Zaskoczeniem może być zwłaszcza awans Switoliny. 24-letnia Ukrainka od dawna zaliczana jest co prawda do grona tych dobrze rokujących, ale do tej pory zdarzały jej się raczej pojedyncze wyskoki. Takie, jak pokonanie Amerykanki Sereny Williams w turnieju olimpijskim w Rio de Janeiro.
W imprezach zaliczanych do Wielkiego Szlema urodzona w Odessie tenisistka nigdy nie zaszła (w singlu) dalej niż do ćwierćfinału, a w turnieju mistrzyń (rywalizuje osiem najlepszych w kończącym się sezonie) zagrała dopiero po raz drugi. Rok temu wygrała jeden mecz i nie wyszła z grupy.
Tym razem z kolei Switolina przeszła przez fazę grupową bez porażki. Pokonała kolejno dwie Czeszki: Petrę Kvitovą i Karolinę Pliskovą. Na koniec rozprawiła się z broniącą tytułu Dunką Karoliną Woźniacką. W półfinale z Holenderką Kiki Bertens.
Bez porażki przebiła się do finału również Stephens. Mistrzyni US Open z 2017 roku odprawiła z kwitkiem kolejno: Japonkę Naomi Osakę, Bertens i Niemkę Angelique Kerber. W półfinale wygrała z Pliskovą.
W meczu o tytuł lepsza (3:6, 6:2, 6:2) okazała się Switolina, ale obie finalistki mogą mieć powody do zadowolenia. Ukrainka udowodniła w końcu, że stać ją na wiele. Amerykanka zwieńczyła udany sezon, w którym m.in. wygrała prestiżowy turniej WTA Premier w Miami i dotarła do finału Roland Garros.