Wybory w USA. Odświeżony Kongres nie powinien zaszkodzić polityce Bidena wobec wojny Rosji z Ukrainą

Grzegorz Kuczyński
Grzegorz Kuczyński
Stawką od teraz jest wynik wyborów prezydenckich w 2024 roku
Stawką od teraz jest wynik wyborów prezydenckich w 2024 roku J. Scott Applewhite/Associated Press/East News
Jeśli Ukraina mogła się czegoś obawiać, zaś Rosja mieć na to nadzieję, to sukces wyborczy kandydatów związanych z Donaldem Trumpem. Tak się jednak nie stało. Demokraci utrzymali Senat, a w Izbie Reprezentantów, choć najpewniej odbitą przez republikanów, przeciwnicy obecnej polityki USA wobec wojny Rosji z Ukrainą będą w wyraźnej mniejszości.

Spis treści

Demokraci utrzymali kontrolę nad Senatem, a porażka w Izbie Reprezentantów nie będzie tak dotkliwa, jak się zapowiadało. Dlaczego nie było „czerwonej fali”? Wystarczy spojrzeć na wyniki kandydatów GOP kojarzonych z Trumpem czy wręcz przez niego namaszczonych. Seria porażek. Dużą porażką GOP było nominowanie zbyt wielu słabych kandydatów, którzy byli bardziej zainteresowani zabieganiem o względy Donalda Trumpa niż wyborców. Do tego generalnie republikanie otrzymali głosy tylko połowy niezależnych wyborców, co oznacza, że dla milionów Amerykanów ich poglądy są zbyt skrajne (znów Trump, ale też kwestie legalności aborcji).

Mówiąc krótko, Amerykanie są niezadowoleni z rządów demokratów, ale nie widzą alternatywy w republikanach. Oczywiście głównymi tematami kampanii były sytuacja gospodarcza i w drugiej kolejności kwestia aborcji. Nie polityka zagraniczna. Ale to naturalne w USA. Jak więc wynik wyborów przełoży się na politykę USA wobec wojny Rosji z Ukrainą? Zasadniczo można rzec, że w małym stopniu, bo generalnie demokraci wypadli dużo lepiej niż się spodziewano i Biały Dom nie musi modyfikować kursu politycznego. Ale diabeł tkwi w szczegółach.

Pomoc i wątpliwości

Od czasu inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022, Kongres USA uchwalił dziesiątki miliardów dolarów na dodatkowe wydatki związane z pomocą ofierze agresji, i to przy szerokiej dwupartyjnej zgodzie. Ale wbrew pozorom, nawet ten Kongres nie był tak jednomyślny w kwestii pomocy Kijowowi, jak wielu sądzi. Na przykład w maju, podczas głosowania nad zwiększeniem budżetu o 40 mld dolarów, jedna czwarta republikanów w Izbie Reprezentantów i jedna piąta w Senacie głosowały na "nie". Większość z nich powoływała się na obawy, że wysokie finansowanie Ukrainy było błędem, gdy Stany Zjednoczone borykają się z tak wieloma pilnymi problemami w kraju.

Im bliżej było wyborów, tym częściej temat „patrzenia na ręce” wydającym pieniądze amerykańskiego podatnika na pomoc Ukrainie pojawiał się w kampanii. Szczególnie mocno wybrzmiało oświadczenie dotychczasowego lidera mniejszości republikańskiej w Izbie Reprezentantów, Kevina McCarthy’ego (Kalifornia) – który prawdopodobnie zostanie nowym przewodniczącym Izby w styczniu. Mówił on w październiku, że nie będzie "czeku in blanco" dla Ukrainy, gdy w USA "ludzie siedzą w recesji". Drugi i trzeci w kolejności republikańscy członkowie kierownictwa Izby odmówili zaś odpowiedzi na pytanie, czy większość GOP będzie nadal wspierać pomoc dla Ukrainy - choć obaj wcześniej ją popierali.

Zresztą i po drugiej stronie pojawiły się wątpliwości co do sensu dużej pomocy dla Ukrainy. Grupa kongresmenów lewego skrzydła Partii Demokratycznej opublikowała list do prezydenta, w którym apelowali o nawiązanie rozmów z Rosją, by jak najszybciej zakończyć wojnę i zminimalizować amerykańskie wydatki na nią. Choć też bardzo szybko ten list wycofano pod wpływem większości demokratów, samo jego pojawienie się świadczy o obawach także zaplecza Bidena odnośnie wpływu pomocy Ukrainie na finanse i notowania polityczne rządzących.

Porażka Trumpa

W wyborach większość kandydatów mówiących otwarcie o konieczności ograniczenia czy wręcz zahamowania pomocy Ukrainie nie dostała się jednak ani do Senatu, ani do Izby Reprezentantów. Ale nawet ta mniejszość, która weszła, wzmocni grupę republikańskich kongresmenów, którzy konsekwentnie sprzeciwiają się dostawom broni i innym formom pomocy dla Ukrainy. Tym bardziej, że z Kongresu znika grupa ludzi popierających dotąd Ukrainę. Znany sympatyk Ukrainy, demokrata Tom Malinowski, przegrał wybory do Izby Reprezentantów ze swoim republikańskim rywalem w okręgu nr 7 w New Jersey. W Senacie w grupie wspierającej Ukrainę zabraknie zaś tak potężnych postaci jak Rob Portman, Richard Burr i Ben Sasse z powodu zakończenia ich karier politycznych.

Duże znaczenie będzie miało stanowisko kierownictwa Izby Reprezentantów, wszystko wskazuje na to, że już z większością GOP, które określa harmonogram omawiania i głosowania nad ustawami. Co prawda kandydat na nowego spikera Izby McCarthy w czasie kampanii mówił o tym, że nie będzie już przyznawania pomocy Ukrainie bez uważnego jej sprawdzenia, ale też nie brak opinii, że ta wypowiedź była podyktowana chęcią sięgnięcia po głosy izolacjonistycznego skrzydła GOP.

Inna sytuacja jest w Senacie, gdzie republikański lider mniejszości Mitch McConnell konsekwentnie stoi po stronie Ukrainy. W odpowiedzi McCarthy’emu wezwał administrację Joe Bidena do przyspieszenia pomocy wojskowej Kijowowi, zapewniając, że republikanie w Senacie "chcą zapewnić, że niezbędna broń dotrze na czas". Ale gwoli sprawiedliwości, warto wspomnieć, że i wśród senatorów z GOP podczas majowego głosowania 11 osób było przeciwko pakietowi pomocowemu dla Ukrainy. Raczej ich nie przybędzie, a nawet ubędzie, bo w szeregu stanów przegrali kandydaci wspierani przez Trumpa.

Polityczne kalkulacje GOP

Rzeczywiście wśród republikanów jest frakcja, która mówi: zatrzymajmy te pieniądze, nie dawajmy ich Ukrainie. Ta frakcja nie ma jednak nawet poparcia większości elektoratu GOP. Większość republikanów jest za pomocą dla Ukrainy, według sondaży to 60 proc. Ta frakcja będzie też w zdecydowanej mniejszości w Kongresie. Po tych wyborach jest więc prawie stuprocentowa pewność, że w Kongresie nadal będzie zdecydowana dwupartyjna większość popierająca pomoc dla Ukrainy.

Oczywiście ludzie Trumpa mogą blokować lub opóźniać kolejne decyzje o pomocy dla Ukrainy. Ich działania będą napędzane zarówno postulatem izolacjonizmu, jak i próbą stworzenia Bidenowi maksymalnych problemów przy każdej okazji, aby uniemożliwić mu reelekcję na prezydenta w 2024 roku. Wzmocnić to może pozycję tych przedstawicieli amerykańskiego establishmentu (obecnie mniejszości) wzywających do "kompromisu" z Putinem faktycznie kosztem interesów Ukrainy.

Ale nie można zapominać o jednym. Wciąż utrzymuje się dość wysoki poziom solidarności Amerykanów z Ukrainą (50-70%, według różnych szacunków, z uwzględnieniem konieczności dostaw broni). Administracja Bidena ma wystarczające narzędzia, aby nadal aktywnie wspierać Ukrainę na różnych frontach, polegając na szerokim gronie kongresmenów i senatorów przychylnych Ukrainie.

Rozstrzygną portfele Amerykanów

Jeśli coś może zaszkodzić polityce wsparcia USA dla Ukrainy, to nie jakaś duża reprezentacja izolacjonistów w rodzaju Paula Randa w Kongresie, ale reguły brutalnej wojny republikanów z demokratami w drugiej połowie kadencji prezydenckiej. Zagrożeniem dla pomocy dla Kijowa może być łączenie takich ustaw przez republikańską większość w Izbie Reprezentantów z innymi ważnymi kwestiami politycznymi.

Po wyborach można spodziewać się nasilenia konfrontacji międzypartyjnej w Kongresie i na wszystkich szczeblach życia politycznego w kraju. A do najbardziej prawdopodobnych posunięć republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów można zaliczyć m.in. serię przesłuchań wymierzonych w Bidena i jego ludzi choćby w sprawie fatalnej ewakuacji z Afganistanu czy zarzutów pod adresem syna prezydenta, Huntera. Co to ma wspólnego z Ukrainą i Rosją? Na pozór nic. A mimo to – ma. Taki podział oznacza częściowe sparaliżowanie aktywności administracji w sytuacji, gdy partia prezydenta nie będzie kontrolować władzy ustawodawczej (musi mieć do tego większość w obu izbach). W konsekwencji proces polityczny w dużej mierze utyka w martwym punkcie, a żadna z partii nie jest w stanie zapewnić sobie przyjęcia swojego programu legislacyjnego. Można mieć tylko nadzieję, że w przypadku polityki wobec Rosji i jej wojny z Ukrainą ten dwupartyjny konsensus się utrzyma.

Co jest największym zagrożeniem? Nie jakaś izolacjonistyczna dziś mniejszość, ale sytuacja ekonomiczna w USA. Bo jeśli ta będzie się nadal pogarszać, to ruszy wyścig polityków o to, kto bardziej przejmuje się mieszkańcami Luizjany czy New Hampshire, ich rachunkami za paliwo i wysokością płaconych podatków. I będzie to już dotyczyło nie tylko GOP, ale i demokratów. Wtedy znów może pojawić się list przedstawicieli progresywnego skrzydła partii w Kongresie wzywający do rozmów z Rosją za wszelką cenę. I nie będzie już wycofany, bo stawką od teraz jest wynik wyborów prezydenckich w 2024 roku.

lena

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl