Szefowa placówki, która kilkanaście minut przed atakiem wyjechała ze szkoły, powiedziała po wszystkim dziennikarzom, że nieznani sprawcy wdarli się do budynku i urządził jatkę. Porównała to zdarzenie do oblężenia szkoły w Biesłanie w roku 2004, kiedy to wdarli się do budynku czeczeńscy terroryści. Zabitych było 330 osób, większość to uczniowie.
Olga Grebiennikowa opowiadała, że zginęli nie tylko uczniowie, wśród ofiar są też nauczyciele. - Tam jest pełno ciał, pełno ciał dzieci, prawdziwy akt terroru. Wysadzili wszystko, powypadały okna, wysadzili hol, wrzucali ładunki wybuchowe i potem biegali z karabinami i strzelali do ludzi. Kiedy weszli na pierwsze piętro, otwierali drzwi do klas i strzelali do każdego, kto się pojawił - mówiła.
Pierwszy wybuch wystąpił na szkolnej stołówce, choć wielu świadków relacjonowało, że zamachowcy chcieli pojmać zakładników i strzelali na oślep. Kiedy to się nie udało zdetonowali ładunek wybuchowy. Początkowo rosyjskie władze podawały, że był to mógł wybuch gazu. Szybko jednak okazało się, że był to zamach terrorystyczny. Do zamachu nikt się nie przyznał.
CZYTAJ TAKŻE: Zamach na Krymie. Ataku na szkołę w Kerczu dokonał jej uczeń. "To był dobry chłopak"
POLECAMY: