Zośka Papużanka: Starzeję się i obserwuję to z ulgą

Katarzyna Kachel
Katarzyna Kachel
Zofia Papużanka
Zofia Papużanka Andrzej Banas
Wynajmuje mieszkanie i potajemnie robi zdjęcia żonie, którą zostawił. Kim jest? - Wierzy, że jest demiurgiem, a popełnia proste błędy. Jak każdy przestępca, którego winą jest pycha - mówi o bohaterze swojej nowej powieści „Przez” Zośka Papużanka, krakowska pisarka.

Podsłuchiwałaś od zawsze, teraz podglądasz. To uzależnia?
Uzależnia, na dodatek w sposób podstępny. Bo człowiek nigdy tak do końca nie zdaje sobie sprawy, że to robi. Więcej: on nawet nie wie, że w tym podglądaniu nie jest bierny, nie jest niewinny - bo przecież analizuje, wyciąga z tego, co widzi, wnioski; czasem pochopne, bywa, że nieeleganckie, nawet brzydkie. Wciąga się.

Trzeba do tego cierpliwości. Twój bohater umie godzinami stać przy oknie i wpatrywać się w jeden punkt, a ty? Przecież masz choleryczną naturę.
I za grosz dewiacji, by przez pół dnia przyglądać się ludziom. Godzinami potrafię wpatrywać się tylko w rośliny; człowiek nie jest aż tak interesujący. Na moją technologię podglądania składają się więc krótsze, za to wielokrotne sesje. One budują obraz.

Twój bohater jest za to idealnym snajperem. Zajmuje pozycję na czwartym piętrze bloku, skąd śledzi swoją żonę, wykorzystując do tego aparat fotograficzny. Obiektyw ma coś wyostrzyć, pokazać więcej?
Pokazać mnóstwo rzeczy, bo fotografia to nie tylko zapis, to pamięć i odrębny język. Fascynuje mnie fotografia, chociaż robić jej nie zamierzam, bo nie umiem. Ale odrobiłam lekcję, przygotowywałam się bardzo gruntownie do pisania tej książki, przeczytałam wiele publikacji, analiz, konsultowałam terminologię, obejrzałam wiele doskonałych zdjęć. To wymagająca sztuka, która nie powstaje bez olbrzymiego skupienia i czujności. Jedna sekunda decyduje o tym, czy dokona się czegoś wielkiego, czy wszystko się schrzani. Mój bohater, chorobliwy perfekcjonista, wykorzystuje fotografię do budowania w życiu wielu rzeczy i równocześnie do ich niszczenia. Po co mu to narzędzie? Bo może nie umie patrzeć wprost? Jego relacje, głównie z żoną, dowodzą, że spojrzenie na człowieka, popatrzenie mu prosto w oczy jest dla niego o wiele trudniejsze niż przez zoom. Granica, którą stwarza obiektyw, staje się świadectwem jego dystansu wobec drugiej osoby.

Dystans jako strefa bezpieczeństwa?
Może poczucie bezpieczeństwa, może także próżność? Każdy fotograf wyznacza swoją indywidualną perspektywę spojrzenia. W tym myśleniu nie tylko ten, kto jest na zdjęciu, staje się istotny. Najważniejszy jest ten, który je robił, kto stoi po drugiej stronie. Miarą dobrego ujęcia jest oryginalność autora, która zostawia piętno na odbitce. Niepodrabialny podpis.

Czuje się lepszy od innych?
W jego prywatnym oglądzie świata sztuka, którą wybrał, stawia go ponad innymi. W jego egoistycznym myśleniu wszystko, co nią nie jest, na przykład literatura, wydaje się prostsze. Nie uważam, by trudniej było zrobić dobre zdjęcie niż napisać dobrą książkę, nie ma to zresztą znaczenia, te dziedziny są nieporównywalne, bo zbudowane innymi narzędziami. Ja mam swoje zabawki.

Twoje pisanie przypomina mi twórczość Hoppera, o której sam artysta mówił: Nie maluję smutku i samotności. Ja tylko staram się namalować światło na ścianie. U ciebie światło też jest ważne.
Mój mąż, kiedy zobaczył okładkę książki, powiedział, że jest bardzo „hopperowska”. Nie będę się przed tym bronić. Światło jest ważne, tak jak ważna jest ciemność, którą bardzo lubię. W Krakowie ma zostać dziś wyłączone światło nocą, nie mogę się doczekać tego momentu. Znam absolutną ciemność, ale ze wsi, dlatego bardzo jestem ciekawa tej, która do tej pory nigdy w wielkiej aglomeracji nie była możliwa. Fascynuje mnie i światło, i ciemność, ale też różnica między tym, co jest oświetlone, a tym, co pozostaje w ciemności. Moment przejścia i to, jak różnie ludzkie oko potrafi go odbierać. A przez sposób, w jaki odbiera, przypisuje wartość. Używamy wielu słów, które mają związek ze światłem i ciemnością; mówimy; oświecić kogoś, oświetlić drogę, sprawę, dać zielone światło. Ale mówimy też, że ktoś jest ciemny, czyli tępy. Albo że ściemnia, kombinuje.

Ciemny jak noc - a noc wymaga innej czułości.
Wymaga zwiększenia czułości, bez tego nie da się zrobić dobrych nocnych zdjęć. Kiedy poznawałam warsztat językowy związany z fotografią, z radością odkryłam, że wiele w nim słów wieloznacznych. Czułość, która w naszym codziennym języku oznacza bliskość cielesną, słowną pieszczotę, w fotografii jest wartością, którą można ustawić, wybrać. Cieszą mnie i fascynują takie zabawy językowe, odkrywanie zasobów nieznanego mi kodu i gra znaczeniami. Taki jest też tytuł mojej książki; „przez” oznacza i czas, i przestrzeń, zależność, ale i winę.

„Przez” to także przyimek, który nabiera sensu, łącząc się dopiero z innymi wyrazami. To także jakiś klucz do interpretacji?
Faktycznie, potrzebne mu towarzystwo rzeczownika. A to odzwierciedla może sposób, w jaki mój bohater traktuje swoją kobietę, żonę - jako istotę niesamodzielną, która absolutnie nie potrafi istnieć bez niego. Dlatego wraca, by sprawdzić poziom jej bezradności, nieprzygotowania do życia. Wraca przekonany, że ona bez niego zupełnie nie dała sobie rady.

Wraca po pięciu latach. Tak zaplanował. Czas jest tu istotny, bo twoja książka to także powolna opowieść o czasie.
Taka miała być. Niespieszna, co w przypadku mojej natury może być faktycznie pułapką, którą zastawiłam na siebie. Mam zwykle czterdzieści rzeczy do zrobienia naraz, ale wszystko mi się udaje, jestem bardzo dobrze zorganizowana i, jak mówi mój mąż, cały czas mnie nosi. Nie umiem się lenić. A może nie była to jednak pułapka, ale kolej rzeczy, bo ostatnio udało mi się zwolnić. Dużo jeżdżę na wieś, sadzę drzewa i patrzę, jak mi rosną. I to patrzenie i bycie tam uczy pokory wobec mojej choleryczności, z którą muszę sobie radzić, i wobec czasu, który płynie. Starzeję się i obserwuję to z pewną ulgą.

Dlaczego z ulgą?
Rok temu sama siebie zapytałam ze zdziwieniem: o co w ogóle chodzi, że tak nagle mi się pewne rzeczy odwróciły, odmieniły? Że tak nagle nie chce mi się miasta, bez którego dziesięć lat temu nie wyobrażałam sobie zupełnie życia. Że tak nie chce mi się ludzi, których przecież lubię. Przypomniał mi się Jan Kochanowski, który przez mniej więcej dziesięć lat życia jeździł po świecie, studiował i uczył się, przez kolejnych dziesięć - pracował w królewskiej kancelarii, a po czterdziestce pokazał wszystkim figę i wyjechał na wieś. I ja jestem w tej dziesiątce, która woła o Czarnolas. Nie wstydzę się tego, może jest w tym jakiś porządek rzeczy, i może trzeba sobie pozwolić na to, by wszystko płynęło wolniej?

Bo niby dlaczego miałoby się coś dziać? - czytam w „Przez” - Dużo łatwiej napisać książkę, w której coś się dzieje, niż taką, w której dzieje się mało. Wybierasz trudniejszą drogę?
Nie wiem, czy trudniejszą, czy łatwiejszą. Nie umiem się obserwować przy czynnościach, robię po prostu to, co mam do zrobienia, nie dokładam do tego filozofii ani pruderyjnej autoanalizy. Nie potrafię powiedzieć, w jaki sposób piszę, czy jest łatwy, czy trudny; mam tak mało czasu na samo pisanie, że się podczas niego nie oglądam, nie mam potrzeby. Muszę mieć jedynie ciszę i symbolicznie naszkicowany plan. Nic wielkiego, wiesz, jakbyś robiła listę: pozamiatać pokój, zrobić zakupy, zadzwonić do mamy - i każda z tych czynności mogłaby występować w dowolnej kolejności. Jednym, dwoma zdaniami, punktami wypisuję sceny, zero w tym porządku chronologicznego i zamysłu. To wyłania się na końcu. Niektórzy uważają, że to źle, inni, że bardzo dobrze. Nie mam żadnego planu, nie wstydzę się do tego przyznać, bo to też jakiś sposób. Książka mną rządzi w dużym stopniu. A ja na to pozwalam. Ale skoro jest efekt i powieść jest poprowadzona do końca, to znaczy, że metoda działa.

