30 lat, ale już w 2015 roku służył w strefie ATO w Donbasie (czyli na linii frontu powstałej w wyniku rebelii 2014 r.). Gdy Rosja dokonała pełnoskalowej inwazji Artur znów poszedł do wojska. Służył w 49. Batalionie „Karpacka Sicz”, był dowódcą kompanii wsparcia ogniowego. Mówili na niego „Święty”.
Na jesieni ub.r. wziął ślub, ale w domu pojawiał się rzadko – w końcu wojna… Po wojnie chciał zostać producentem i marzył o nakręceniu filmu o zespole stresu pourazowego. Oczywiście po zwycięskiej wojnie i wyzwoleniu całej Ukrainy. Dla Artura Asadowa było w tym też coś osobistego. Wszak sam pochodził z okupowanej przez Rosjan części obwodu donieckiego. Części, w której pozostał jego ojciec, wybierając stronę wroga.
„Czy zabiłbym swojego ojca?”
Ojciec karierę wojskową zaczynał w ukraińskiej armii, ale po zajęciu przez Rosję części Donbasu w 2014 roku, przeszedł na stronę tzw. Donieckiej Republiki Ludowej, separatystycznego tworu podporządkowanego Moskwie. Artur wspominał, że jego ojciec mieszka w okupowanym Doniecku. Utrzymywali ze sobą kontakt, nawet już po inwazji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku.
Ojciec napisał wtedy do Artura, żeby nie brał broni do rąk, bo „Kijów od razu wezmą”. W marcu przekonywał, że Ukraina długo nie pociągnie, że „Zełenski wyjechał do Europy”. Syn jednak się zaciągnął. Później jego oddział brał udział w udanej jesiennej kontrofensywie, w wyniku której wypchnięto Rosjan z większości obwodu charkowskiego i części Donbasu. Kompania Asadowa znalazła się w gronie jednostek szturmowych biorących udział w zdobyciu Iziumu.
Artur wysłał stamtąd zdjęcia ojcu. Ten jednak nie wierzył („u każdego własna prawda”). W tej czy innych rozmowach, gdy kończyły się argumenty, straszył użyciem przez Rosję broni jądrowej. „Widzę, że nadzieja na zwycięstwo Rosji u niego gaśnie. Uważa, że Bucza i Irpień to fejk. Odpisałem: Byłem tam, widziałem to” – wspominał Asadow.
- Czy zabiłbym swojego ojca? Z pewnością nie. Do 15. roku życia mieszkaliśmy razem. Dużo mnie nauczył, także jeśli chodzi o wojaczkę. Nie mógłbym go zabić, nawet gdybym chciał, bo on nie bierze udziału w działaniach bojowych, siedzi gdzieś w sztabie. Ale pod sąd bym go oddał, to tak – powiedział w wywiadzie dla Służby Wsparcia.
Testament Artura
W swoim ostatnim poście na Instagramie, 5 kwietnia, Asadow napisał:
„Jeśli nagle zginę na wojnie (nie zamierzam, ale jeśli). Bardzo proszę wszystkich żeby nie robić petycji o przyznanie mi tytułu Bohatera Ukrainy!! Nie chcę nikogo urazić, rozumiem, że to bardzo delikatny temat. Każdy kto jest na polu walki jest bohaterem!! Ale musicie zrozumieć, że tytuł Bohatera Ukrainy jest najwyższym odznaczeniem państwowym i powinno być ono nadawane za wybitne i bohaterskie czyny. Zginąć na wojnie to nie jest czyn bohaterski. To coś, do czego każdy żołnierz powinien być przygotowany.”
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!
