Czwartek, Sejm. Wiejska w ogniu debaty nad reformą związaną z wysyłaniem sześciolatków do szkół. Wszędzie kamery, zgiełk. Matki na sali plenarnej uciszają płaczące dzieci. Nawet temat Smoleńska nieco przygasł. Jedynie przewodniczący Macierewicz głośno peroruje dla jednej ze stacji o najnowszych ustaleniach jego zespołu. Widzimy panią poseł Krystynę Pawłowicz (PiS) wychodzącą z sali plenarnej, wyraźnie śpieszącą się do wyjścia.
- Pani poseł, my dziś w innej sprawie. W weekend przestawiamy zegarki... - zagadujemy.
- Jestem absolutnie przeciwna zmianie czasu! Unia Europejska chce koniecznie wszystko na swoim terenie ujednolicać. Od dawna znany jest przecież szereg badań, które pokazują, że zmiana czasu z letniego na zimowy i odwrotnie nie niesie za sobą żadnych korzyści, wręcz przeciwnie: szkodzi zdrowiu!
- Politycy europejscy są władcami czasu? - dopytujemy natchnieni uwagą pani poseł. - Tak! A premier Tusk im to umożliwia.
Kontaktujemy się więc z jednym z władców czasu.
- Ryszard Czarnecki, słucham? - wita nas europoseł. Gdy jednak ujawniamy mu temat rozmowy, entuzjazm maleje: - Nie jestem ani władcą much, ani władcą czasu. Każdy kraj suwerennie podejmuje decyzję w tym temacie. Przypominam sobie debaty z udziałem polskich europosłów, którzy krytykowali zmianę czasu... Polityk jednak szybko urywa rozmowę: - Wie pan, to nie jest kwestia, której mógłbym poświęcić więcej niż dwie minuty rozmowy z panem. Do usłyszenia, pozdrawiam!
Sprawdzamy, jak to jest z tą suwerennością. Wygląda na to, że pan europoseł się myli: przepisy Unii Europejskiej regulują kwestię zmian czasu poprzez obligującą kraje członkowskie do wprowadzania tychże zmian dyrektywę.
Dzwonimy do polskiego biura prasowego Komisji Europejskiej: - Wie pan, temat trochę tabloidowy… - słyszymy. Przełykamy tę gorzką zniewagę i nie dajemy za wygraną.
Przestawiamy czas, żeby zaoszczędzić energię? Ekspert: To przestarzały argument
Z nadzieją na nieco dłuższą rozmowę dzwonimy do Wojciecha Olejniczaka, europosła SLD: - Panie redaktorze, pan da mi pół godziny, muszę się przygotować...
Za pół godziny, Wojciech Olejniczak: - W Polsce zmieniamy czas od 1911 r., z przerwą mającą miejsce w czasie II wojny światowej...
Pan poseł przygotował się wzorowo. Natychmiast z tonu wikipedycznego przechodzi w ton unijnego specjalisty i strofuje europosła PiS: - Pan Czarnecki się myli, każdy kraj UE musi się dostosować do unijnej dyrektywy. Narzucony wymóg zmiany czasu leży w kompetencjach Unii nieprzerwanie od 2001 r.
- A czy wymóg ten zaburza jakoś pański zegar biologiczny?
- Proszę pana, ja jestem rannym ptaszkiem. Nie mam problemu ze wstawaniem.
- A co z gospodarką?
- Myślę, że kwestia zmiany czasu ma jednak większy wpływ na tę przyziemną codzienność. O, proszę sobie wyobrazić: siedzę w Strasbourgu, a tu jeszcze o 7 rano ciemno.
Róża Thun (PO) na nasze pytania reaguje śmiechem: - Myślałam, że zapytacie mnie o jakieś sprawy dotyczące budżetu europejskiego!
Niestety, rozczarowaliśmy panią europoseł, która również nie wiedziała, że obowiązek zmiany czasu reguluje unijna dyrektywa. Jednak o samym problemie wypowiada się chętnie: - To jest ważne dla wielu osób, to prawda. Słyszałam na przykład o czymś takim - tylko proszę się nie śmiać! - że krowy mają problem z przestawieniem się na "swój tryb" po każdej zmianie. Pani europoseł z rozterek krów płynnie przechodzi do problemów z czasem u osób starszych: - Niektórzy mają tak usystematyzowany plan dnia, dokładnie wyregulowany zegar biologiczny, że każda taka zmiana niesie za sobą rozmaite konsekwencje zdrowotne - popisuje się wiedzą. Konkluzja jest taka: minusów jest więcej, bo chaos z pociągami, samolotami, bo koszty większe. Chwila refleksji: - Może warto zastanowić się, czy aby nie jest dobry moment, by z obowiązkowego przestawiania zegarków zrezygnować? Ja bym zrezygnowała.
Podobne rozterki miewali już ukraińscy parlamentarzyści, którzy w 2011 r. rozważali wprowadzenie zakazu zmian czasu na letni i zimowy. Zwolennicy tego rozwiązania argumentowali to liczbami: wedle wyliczeń specjalistów w pierwszym tygodniu od momentu przestawienia zegarków liczba osób skarżących się na bóle serca wzrasta o 60 proc. Ponurym faktem jest to, że na cofnięciu wskazówek korzystają tamtejsi pediatrzy, których liczba pacjentów zwiększa się w tym czasie o - uwaga - 160 proc. Do "reformy" jednak na Ukrainie nie doszło. Gdy wydawało się, że większość zgadza się co do postulatu zniesienia zmian czasu, Rada Najwyższa Ukrainy - odpowiednik naszego Sejmu - zdecydowała po kilku miesiącach, że zmian - a właściwie zakazu zmian - nie wprowadzi.
Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów wysłało w tej sprawie list do premiera Tuska, w którym przypomniano, że zmianę czasu po raz pierwszy wprowadzono w 1916 r. - w Rzeszy Niemieckiej i Austro-Węgrzech. Dlaczego? W czasie I wojny światowej "manipulacja" ta, jak wyrażają się o reformie autorzy listu, miała skutkować "oszczędnościami w zużyciu paliw kopalnych", które, jak wiadomo, są niezwykle ważnym, a właściwie niezbędnym surowcem podczas wojny. PSR podkreśla, że od tamtego momentu minęło już sto lat. Czas więc na zmiany. A właściwie: koniec zmian. Z czasem.
Dość swobodne podejście naszych polityków do kwestii zmiany czasu konfrontujemy z opinią specjalisty. Malwina Bakalarska, doktorantka IFIS PAN, od 13 lat prowadząca badania nad kwestiami związanymi z czasem, podziela postulat PSR: - Propozycja, by znieść czas zimowy, jest słuszna. Kiedyś społeczeństwo było w o wiele większym stopniu jednolite pod względem wykonywanych zawodów. Dziś mamy dostępny szeroki wachlarz usług oferowanych całą dobę. Zaciera się granica między czasem pracy i czasem prywatnym. Więcej osób jest aktywnych zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy. Argument "oszczędzania energii", który rzekomo ma być decydujący w sprawie podziału czasu, jest argumentem przestarzałym.
W tej kwestii możemy już tylko dywagować. Wskazówki (nomen omen) są dwie: albo znosimy zmianę czasu, albo jak zwykle przestawiamy w weekend zegarki.