Za 20 lat świat zdominuje konflikt chińsko-amerykański

Agaton Koziński
W Sao Paulo martwią się o przyszłość miasta
W Sao Paulo martwią się o przyszłość miasta
Bez globalnego porozumienia nie uda się uratować naszej planety - pisze Agaton Koziński

1. Moskwa, Rosja
Wojna w Gruzji dowiodła, że po długiej przerwie Rosja znów jest ważnym graczem na scenie międzynarodowej - podkreśla Dmitrij Trenin, dyrektor moskiewskiego think-tanku Carnegie, w dokumencie "Myśląc strategicznie o Rosji".

Trenin swą analizę opracował przed wybuchem kryzysu gazowego na Ukrainie, jednak słusznie przewidywał, że ten kraj będzie kolejnym rejonem napięcia - przypuszczał tylko, że powodem sporu będzie Flota Czarnomorska. A że do konfliktu dojdzie, było według niego więcej niż pewne.

Dlaczego? Bo Rosja od upadku ZSRR czuła się traktowana na scenie międzynarodowej jak żebrak, kraj, który może mieć co najwyżej regionalne, a na pewno nie globalne ambicje. Do tego Zachód przestał traktować dawny blok sowiecki jako rosyjską strefę wpływów i jawnie wspierał kolorowe rewolucje w Gruzji i na Ukrainie.

Takie zachowanie drażniło Rosję. Z trzech powodów. Po pierwsze Kreml czuł się oszukany, gdyż obiecano mu jeszcze w czasach Michaiła Gorbaczowa, że Zachód po zjednoczeniu Niemiec nie będzie się rozszerzał na Wschód. Po drugie, Moskwę drażniła zachodnia arogancja. Po trzecie, Rosja patrzy na nowych członków NATO i Unii Europejskiej jako na gorliwych służących USA, na co dowodem jest zgoda na instalację tarczy antyrakietowej. Taka interpretacja geopolitycznej rzeczywistości doprowadziła do wojny w Gruzji. Rosję denerwował unipolarny świat uporządkowany według standardów zachodnich. A że ten kraj ma mniej cierpliwości niż Chiny, dał temu wyraz, wysyłając czołgi do Gori.Trenin przestrzega przed traktowaniem końca zimnej wojny jako zwycięstwa nad Rosją - prowadzi to bowiem do napięć podobnych do konfliktu w Gruzji. Proponuje, by Rosji z uwagą się przyglądać i dużą wagę przywiązywać do jej problemów. I pilnować, by ten kraj rozwijał się gospodarczo. "Kapitalizm zmienia Rosję. Ale transformacja tego kraju potrwa nie dekady, lecz pokolenia" - konkluduje politolog.

2. Bloomington, USA
Świetnie, że Barack Obama chce złożyć wizytę w kraju muzułmańskim. Ale powinno to być państwo, które jest rządzone w sposób demokratyczny - uważa prof. Saad Eddin Ibrahim, egipski socjolog.

Prasa na całym świecie toczy dyskusje o kierunkach podróży zagranicznych Obamy. Z westchnieniem ulgi przyjęto deklarację, że jako pierwszą zagraniczną stolicę odwiedzi Ottawę. Wprawdzie Kanada jest tradycyjnym celem debiutanckiej podróży zagranicznej każdego prezydenta USA od lat 30., ale odszedł od tego George W. Bush, jadąc wpierw do Meksyku. Dlatego komentatorzy ucieszyli się, że Obama wróci do starego zwyczaju.

Więcej dyskusji wzbudziła jego zapowiedź, że w ciągu pierwszych 100 dni urzędowania odwiedzi stolicę jednego z państw muzułmańkich. Ta deklaracja wywołała falę spekulacji. Przypomniano uwagę Edwarda Luttwaka z maja ubiegłego roku. Zauważył on, że wybór Obamy na przywódcę USA zaogni konflikt między tym państwem i światem islamu, gdyż będzie on postrzegał nowego prezydenta jako zdrajcę islamu.

Saad Eddin Ibrahim uważa inaczej. Przytacza wyniki sondażu Instytutu Gallupa, z którego wynika, że ponad dwie trzecie muzułmanów na świecie podziwia USA i ich wartości. Socjolog podkreśla, że Obama powinien wykorzystać ten pozytywny klimat i podczas wizyty w państwie islamskim starać się poprawić stosunki między muzułmanami i USA. "Celem prezydenta powinna być Indonezja lub Turcja, dwa kraje demokratyczne. Byłby to wyraźny sygnał dla Kairu i Damaszku, jaką drogą podążać. Jeśli odrobią one lekcję, to być może także będą mogły gościć Obamę" - twierdzi.
Inną argumentację prezentują francuscy politolodzy Olivier Roy i Justin Vaisse. Taka wyprawa nie poprawi stosunków między USA i islamem. "Podkreślanie znaczenia tej wizyty wzmacnia tylko fałszywe przekonanie, że islam i Zachód to dwa różne światy. W ten sposób potwierdzają tezę o zderzeniu cywilizacji i powtarzają narrację Osamy bin Ladena o polaryzacji tych dwóch światów" - napisali. Według nich kraje islamskie nie różnią się zbytnio od im podobnych państw "nieislamskich" będących na tym samym etapie rozwoju cywilizacyjnego. Dlatego podkreślanie faktu składania w nich wizyty tylko zaognia sytuację.

3. Nowy Jork, USA
George W. Bush opuszcza fotel prezydenta z najwyższym odsetkiem niezadowolonych z jego rządów w historii USA. Mimo to jest osoba, która uważa, że jego prezydentura przyniosła owoce. To sekretarz stanu Condoleezza Rice. "Promocja demokracji na świecie to zasada, której USA muszą być wierne, gdyż z nią związane są nasze wartości i nasze interesy"
- tłumaczyła Rice w wywiadzie podsumowującym jej ośmioletnią pracę w waszyngtońskiej adminitracji.

Szefowa amerykańskiej dyplomacji nie ukrywała, że często te wartości trzeba było naginać, ale też - jak to określiła - państwo to nie jest organizacja pozarządowa. "Czasami musieliśmy wchodzić w układy z autorytarnymi reżimami. Czasami trzeba było się układać z zaprzyjaźnionymi tyranami. Ale mimo wszystko to także była promocja demokracji" - zaznaczyła.

Rice dużo opowiadała o Iraku i wysiłkach podejmowanych przy stabilizacji tego kraju. "Musieliśmy usunąć Saddama Husajna, gdyż stanowił zagrożenie dla naszych interesów. Ale USA nie poszły po tej wojnie na łatwiznę, czym byłoby zastąpienie Saddama innym tyranem wskazanym przez nas. Podjęliśmy trud pomocy Irakijczykom przy rozwijaniu demokracji. I zaczyna to przynosić owoce" - uważa Rice.

Sekretarz stanu skomentowała także wojnę w Gruzji. Podkreśliła, że za jej kadencji USA miały dobre stosunku z Rosją - ale jednocześnie dostrzegała frustrację tego kraju wywołaną wymykaniem się spod kontroli Moskwy państw będących wcześniej w jej strefie wpływów. "USA nie są w stanie zmienić każdego reżimu na świecie. Ale tam, gdzie się pojawiliśmy, sytuacja jest diametralnie inna, niż była kilka lat temu" - podkreśliła.

4. Teheran, Iran
"Kwestie, o których milczałam" to najnowsza książka Azar Nafisi, autorki skandalizującego "Czytając Lolitę w Teheranie". Recenzenci nie mają wątpliwości: to będzie
bestseller.

Nafisi do 1997 roku pracowała w Teheranie, wykładając literaturę na tamtejszym uniwersytecie. Wtedy w proteście przeciw represjom państwa rządzonego przez ajatollahów wyjechała do USA. Wkrótce potem do księgarni trafiła książka "Czytając «Lolitę» w Teheranie". Autorka opisała w niej absurdy związane z życiem w kraju rządzonym przez islamski reżim. Jako przykład przedstawiła dyskusyjny klub literacki krytykujący dzieła Władimira Nabokowa i Henry'ego Jamesa. W fabułę wplotła historię swego nieudanego małżeństwa, a także rozważania o poszukiwaniu własnej tożsamości w kraju rządzonym przez fanatyków religijnych. Połączenie tych wątków okazało się znakomitą receptą na przebój literacki.

Teraz autorka powróciła kolejną pozycją, w której jeszcze raz przedstawiła obraz dysfunkcjonalnego kraju, jakim stał się Iran po rewolucji islamskiej. Bogatsza
o doświadczenia, jakie przyniosło jej kolejne małżeństwo i macierzyństwo, opisuje fikcyjną historię Nezhaty, pięknej kobiety, która jednak nie potrafi znaleźć szczęścia w życiu rodzinnym. Podobnie ułożyło jej się życie zawodowe. Była najlepsza na swoim roku studiów, powinna zostać lekarzem, ale zamiast tego została "kolejną inteligentną kobietą, która nie mogła wykorzystać swej szansy". Krytycy nie mają wątpliwości, że Nezhat to metafora Iranu: osoba o niezwykłym talencie, która jednak nie wykorzystuje w pełni swego potencjału. "Tej książce brakuje jednak uniwersalnego przesłania, jakie było siłą poprzedniego dzieła Nafisi" - podkreśla Geoff Pevere, recenzent kanadyjskiego dziennika "The Star". Brakuje w niej drapieżności w opisie islamskiej dyktatury. Mimo to chętnych na jej zakup nie brakuje.

5. Sao Paulo, Brazylia

Błyskawiczny rozwój miast sprawia, że coraz trudniej chronić ich historyczne dziedzictwo. Tu już nie można mówić o pojedynczych problemach, lecz o zagrożeniach strukturalnych - zwraca uwagę Nestor Goulart Reis, ceniony brazylijski architekt.

O upadku miast mówi się już od lat 30. ubiegłego wieku. Symbolem tego zjawiska stało się miasto Ouro Preto. Pod koniec XVII wieku odkryto w nim złoto i wkrótce ta miejscowość stała się jedną z najbogatszych w Brazylii. Ulice rozkwitły efektowną barokową architekturą, tam także miał miejsce pierwszy niepodległościowy zryw Brazylijczyków. Jednak w chwili, gdy pokłady złota się wyczerpały, miasto opustoszało, a przed kompletną ruiną uchroniło je wpisanie na listę dziedzictwa historycznego UNESCO w 1980 roku.
Szybka urbanizacja Brazylii w latach 60. i 70. doprowadziła do odwrotnego zjawiska. Błyskawiczny rozwój miast sprawił, że musiały one bardzo szybko się przekształcać, adaptować do większej liczb mieszkańców i ich nowych, nieznanych wcześniej oczekiwań. To z kolei doprowadziło do całkowitej dewastacji historycznych centrów. O ich zachowanie apeluje Reis. "W Europie udało się rewitalizować zaniedbane centra starych miast. Skorzystajmy z tamtejszych wzorów i uratujmy nasze dziedzictwo" - wzywa.
6. Paryż, Francja
"Świat zmienia się coraz szybciej. Aby nad tym zapanować, trzeba pamiętać
o fundamentach, podstawowych zagadnieniach, na których opiera się nasza planeta" - napisał prof. Michel Wieviorka w książce "Neuf leçons de sociologie" ("Dziewięć lekcji socjologii").

Jeden z najwybitniejszych socjologów francuskich, przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Socjologów, podjął się próby opisania zjawisk zachodzących nad Sekwaną w ciągu ostatnich 40 lat. Skupił się na czterech zagadnieniach: tożsamość kulturowa, rasizm, terroryzm, pamięć, i każdemu z nich poświęcił jeden rozdział swego dzieła. Jego analizy miały jeden cel: wyrwać każdy z tych terminów z tradycyjnych wąskich interpretacji związanych bezpośrednio z jednym narodem, a ustawić je w kontekście globalnym. Różnicę widać na przykładzie tożsamości kulturowej.

Dawniej każdy z nas nie miał problemów z jej określeniem - za nas decydowali nasi rodzice poprzez dobór książek, które czytali nam przed snem, i poprzez szkoły oraz kościoły, do których nas posyłali. Dziś jednak sprawa stała się dużo bardziej skomplikowana. Każdy z nas może dowolnie dobierać sobie kod kulturowy, do którego się odwołuje. "Prowadzi to do paradoksalnych sytuacji, w których jednostka może mieć dwie tożsamości: indywidualną i grupową. Łączącą ją z grupą, w której wyrosła i tą, którą sama sobie przyjęła" - podkreśla Weviorka.

Jednak jego dzieło to nie tylko podręcznik, a także swoisty pamiętnik. "Moje pokolenie badaczy przeszło przez kolejne zachłyśnięcia funkcjonalizmem, strukturalizmem, marksizmem, interakcjonizmem symbolicznym, by skończyć na analizie indywidualizmu. Dlatego lepiej skupić się na badaniu zjawisk podstawowych" - snuje refleksję 62-letni socjolog.

7. Hongkong, Chiny
W chwili gdy trwają obchody 30. rocznicy rozpoczęcia wolnorynkowych reform
w Chinach, ten kraj musi zmagać się zproblemami do niedawna kompletnie mu obcymi - pisze politolog Willy Wo-lap Lam na łamach ukazującego się w Hongkongu magazynu "Asia Times".

Ten rok będzie stał w Chinach pod znakiem rocznic. Nie tylko liberalizacji gospodarki. Chińczycy będą mogli także świętować 60. rocznicę wprowadzenia komunizmu, z kolei opozycja być może spróbuje zamanifestować 20. rocznicą protestów na placu Tiananmen.

Jednak te wszystkie ważne dni nie przesłonią problemów, z jakimi będzie musiał się zmierzyć rządzący krajem Hu Jintao. Chiny bowiem coraz bardziej odczuwają wywołany przez światowy kryzys gospodarczy spadek eksportu, który pociąga za sobą szybki wzrost bezrobocia
- przez ostatnie dziesiątki lat Pekin takie problemy znał tylko z podręczników. Ale to nie wszystko.

Coraz częściej słychać bowiem głosy wzywające do demokratycznych reform kraju - i to słychać nawet w kręgu bliskich współpracowników Hu. Rok temu Yu Keping, bliski doradca chińskiego przywódcy, nieoczekiwanie oświadczył, że "demokracja to dobra rzecz". Z kolei Wang Yang, przewodniczący Komunistycznej Partii Chin w południowych regionach kraju, oznajmił, że z grupą swych współpracowaników rozpoczyna "trzecią falę rewolucji idei".

Podobnych wystąpień zanotowano zresztą w całym kraju więcej. Dla Willy'ego Wo-lap Lama te sygnały oznaczają, że zmiany w Chinach są nieuniknione. Nie oczekuje on wprawdzie, by w kraju miał zapanować pluralizm. Ale napięcia gospodarcze i niepokoje społeczne powinny zmusić rządzące ugrupowanie do poluzowania gorsetu komunistycznej dyktatury.
1 listopada rozpoczną się huczne obchody narodzin Chińskiej Republiki Ludowej. Wtedy Mao Tse-tung rozpoczął nowy rozdział w historii Państwa Środka. Hu Jintao, uważany za "czwarte pokolenie" komunistycznych przywódców, na pewno będzie pilnował, by schedę po nim przejął przedstawiciel "piątej generacji". Na pewno nie może sobie pozwolić na siłowe rozwiązania sytuacji w kraju. Wręcz przeciwnie, będzie szukał sposobu, by zdobyć poparcie szerokich mas. Bez dwóch zdań, 2009 rok będzie najciekawszym w XXI-wiecznej historii Chin - mimo że w tamtym roku w Pekinie była olimpiada.

8. Madryt, Hiszpania
Za dwadzieścia lat świat wokół nas będzie wyglądał całkowicie inaczej niż obecnie
- przewiduje Anthony Giddens, brytyjski socjolog.

Giddens zdobył uznanie świata jako doradca Tony'ego Blaira. To właśnie on uchodzi za pomysłodawcę koncepcji "trzeciej drogi", która zrewolucjonizowała brytyjską lewicę i pozwoliła Blairowi przez 10 lat sprawować urząd premiera Wielkiej Brytanii. Teraz ten socjolog wziął udział w konferencji zorganizowanej w Madrycie przez hiszpańskiego następcę tronu, Filipa.
Co będzie miało największy wpływ na świat wokół nas? Przede wszystkim klimat. "Ludzie na razie tego nie dostrzegają, gdyż skutki globalnego ocieplenia nie dotarły do ich drzwi. Jednak nie przypadkiem firmy ubiezpieczeniowe coraz mniej chętnie sprzedają ubezpieczenia przeciw powodzi" - dowodzi Giddens.

Kolejnym czynnikiem, który ma radykalnie zmienić nasz świat, będzie wzrost potęgi Chin. Dojdzie do napięć między nimi i obecnym mocarstwem, Stanami Zjednoczonymi. Przy czym ich globalne starcie będzie radykalnie różniło się od znanych nam scenariuszy, jak na przykład zimna wojna. Starcie z USA miało podłoże ideologiczne - ale w dobie globalnych wyzwań podziały na lewo i prawo tracą na znaczeniu. Według Giddensa, to duża szansa na uniknięcie poważnego konfliktu. Obu supermocarstw nie dzielą różnice nie do przezwyciężenia, więc istnieje możliwość współpracy między nimi. Porozumienie można by wynegocjować, za płaszczyznę przyjmując surowce energetyczne, najgroźniejsze obecnie źródło konfliktu. Obie strony powinny nawzajem się nimi wymieniać
i w ten sposób rozładować napięcie. Europa świetnie może się sprawdzić w roli mediatora przy negocjowaniu tego porozumienia.

"Na żadnym prezydencie nie ciążyła taka odpowiedzialność jak na Baracku Obamie"
- uważa Giddens, twierdząc, że to właśnie od nowego przywódcy USA zależy sposób rozwiązania najważniejszych problemów. Globalne ocieplenie socjolog porównuje wręcz do pracy Hipokratesa. Ale natychmiast dodaje istotną zmienną. Według niego Amerykanie są dużo bardziej innowacyjni niż Europejczycy. Właśnie w tym Giddens pokłada nasze nadzieje
na rozwiązanie problemu globalnego ocieplenia i jego konsekwencji.

Wróć na i.pl Portal i.pl