Wybory prezydenckie 2020. Karolina Wigura: Andrzej Duda musi walczyć, by nie skończyć jak Bronisław Komorowski

Anita Czupryn
fot. Adam Jankowski
Na pytanie, czy koronawirus jest sprawą polityczną, odpowiedź brzmi: tak. W czasie kampanii wyborczej każde wydarzenie społeczne może stać się gorącym tematem w walce między politykami. I właśnie to się dzieje na naszych oczach. W Polsce, która jest wyjątkowo spolaryzowana, strony sporu starają się dostrzec szansę na to, by – po kilku kampaniach - jeszcze raz zmobilizować elektorat do wysiłku - mówi socjolog Karolina Wigura.

Jak Pani patrzy na to, co się dzieje w związku z koronawirusem? Panika, czy przeradza się w histerię?

Bez wahania można mówić o objawach histerii medialnej. Koronawirus ma już swoją własną dynamikę w środkach masowego przekazu. Dziennikarze BBC zastanawiali się ostatnio, czy bardziej mamy do czynienia z epidemią, czy może infodemią. Dla socjologa to fascynujące zajęcie obserwować, co się z nami dzieje. Bo przecież należy oddzielić samego koronawirusa, który jest nowym szczepem zarazków i wobec którego należy zachować ostrożność, od tego, w jaki sposób tworzone są i podawane informacje na jego temat. Wiele zachowań, które dziś obserwujemy, wiąże się z medialnym przenoszeniem strachu. W efekcie widać pierwsze objawy paniki. Donoszono przecież o tym, że ludzie masowo udawali się do szpitali zakaźnych. Natychmiast chcą dowiedzieć się, czy mają koronawirusa, podczas gdy właśnie w szpitalu zakaźnym, w tłumie, w kolejce, można zakazić się czymś innym, wcale niekoniecznie „tym” zarazkiem z Chin czy Włoch. Zwróćmy przy tym uwagę, że w polskich mediach mamy do czynienia z czymś, co wywołuje prawdziwe emocje zbiorowe, a nie jest polityką.

Nie? Politycy przerzucają się nim jak gorącym kartoflem, zarzucając sobie nawzajem a to mówienie nieprawdy, a to szerzenie paniki, a to wytykając, że procedury nie działają. Komu ten koronawirus miałby pomóc, a kogo zatopić – władzę czy opozycję?

Może po kolei. Zainteresowanie związane z wirusem wiążę z czynnikami przekraczającymi naszą doraźną polityczną codzienność. Po pierwsze, epidemia przybliża w naszej świadomości coś, o czym współcześnie rzadko myślimy: możliwość własnej nagłej śmierci. Na co dzień często zapominamy o tym, że jesteśmy śmiertelni. Stąd tak olbrzymie emocje rodzi coś, co nagle uświadamia „termin ważności” każdemu z nas. Po drugie, epidemia powiązana jest z właściwymi dla naszej kultury z wyobrażeniami apokaliptycznymi. Przez media już przetoczyły się wspomnienia „czarnej śmierci” czy grypy hiszpanki. Przypomina się wielkie tragedie ludzkości, by mobilizować się do grupowego działania. Natomiast wracając do pani pytania o nasze podwórko, czy koronawirus jest sprawą polityczną, odpowiedź brzmi: tak. W czasie kampanii wyborczej każde wydarzenie społeczne może stać się gorącym tematem w walce między politykami. I właśnie to się dzieje na naszych oczach. W Polsce, która jest wyjątkowo spolaryzowana, strony sporu starają się dostrzec szansę na to, by – po kilku kampaniach - jeszcze raz zmobilizować elektorat do wysiłku. Z tym, że to jest działanie ryzykowne.

Dlaczego?

Od środy wiemy już, że w Polsce potwierdzono obecność koronawirusa. Dla nikogo to chyba nie jest zaskoczeniem. Przypuśćmy jednak, że rzecz wymknie się spod kontroli. Nieszczęśliwie w Warszawie wydarza się to, co w Mediolanie. I nagle mamy 2 tysiące chorych. Wówczas w ogóle straci na znaczeniu, kto walczy z chorobą – bo walczyć powinny wszyscy solidarnie. Na tym etapie jednak odpowiedzialność polityczna rządu jest kluczowa. Po pierwsze, nie można wprowadzać obywateli w błąd - z powodu politycznych kalkulacji przed wyborami prezydenckimi. To byłaby właśnie skrajna nieodpowiedzialność. Po drugie, bez oglądania się na wybory i polaryzację polityczną trzeba zorganizować procedury dotyczące chorych najlepiej, jak to jest możliwe. Tyle o tym, jak być powinno. Bo przecież wiemy, że polaryzacja polityczna ma się dobrze. Opozycja obwinia rząd za rozprzestrzenianie się wirusa. Strona rządowa chętnie używa zaś argumentu, że gdyby rządziła opozycja, bałagan byłby znacznie większy. Można dodać, że, gdyby rządziła opozycja, PiS na pewno sam użyłby wirusa jako broni politycznej. Niezależnie więc od tego, że sam wirus nie jest politycznym zjawiskiem – jako że wywołuje silne emocje - będzie upolityczniany coraz bardziej. Wybory za pasem.

Niemniej ten wirus obnażył brak zaufania obywateli. Pokazał, że ludzie kompletnie nie wierzą w prawidłowe działanie państwowych struktur. Uważają, że rząd ściemnia, mówiąc, że nie ma u nas żadnych przypadków zachorowań. A nawet jeśli są, to i tak nic nie działa, jak trzeba, co zresztą ujawniła jedna z internautek z Krotoszyna, publikując w mediach społecznościowych nagranie, które szybko stało się wiralem. Dlaczego tak jest, dlaczego obywatele nie ufają swojemu państwu?

W Polsce niski poziom zaufania społecznego socjologowie badają „od zawsze”. Zawsze podaje się powody historyczne: od zaborów aż po PRL. Ale pewne zachowania są charakterystyczne dla ludzi wszystkich czasów. Tukidydes w „Wojnie peloponeskiej” opisuje czas zarazy w Atenach. Opis wydaje się chwilami łudząco podobny do tego, co dzieje się z nami teraz. Ludzie chowają się w domach. Tracą zaufanie do państwa i prawa. Wpadają w panikę. Ta zbiorowa psychologia jest czymś, co jest charakterystyczne dla nas – dla ludzkiej cywilizacji, a niekoniecznie tylko dla Polski Anno Domini 2020, z rządem PiS-u, którego oczywiście powyższa uwaga nie zwalnia z odpowiedzialności. Osobną sprawą jest kwestia mechanizmów rozprzestrzeniania się strachu i formowania ocen – dużo dzieje się zupełnie niezależnie od naszych polityków. Przecież z tego, że jedna internautka, o której pani mówi, opublikowała w sieci film, który stał się wiralem, nie wynika, że nic w Polsce nie działa, prawda?

Owszem.

Z tego wynika jedno – że w tej konkretnej sytuacji ta osoba utrwaliła na swoim wideo moment, który zinterpretowała jako chaos. Instytucja nie działała tak, jak ona oczekiwała. I zapewne tak było. Ale z tego nie wynika przecież, że żadna instytucja nie działa w całym kraju. Działają, nierzadko w trudnych warunkach, co wiemy sprzed pojawienia się korona wirusa. Proszę przypomnieć sobie, co nam sygnalizowali lekarze – rezydenci, jakie odsłaniali niedostatki.

Zarówno szef GIS, jak i minister zdrowia mówią o procedurach, obowiązujących zaleceniach WHO, które wszędzie są jednakowe. Jeśli więc procedury są ustalone, to dlaczego placówki medyczne nie postępują zgodnie z nimi?

Ale ile placówek rzeczywiście nie stosuje procedur? Czy dysponujemy liczbami? Trudno jest orzekać na podstawie jednego filmu, choćby nie wiem, jak popularnego. Chciałabym podkreślić, że w tym, jak koronawirus przejawia się w naszym życiu społecznym i politycznym, mamy do czynienia z jednoczesnym zderzeniem co najmniej trzech czynników. Po pierwsze – polskiej polaryzacji politycznej; po drugie - faktycznego stanu instytucji publicznych. A po trzecie – naszego komunikowania się za pośrednictwem internetu, narzędzia, które wzbudza bardzo silne społecznie emocje.

Koronawirus, na razie, jeśli chodzi o gorący temat, przydarza się nam w momencie, kiedy w Polsce trwa kampania wyborcza. Może mieć wpływ na to, jak ta kampania się potoczy? Może mieć przełożenie na wynik wyborów?

Oczywiście, że tak. Ale my dzisiaj jeszcze nie wiemy, jak ta epidemia się rozwinie, zarówno w naszym kraju, jak i poza nim. Kiedy rozmawiam z moimi znajomymi z innych państw, w zasadzie oni mówią to samo: „Jeśli chodzi o to, co dzieje się dziś, to może dobrze, że ludzie stali się bardziej ostrożni, że częściej wszyscy myjemy ręce. Ale też nie wiemy, czy największą falę zachorowań obserwujemy teraz, czy też ona dopiero przyjdzie”. Ani co ta fala oznacza – czy tylko to, że będziemy mieć pełne szpitale i przez pewien czas będziemy bardzo uważać na zdrowie, czy też, że stracimy bliskich? A może jeszcze pozamykamy granice, może czeka nas poważny kryzys gospodarczy? Nie mamy racjonalnych podstaw do oceny, jak to wpłynie na naszą kampanię prezydencką. Czy ci kandydaci stojący pod deszczem kolorowego konfetti będą potrafili również pokazać się jako mężowie stanu?

Wydaje mi się, że na samych kandydatów może nie wpływać mobilizująco to, że muszą jeździć po Polsce, ściskać ręce ludzi w sytuacji, kiedy w Europie odwoływane są wielkie masowe imprezy, a WHO zaleca unikać tłumów.

Być może. Ale może też być tak, że obecność medialna koronawirusa zasłania nam o wiele większe rzeczy. Na przykład to, że Recep Erdogan właśnie ogłosił, że nie zamierza dłużej powstrzymywać uchodźców z Syrii przed udaniem się na kontynent europejski. Gdy już wszyscy przyzwyczaimy się do koronawirusa, może się okazać, że nie epidemia, ale kolejny kryzys uchodźczy jest wydarzeniem, którego dotąd nie dostrzegaliśmy, a które może mieć potężne konsekwencje dla sposobu, w jaki ukształtuje się nie tylko kampania prezydencka w Polsce, ale kolejne kilka lat polityki w Europie.

Jak wygląda w pani ocenie kampania pana prezydenta Dudy i działania PiS w tym względzie? Coraz głośniej o tym, że partia rządząca złapała zadyszkę.

Nie wiem, co by to miało znaczyć…

Na przykład to, że ta kampania nie potrząsa nowości kwiatem. Witold Głowacki pisał ostatnio w „Polsce", że jest właściwie rekonstrukcją z 2015 roku, a przecież sytuacja się zmieniła, pan prezydent walczący o reelekcję nie jest już nową twarzą.

Mówi pani o pułapce, która grozi każdemu rządzącemu prezydentowi, ubiegającemu się o reelekcję. W tę pułapkę wpadł Bronisław Komorowski. Kluczowym błędem Bronisława Komorowskiego w 2015 roku było to, że uwierzył, że… wciąż jest w tej samej roli, że jest prezydentem RP jak dotąd i jako taki staje do wyborczego wyścigu. Tymczasem paradoks polega na tym, że urzędujący prezydent podczas kampanii staje się w oczach ludzi z powrotem kandydatem. Jeżeli nie potrafi zachowywać się jak najlepszy możliwy kandydat, przegrywa. Jeśli zaś chodzi o obecny wyścig, to myślę, że pięć lat temu mogliśmy sobie życzyć takich kandydatów. Ten wyścig pełen jest silnych kandydatur i na przykład po stronie opozycyjnej trudno powiedzieć, kto jest najlepszy do pokonania Andrzeja Dudy. Oczywiście, ci kandydaci mają też swoje wady, ale to są kandydatury poważne, w ogóle nie do porównania z tymi, jakie mieliśmy 5 lat temu, gdy stawali do wyścigu Adam Jarubas czy Magdalena Ogórek…

… Grzegorz Braun, Marian Kowalski, Paweł Kukiz czy Janusz Palikot.

Ale też i sam Andrzej Duda – osoba, której nazwisko nawet osobom uważnie śledzącym politykę nic nie mówiło. Wszyscy musieliśmy dowiedzieć się, kto to w ogóle jest. Wielu osobom przecież mylił się z przywódcą związkowym o tym samym nazwisku.

Z Piotrem Dudą, przewodniczącym związku NSZZ Solidarność.

Dokładnie. Cóż, w roku 2020 Andrzej Duda nie jest może kandydatem, który imponowałby niezależnością od macierzystej partii, ale zapewne ma jeden olbrzymi plus u swoich wyborców. Oni od razu wiedzą, jakim wartościom Duda publicznie hołduje. Dla jego wyborców, w przeciwieństwie do innych kandydatów, jasne jest, jakie Andrzej Duda wartości manifestuje, są one katolickie i rodzinne. Wyścig prezydencki polega więc na tym, czy któremukolwiek z kandydatów uda się pokazać, że jest bardziej integralny. My możemy mieć na ten temat inne zdanie, możemy nad tym nawet rozpaczać – ale wielu zwolennikom PiS-u Duda może się jawić jako polityk integralny.

Sondaże, w tym sondaż Polski Press Grupy pokazał, że Andrzej Duda w pierwszej turze raczej nie wygra, a w drugiej szanse ma też ten z kandydatów, któremu uda się do tej drugiej tury wejść i faktycznie może on zagrozić obecnemu prezydentowi. Wynika z tego, że Andrzej Duda musi walczyć o każdy głos. Jak ma walczyć o nowych wyborców, kiedy dobitnie pokazuje, po której jest stronie? Sam jego elektorat to za mało na to, żeby wygrał.

Z pewnością Duda musi walczyć, by nie skończyć jak Komorowski. Lekcję z poprzednich wyborów wszyscy kandydaci chyba mają w pamięci. Jednak to są wybory o wysokiej temperaturze moralnej. Tak jak powiedziałam, dla elektoratu PiS najważniejszą zaletą Dudy jest, że wiadomo, jakie ma wartości i ich przestrzega. Dzięki temu może być postrzegany przez nich jako „swój” niezależnie od kryzysu konstytucyjnego, i od ostrych wypowiedzi, które przyczyniają się do polaryzacji. Uważam, że nie będzie proste wygrać z urzędującym prezydentem, bo jemu się chce – proszę zdać sobie sprawę, że ten względnie młody człowiek przegrywa. Czeka go polityczna nicość. Własna partia zrzuca na niego winę za porażkę, ludzie z PiS się odwracają i tak dalej. Natomiast wracając do pytania, czy opozycja ma szanse wygrać wybory prezydenckie jest niezmiennie de facto pytaniem o to, czy zrozumiała, dlaczego PiS wygrał w 2015 roku.

Pani myśli, że zrozumiała, czy nie zrozumiała? I czy widać to w bieżącej kampanii, czy nie widać?

Trzeba by tu się skupić na poszczególnych partiach. Platforma Obywatelska jest partią rozległą, ale bardzo słabo zintegrowaną. Oczywiście, istnieją w niej głosy reformatorskie. Ale czy to wystarczy, by nasycić nimi tę kampanię wyborczą? Czy Małgorzata Kidawa-Błońska będzie umiała z jednej strony być pełna autokrytycyzmu wobec przeszłości, a jednocześnie przekazać nową wizję? Czy będzie w stanie pokazać, że hasło „Prawdziwa prezydent, pewna przyszłość”, to prawdziwa przyszłość, czy tylko hasło, hasełko? To jest już zupełnie inna sprawa. Małgorzata Kidawa Błońska ma tu czystą kartę i świetny wynik w ostatnich wyborach parlamentarnych za sobą. Rzecz jest zatem otwarta – ale PO przegrała kilka ostatnich wyborów. Być może najważniejszym zadaniem tej partii jest dziś doskoczenie do własnej retoryki. Retoryka jest taka, że to jest kolejny wielki wybór, że od tego zależy demokracja w Polsce. My, jako wyborcy, możemy powiedzieć Platformie: „Sprawdzam”. I zobaczyć, czy Platforma stanie na wysokości swojej własnej retoryki, pokazując w „pewnej przyszłości” przekonujące konkrety. Oni przede wszystkim muszą wyjść z defensywy i chcieć wygrać. Braku głodu władzy nie przykryje żadna retoryka.

PSL?

Tu mamy największe zaskoczenie - zaskoczenie medialne: podczas niedawnej konwencji przewodniczący zabłysnął, błyszczała także jego żona.

Deklarując, jak bardzo będzie się różnić od obecnej pierwszej damy, zabierając publicznie głos w ważnych sprawach.

Oczywiście. Do tej pory Władysław Kosiniak-Kamysz prezentował się jako polityk, który byłby doskonałym prezydentem na spokojne czasy. Kulturalny. Wykształcony. Z wizją. No, ale taki rozsądny i w tej polaryzacji jakoś nie wybrzmiewający. Ale podczas konwencji nagle okazuje się, że Kosiniak-Kamysz to tak naprawdę jedyna osobna, która retorycznie rzuca rękawicę PiS-owi. A jednocześnie też pokazuje się bardzo pozytywnie na tle opozycji, chociażby nawiązując do dziedzictwa Jacka Kuronia. Na tym polega paradoksalna natura współczesnych nowych mediów. Wydawało się, że pozytywne cechy szefa PSL nie zostaną zauważone, dlatego że przy tych wszystkich swoich zaletach jest, mało wyrazisty w dobie polaryzacji. Ale okazało się, że zadziałała tu inna dynamika: obywatele poszukują poważnego kandydata i tak zaistniał Kosiniak Kamysz. Teraz – czy będzie istniał przez tydzień, czy będzie istniał aż do 10 maja i będzie miał skutek – zależy od dalszych ruchów PSL.

Jak w tej kampanii postrzega Pani Szymona Hołownię? O ile na początku zbierał pozytywne opinie od komentatorów politycznych, wielu patrzyło na niego z entuzjazmem, tak teraz, mam wrażenie, ten entuzjazm trochę opadł, a nawet u niektórych budzi rozczarowanie.

Przypuszczam, że jest taka część opozycji, która jest konserwatywna, uważa Andrzeja Dudę za niedobrego prezydenta ze względu na jego zaangażowanie partyjne i mroczną rolę w kryzysie konstytucyjnym. Oni poszukują, pozwolę sobie powiedzieć, „dobrego Dudy”. Ów „dobry Duda” też miałby być katolikiem, też konserwatystą młodszego pokolenia i dobry mówcą, tylko tym razem niezależnym.

No i niby taki jest.

Niby tak. Tylko że kłopot polega na czymś innym. To jest tak, jak z filmami o Jamesie Bondzie – Szymon Hołownia, chcąc, nie chcąc, gra rolę, którą przedtem pisano dla kilku innych polityków. Między innymi w tę rolę wcielał się Ryszard Petru. Odgrywał ją Robert Biedroń. A po drodze może nawet i Paweł Kukiz.

A jeszcze wcześniej być może Janusz Palikot.

Tak. Zmieniają się więc osoby, a rola jest ta sama: porywającego polityka „spoza układu”. To też w jakiejś mierze echo spektakularnego sukcesu Emmanuela Macrona we Francji, który kreował się na tego rodzaju kandydata. Problemem jest to, że w polskim wydaniu tej roli brakuje świeżości. Szymon Hołownia pewnie niewiele może tu zmienić.

Wrócę jeszcze do Andrzeja Dudy, bo jestem ciekawa, gdzie on miałby szukać dodatkowych głosów, jeśli jego elektorat nie wystarczy, bo nie wynosi ponad 50 procent wyborców.

Niezdecydowanych wyborców jest relatywnie niewielu, pomiędzy 3 a 6 procent. To jedna sprawa. Druga: ważne jest, co zrobimy jako obywatele dosłownie w dzień wyborów pierwszej i ewentualnie drugiej tury. Czy zostaniemy w domu, czy pójdziemy głosować. Jest sporo wyborców, którzy odczuwają niechęć do naszej spolaryzowanej polityki. Bardzo dużo zależy od tego, czy w dzień wyborów wstaną rano i powiedzą: „Dobrze, nie ma żartów, pójdę zagłosować, bo inaczej spędzimy kolejne pięć lat z osobą, której bardzo nie lubię”. Lub też: „Pójdę zagłosować, bo inaczej będziemy mieć pięć lat z tą osobą z opozycji, której się obawiam”. Jest to podobne do dynamiki, jaką przyjęły w końcowej fazie kampanii wybory prezydenckie w Warszawie w 2018. Mieliśmy wówczas sporo ciekawych i mocnych kandydatów na prezydenta. W ostatniej chwili jednak zdecydowało kilka czynników. Patryk Jaki popełnił zasadnicze błędy pod koniec kampanii, zbytnio radykalizując przekaz. PiS wypuścił o jeden spot o uchodźcach za dużo. Dlatego bardzo duża część wyborców, również lewicowych, tego dnia wyborów powiedziała: „Wybieramy Trzaskowskiego w pierwszej turze”. Tym razem to też coś takiego może się zdarzyć. Ale to jeszcze przed nami.

Konwencja prezydenta Andrzeja Dudy troszkę zaskoczyła tym, że nie pojawiły się na niej żadne obietnice. Stąd moje pytanie, czy PiS przypadkiem nie dostał zadyszki, czy nie ma już nic, co mógłby obiecać? Oczywiście politycy PiS mówią, że to dopiero początek kampanii, że nie chodzi o to, aby się już na początku wypstrykać ze wszystkiego co najlepsze i że pan prezydent ma coś w zanadrzu. Co może mieć, co może obiecać? A może PiS poprzestanie tylko na straszeniu, że nowy lokator Pałacu prezydenckiego odbierze ludziom wszystko to, co dostali od PiS-u?

Wcale nie uważam, że tutaj musi chodzić o jakieś konkretne obietnice. Obietnice działają dziś w polityce tylko pod warunkiem, że spełniony zostanie pewien inny warunek. Albo dane ugrupowanie polityczne jest w stanie wypowiedzieć dominującą emocję swojego elektoratu, albo przegrywa. Jest tak nie tylko w naszym kraju. Brexit udał się, bo jego zwolennicy uchwycili poczucie utraty kontroli u wielu Brytyjczyków. Donald Trump wygrał wybory z hasłem „Make America Great Again”, także korzystając z poczucia utraty tego, co znane, bezpieczne, stabilne. A w naszym kraju w 2015 roku PiS-owi udało się częściowo dzięki hasłu, które dla części sceny politycznej było zupełnie niezrozumiałe: „Polska w ruinie”. Po tej liberalnej stronie wiele osób zaczęło się oburzać: o jakiej ruinie mowa, przecież widać, jest nowa infrastruktura, są nowe drogi…

… są autostrady.

No właśnie, więc o czym mowa, prawda? Ale Polska była „w ruinie”. Z tym, że nie chodziło o infrastrukturę, tylko o to, co tkwiło w głowach. Rachunek naszej transformacji jest dwoisty. Po 30 latach zmian jako kraj osiągnęliśmy wielki sukces. Ale sukces, jak przypominał wybitny dwudziestowieczny liberał, Raymond Aron, jest zawsze okupiony olbrzymim kosztem. To tak, jakbyśmy przez te 30 lat byli w programie wirowania w pralce automatycznej. Oczywiście, szliśmy w dobrą stronę, Polska osiągnęła wielki sukces, ale niezależnie od tego, wszystko wywróciło się do góry nogami wiele, wiele razy; ludzie stracili tradycyjne źródła tożsamości i poczucia bezpieczeństwa. PiS potrafił to wypowiedzieć. Dlatego wygrał. Znów wrócę do tego pytania – jaka jest dzisiaj dominująca emocja? Hasło PiS brzmi „Niech żyje Polska”, zatem odgaduje dominującą emocję jako pragnienie zatrzymania dobrego życia, które mamy teraz. Jeżeli uda im się przekonać Polaków, że to jest właśnie to co odczuwają, to wygrają. Opozycja z kolei jest w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ rzeczywiście Polakom dziś dobrze się żyje. „Ruiny” w głowie nieco już przepracowaliśmy. Nawet jeżeli ktoś dostrzega kryzys konstytucyjny to i tak może powiedzieć: „No, dobrze, ale przecież materialnie świetnie się żyje”. Musi być powód zerwania tej koniunktury, tej ciągłości; musi być coś innego. A to już nie jest takie proste. Myślę, że zasadniczym zadaniem dla opozycji tutaj jest napisać przyszłość. Jaka ona ma być? Pewna przyszłość - jak mówi Platforma? Ale jaka konkretnie? To jest absolutny fundament.

Myśli Pani, że wpadki szefowej sztabu wyborczego Andrzeja Dudy, czy osławiony już palec Joanny Lichockiej, to małe rzeczy, które nie będą miały żadnego wpływu?

Jak dotąd z sondaży wynikało, że zasadniczo skandale dotyczące PiS-u albo nie zmieniały jego notowań, albo je wzmacniały. Być może działo się tak, ponieważ opozycja nie potrafiła w odpowiedni sposób opowiedzieć tych skandali, pokazać, że dotyczą każdego i każdej z nas. Akurat w przypadku palca pani posłanki Lichockiej to się udało. Nie można jednak całej kampanii urządzić wokół palca pani posłanki Lichockiej. Jedna interwencja była bardzo udana. Ale na razie tylko jedna. Trzeba mieć ciągle nowe pomysły na to, w jaki sposób angażować kolejne ruchy swojego przeciwnika, aby pokazywały opowieść o partii rządzącej, która grzeszy hipokryzją.

Jest coś, czego Pani w tej kampanii brakuje?

Nie powiedziałabym, że czegoś mi tu brakuje. Raczej jako obywatelka chciałabym powiedzieć, że chciałabym, aby rezultat tych wyborów był taki, żebyśmy nareszcie, po tych 30 latach mogli zakorzenić się we własnym państwie. Wiele razy pisaliśmy o tym w „Kulturze Liberalnej”, zastanawiamy się nad budowaniem „nowego liberalizmu” na miarę 2020 roku, wydaliśmy także książkę „Koniec pokoleń podległości”, która jest dokładnie na temat potrzeby oswojenia państwa. Zakorzenić się we własnym państwie oznacza budować instytucje tego państwa: silne, niezależne od partii, a nie dokonywać trzęsienia ziemi za każdym razem, gdy przychodzi nowa ekipa - co PiS doprowadził do apogeum. Chciałabym mieć nadzieję, że ta kampania będzie otwarciem tego rodzaju myślenia, na które jako społeczeństwo zasłużyliśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Komentarze 1

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

F
Fergus

Ach, znowu jedna z tych socjolozek. Bezcenne !

Wróć na i.pl Portal i.pl