A nie myślisz teatrem?
Jestem teatrolożką i trochę się na teatrze znam, ale przestrzenią sceniczną trudniej mi się pracuje niż ze słowem w czystej postaci. To chyba wymaga innej umiejętności, ja nie jestem wzrokowcem, trudno mi teatrem myśleć. Chociaż faktem jest, że wielu czytelników odniesienia teatralne w moim pisaniu widzi, więc może one tam są - ale jeśli, to nieświadomie dla mnie. Myślę słowem o słowie.

A myślisz o tym, jaki będzie koniec?
W przypadku tej książki - po raz pierwszy tak. Myślałam. Nie bardzo wiedziałam, co będzie w środku, ale wiedziałam, że moi bohaterowie muszą się spotkać. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób; czy to będzie rozmowa i co z niej wyniknie, ale musiałam do tego doprowadzić. Pierwszy raz w życiu mogłam zacząć książkę od końca.

Piszesz: Mieszkamy w studni, na górze jest dach. Możemy zdjąć dach, wsadzić tam ręce i bawić się lalkami. Tak prowadzisz bohaterów?
Celowo umieszczam ich w pewnych ustawieniach, wkomponowuję w niewygodne sytuacje, by ich sobie poobserwować. Jak w domku dla lalek ze zdjętym dachem, gdzie możesz przestawić krzesełko w inny róg, przesunąć stół, postawić ściankę i zobaczyć, jak zmiany w przestrzeni zmienią relacje. Chciałam na mojego bohatera popatrzeć z góry.

I w sytuacji zamkniętej?
Tak, bo to nie tylko anonimowe mieszkanie bez śladu innego człowieka, które wynajmuje, ale także osiedle ze szlabanem. Terytorium, które się wokół niego zamyka. Jest ograniczone, ale on tego ograniczenia chce, czuje się trochę jak dziecko zawiązane w ciasny becik. Bezpiecznie. Nie potrafi myśleć szerszą przestrzenią niż obiektyw, to daje mu poczucie, że jest władcą świata, bo świat, w którym rządzi, ogranicza się do tego, co widzi. Wierzy, że jest demiurgiem, a popełnia bardzo proste błędy. Jak każdy przestępca, którego winą jest pycha.

Osobowość psychopatyczna?
Anankastyczna, tak się to nazywa w psychologii, czyli absolutna kontrola, porządek. Dążenie do precyzji i budowanie takiego świata wokół siebie, wynikające bardzo często - co ciekawe - z poczucia winy. Do tego niechęć do linearnej koncepcji czasu i obsesja na punkcie powrotów. Spiralnej koncepcji czasu.

Też tak masz?
Nie myślę o spiralnej koncepcji deterministycznie, bo widzę, jak wszystko biegnie, a ja się starzeję. Lubię za to myśleć, że świat, w którym żyjemy, nie do końca jest realistyczny. To sprawia mi przyjemność i chyba ratuje przed zwariowaniem. Ta myśl w całkiem przedziwny sposób przyciąga różne sytuacje, zdarzenia, pozwala na niemalże magiczne interpretacje. Każdy ma takie cykliczne powroty do miejsc, zdarzeń, ludzi, które można by wytłumaczyć przypadkiem, ale po co? Może to właśnie jakaś moja zakładka czasowa. Jeśli twoimi ulubionymi kwiatkami są niezapominajki i chcesz spotkać mężczyznę swojego życia, i jeśli ktoś na ulicy, niespodziewanie, da ci ich cały bukiet, co pomyślisz? Wierzę w czarodziejstwo, w chtoniczne związki z moimi przodkami. Może to jest moja relacja czasowa. Moja ciągłość pokoleniowa. Moja spirala czasu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zośka Papużanka: Starzeję się i obserwuję to z ulgą - Plus Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl