Marta Sawicka-Danielak: Chciałabym aby głos tygrysich wdów został usłyszany

Anita Czupryn
MAT. PRAS.
O dramatycznym losie kobiet, których mężowie zginęli w paszczy tygrysa bengalskiego, ekosystemach, ludzkiej odpowiedzialności i potrzebie zmiany myślenia o ochronie dzikiej przyrody - mówi Marta Sawicka-Danielak, pisarka, dziennikarka, joginka, autorka książki „Oko Tygrysa. O bestii, którą stworzył człowiek”.

Jadąc do Indii – jechała już Pani ze świadomością, że chce napisać książkę i wiedziała, o czym ona będzie?

Pojechałam do Indii nie po raz pierwszy i wcale nie z zamiarem pisania. Indie były dla mnie dotąd destynacją „pozapisarską” – jeździłam tam głównie po to, by odpocząć, naładować się energią lub zdobyć nowe umiejętności i kwalifikacje jako joginka, nauczycielka medytacji i technik oddechowych. Indie to moja przestrzeń zasilenia, a nie miejsce pracy pisarskiej. Staram się tam wyłączyć tryb dziennikarski, czyli krytyczny wobec rzeczywistości, uwolnić od potrzeby skanowania świata w poszukiwaniu tematów do opisania, czy publicystyki. Chodzi o to, by mieć taką przestrzeń, w której człowiek może odpocząć, porzucić intelektualną kontrolę, nie analizować wszystkiego z myślą o korzyści zawodowej. Jednak, zupełnym przypadkiem, pewne drobne wydarzenie naprowadziło mnie na trop historii, która stała się podstawą mojej książki.

Uprzedzę bieg wydarzeń: w Pani ręce trafiło jedno szczególne zdjęcie.

Tak, ale – jak piszę w książce – nie wierzę w przypadki. Kiedy otwieramy serce i puszczamy kontrolę, kiedy odczuwamy rodzaj duchowego połączenie ze światem, to on nam sprzyja i włącza się synchroniczność. Nagle wkraczamy w inną rzeczywistość, która jest jakby zaprojektowana i dana specjalnie dla nas. Byłam akurat w Waranasi, historycznym Banaresie, świętym mieście, które powstało przynajmniej trzy tysiące lat temu. Dla mnie jest to wyjątkowe miejsce, wywołujące silne doznania, czasem łzy. To miasto przypomina mi, że wszystko jest ze sobą powiązane. I w nim właśnie kupiłam rano banany na śniadanie. Sprzedawca zawinął je w starą gazetę. Zwróciłam uwagę na zdjęcie ilustrujące artykuł w obcym języku. Zdjęcie zahipnotyzowało mnie – przedstawiało kilku mężczyzn na łodzi, w dziwnych pozycjach i w maskach z podobiznami ludzkiej twarzy. Wyglądało to trochę jak mistyczny rytuał lub portret teatralnej trupy. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale większość ludzi, do których się zwracałam na ulicy, nie mówiła po angielsku lub nie chciała rozmawiać. Śmiali się, że chodzę ze starą gazetą i wypytuję. Wpatrując się w nie długo zrozumiałam, że mężczyźni na zdjęciu stoją tyłem do obiektywu, a maski zdobią ich potylice, a nie twarze.

Takie zdjęcie znalazło się również w Pani książce „Oko Tygrysa. O bestii, którą stworzył człowiek”.

Znaleźliśmy z redakcją podobne, ponieważ pierwotne stanowiło wycinek starej, zatłuszczonej gazety nie do wykorzystania. Ale istnieje wiele analogicznych zdjęć, ikonicznych dla regionu, o którym piszę, i to zdjęcie było jednym z nich. Maska na potylicy okazała się symbolem regionu. Opis pod zdjęciem w gazecie mówił, że wielu z tych mężczyzn prawdopodobnie już nie żyje i pozostawili po sobie „tygrysie wdowy”.

Co Pani poczuła, gdy usłyszała o tygrysich wdowach?

Wydawało mi się, że wiele wiem o świecie, ale nie miałam pojęcia o istnieniu tych kobiet. To jedno zdanie mnie zaskoczyło i zaczarowało jednocześnie. Było niepokojące, a zarazem poetyckie i tajemnicze. Postanowiłam zgłębić temat. Okazało się, że zdjęcie przedstawiało zbieraczy miodu na namorzynowych wyspach Sundarbanów, którzy w czasie pracy w dżungli nosili niegdyś maski jako ochronę przed atakiem tygrysa. Bo tygrys atakuje zawsze od tyłu lub z boku – wtedy, kiedy ofiara go nie widzi.

Pięknie Pani pisze o Sunderbanach: „Największe na świecie lasy namorzynowe. Największa zatoka świata. Druga pod względem wielkości delta rzeczna na Ziemi. Najbiedniejszy i najgęściej zaludniony region Azji Południowej. Najszybciej postępujące zmiany klimatyczne. Największe zagęszczenie naturalnych katastrof, w tym najpotężniejszych cyklonów. Największe na Ziemi skupisko dzikich tygrysów. To ostatnie, choć nagminnie powtarzane nawet w prasie naukowej, nie okaże się prawdą". Można powiedzieć, że to miejsce Panią zawołało?

Tak było. Warto zauważyć, że Waranasi, w którym się wtedy znajdowałam, jest oddalone od Sundarbanów o jakieś 800 km. Ale jednocześnie są połączone – łączy je święta rzeka Ganga, bogini, nad którą zbudowano Waranasi, a która właśnie na Sundarbanach kończy swój bieg i rozpływa się w oceanie. Tego też dnia przypadało święto Makar Sankranti – dzień, w którym każdy pobożny hindus powinien zanurzyć się w wodach Gangi, by oczyścić ciało i duszę. To też według tamtejszych astrologów najpomyślniejszy dzień w roku. Poczułam, jakby sama matka rzeka podarowała mi ten wycinek i zaprosiła do wysłuchania tej historii. Tak zaczęła się moja podróż. Fizyczna i intelektualna. Początkowo nie miałam pomysłu na spisanie tej historii. Po prostu zainteresowałam się tygrysimi wdowami. Po powrocie do Polski organizowałam dla nich zrzutki, jeździłam do nich z pomocą. Nie planowałam reportażu. To we mnie długo pracowało. Dopiero po kolejnym spotkaniu z tygrysimi wdowami zrozumiałam, że świat o nich nie wie, a ich głosy są całkowicie nieobecne, nie tylko w indyjskim piśmiennictwie, ale też w światowym. Dodatkowo kobiety te często są niepiśmienne i nie zostawiają po sobie żadnych świadectw.

Kim dokładnie są tygrysie wdowy?

To kobiety, których mężowie zostali zabici przez tygrysa bengalskiego. Tylko w regionie Sundarbanów używa się tego określenia. Jak zaczęłam badać tę sprawę, okazało się, że to nie jest znowu rzadkie zjawisko. Tylko na indyjskich Sundarbanach tygrysy zabijają około 150 osób rocznie. Drugie tyle po stronie Bangladeszu.

Średnio kilku mężczyzn każdego miesiąca. Jak to możliwe?

To problem trudny do rozwiązania – ludzie potrzebują ziemi, tygrys wymaga terytorium. A trzeba zaznaczyć, że tygrys ze swej natury nie jest ludojadem. Populacja ludzka się rozrasta, tygrysy tracą swoje ekosystemy. Rząd indyjski, chcąc chronić tygrysy, jednocześnie masowo wylesia kraj i jako listek figowy tworzy rezerwaty, do których ludzie nie mają wstępu lub zostają wysiedleni, tak jak w przypadku wielu rdzennych mieszkańców Indii. Tereny te są przeznaczane na wyłączną ochronę zwierząt, co prowadzi do eksmisji ludzi, którzy od setek, jeśli nie tysięcy lat byli elementem ekosystemu. Rdzenni mieszkańcy nie znają określenia „konflikt człowiek - tygrys”. Od pokoleń wiedzą, jak współistnieć ze zwierzętami. Zdarza się, że ktoś zostaje zjedzony przez tygrysa, bo człowiek też jest białkiem. Indusi nie stawiają się wyżej w hierarchii gatunków tak jak czyni to znaczna część świata, zwłaszcza chrześcijańskiego, przekonana o tym, że inne gatunki powinny być człowiekowi podległe. W hinduizmie mowa o gatunkowej równości.

Ile jest tygrysich wdów na Sunderbanach?

Tylko w indyjskiej części Sundarbanów jest ich około trzech tysięcy. W niektórych wioskach niemal nie ma mężczyzn, dominują kobiety, a większość z nich to wdowy. Pytanie, dlaczego mężczyźni padają ofiarą tygrysów? To tradycyjna, patriarchalna społeczność. Kobiety zajmują się domem, pilnują ognia, dzieci i starszyzny, a mężczyźni zarobkują. W Sundarbanach trudno znaleźć źródła dochodu. Nie ma tam przemysłu, turystyki, handlu ani transportu. Do wysp trzeba dojechać drogą lądową z Kalkuty, a potem rozpocząć podróż wodną, która staje się coraz trudniejsza w miarę zbliżania się do wnętrza archipelagu. Jedyną możliwością zarobkowania jest rolnictwo, ale ziemia podlega ciągłej erozji i zalewaniu słoną wodą, co sprawia, że staje się niezdatna do uprawy. Zmiany klimatyczne w tym regionie są bardziej intensywne – szybsza erozja i wzorst poziomu oceanu, częstsze i silniejsze cyklony. Z powodu braku innych źródeł zarobku, mężczyźni udają się więc do pracy do lasu, czasem na teren ścisłego rezerwatu tygrysa by łapać kraby rzeczne, zbierać miód leśnych pszczół lub pozyskiwać drewno. Często robią to bez pozwolenia, bo te są kosztowne i przez władze limitowane. Atak tygrysa odbywa się najczęściej z wody, tygrys jest świetnym pływakiem i porywa ludzi z łodzi. Ich ciała w większości nie są odnajdywane bo tygrysy zaciągają je do dżungli by zjeść je w skrytości. Zdarza się, że członkowie wyprawy odbijają ciało kompana tygrysowi: podnoszą alarm, wydają głośne dźwięki. Ale nie mogą na niego podnieść nawet kija, bo jest to surowo zabronione. Tygrys jest ściśle chroniony, a za zranienie czy uderzenie tygrysa jest kara więzienia. Wdowom po ofiarach należy się rekompensata, ale najczęściej jej nie dostają. Albo przez brak pozwolenia męża na pracę, brak jego ciała albo przez zwykłe oszustwo. Ludziom zostaje więc albo głód albo pożarcie przez tygrysa. I nie wiadomo co gorsze, bo w przypadku głodu cierpi wielopokoleniowa rodzina.

Jak wygląda życie kobiet, które zostają same bez mężów? Jakie kobiety Pani tam spotkała?

Zacznę od tego, że tygrys w tych rejonach jest bóstwem i otacza go kult. Kapliczki z jego figurą są na rogatkach wiosek, przy wejściu do lasu, w domach prywatnych. Lokalnie wierzy się tam w Panią Lasu, po bengalsku Bonbibi, która jest matką wszystkich stworzeń, zarówno człowieka, jak i tygrysa. Według legendy, tygrys był kiedyś chciwym braminem, który, mając już wszystko, zapragnął ludzkiej krwi i dzięki swoim mocom jogicznym przemienił się w tygrysa. Pani Lasu pozwoliła mu istnieć w dalekiej części dżungli pod warunkiem, że nie będzie atakował ludzi, ale gdy człowiek wkroczy na jego terytorium lub na to zasłuży, choćby chciwością, demon tygrysi może to uczynić.

Tamtejsze społeczności żyją zgodnie z kodeksem, który my nazwalibyśmy ekologicznym i opartym na zrównoważonym życiu. Wierzą, że nie można chcieć więcej niż się ma, bo to odbiera jedzenie innym gatunkom. Pani Lasu czuwa nad dobrostanem wszystkich gatunków – ludzi, zwierząt i roślin. Las jest świętością, której nie można zanieczyszczać – ani słowem, ani myślą, ani nawet płynami ustrojowymi. W przeciwieństwie do wielu innych miejsc w Indiach, tutaj jest zakaz nawet spluwania i oddawania moczu w lesie. Jeśli ktoś tego nie przestrzega, może według wierzeń paść ofiarą tygrysa. Spotkałam kobiety, którym tygrys odebrał nie tylko męża, ale także syna czy teścia. Pytałam je, czy są złe na tygrysa, czy chciałyby mieszkać w miejscu, gdzie go nie ma. Naprawdę każda z moich rozmówczyń otwierała szeroko oczy i mówiła: „Winić tygrysa? Jak mogę winić zwierzę? Poza tym to mąż wszedł do jego domu, a nie odwrotnie”. Żadna z nich nie powiedziała, że tygrys powinien ponieść konsekwencje za atak. Przeciwnie, podkreślały, że tygrys chroni las. Gdyby nie było tygrysa i jego ochrony, las zostałby wycięty, jak wiele innych na Ziemi. Ale to myślenie jest dużo starsze i zakorzeniona w hinduskich wierzeniach i piśmiennictwie. Jest nawet takie zdania w „Mahabharacie”: „Bez lasu ginie tygrys, bez tygrysa ginie las.”

Które z historii, które opowiedziały Pani tygrysie wdowy, najbardziej Panią poruszyły?

Właściwie wszystko mnie w ich historiach poruszyło. Było to dla mnie dojmujące przeżycie, ale zarazem dające nadzieję. Nie napisałabym tej książki, gdybym wizyty na Sundarbanach były tylko mrokiem. Ci ludzie inspirowali mnie, by pokazać inną perspektywę na świat, a wschodnia myśl i duchowość jest całkowicie różna od naszej. Mieszkańcy Sundarbanów mają piękna obrzędowość, a wiara w Panią lasu i prawa dżungli jednoczy przy modlitwie i hindusów i muzułmanów. Tygrysie wdowy, mimo przeżytej traumy i bardzo złych warunków życia, potrafią pięknie mówić o swoim środowisku. Niestety po śmierci męża, często niezależnie od wieku, zostają same z dziećmi na utrzymaniu – czasem są to niemowlęta, a do tego jest starszyzna w domu. Powtórne zamążpójście nie wchodzi w grę w tej tradycyjnej społeczności. Kobieta po ślubie idzie do domu męża, więc mieszka z teściami, czasem braćmi męża. Ale gdy wdowieje najczęściej zostaje wykluczona z rodziny i także społeczności wioski. A trzeba pamiętać, że te kobiety pozostają z traumą nagłej śmierci małżonka i są w wielkim cierpieniu psychicznym. Jedna z moich bohaterek, Onima, nie wiedziała nawet, że jej mąż poszedł do lasu. Umówili się, że będzie się imał wszystkich możliwych prac zarobkowych, ale nie pracy w dżungli, gdzie jego ojcies został pożarty przez tygrysa, gdy ten był dzieckiem. Onima nie chciała stać się tygrysią wdową, jak wiele jej sąsiadek. Mąż obiecał jej to w dniu ślubu. Ale ich status ekonomiczny był tak zły, że Ronjit postanowił raz jeden pójść na jednodniową wyprawę, żeby dorobić. Nie powiedział jej o tym. Onima zorientowała się, że coś jest nie tak, gdy rano nie spotkała go w obejściu. Widząc zamieszanie na brzegu rzeki pobiegła tam i zobaczyła już trupa męża z poharataną szyją, bo ciało zostało odbite tygrysowi. Był to dla niej taki szok, że przez wiele miesięcy leżała na klepisku w stuporze, całkowicie odjęło jej zmysły. Nie mówiła, nie była w stanie zajmować się dziećmi. Mój znajomy fotograf i aktywista dokumentował jej stan. Historia Onima była dla mnie najbardziej dotkliwa.

Pisze Pani, że te kobiety są często traktowane jak czarownice, które sprowadziły tygrysa na swoich mężów.

Tak, takie oskarżenia były powszechne dawniej, ale wciąż pokutują. Te kobiety są nazywane „zjadaczkami mężów” i oskarża się je o pakt z tygrysim demonem, tak jak europejskie czarownice miały rzekomy pakt w diabłem w skórze czarnego kota. Zresztą o czarownicach jest w książce cały rozdział. Jest też o syberyjskich kobietach, które poślubiają tygrysy i o kobiecie, które własną piersią wykarmiła tygrysięta.

Jak radzą sobie kobiety po wykluczeniu z rodziny?

Starsze często zostają same. Własnoręcznie budują małe lepianki nad brzegiem rzeki, gdzie żyją w jeszcze większym niebezpieczeństwie jeśli chodzi o spotkanie dzikich zwierząt, zalanie i erozję lądu. Młodsze wdowy, które mają małe dzieci, nie mają wyjścią lub są zmuszane do pracy, by wyżywić całą rodzinę. Najczęściej zbierają larwy krewetek, nomen omen tygrysich, co też jest niezwykle trudne i grozi utratą życia. Krewetki żyją w morzu, ale wpływają do tych słodko-słonych kanałów Sunderbanów by w namorzynowej plątaninie złożyć jaja. W tych wodach sa też krokodyle i rekiny, które atakuj kobiety, prócz tego cierpią one na choroby z powodu ciągłego brodzenia w mokrych ubraniach i bóle mięśniowe. Cieniutkie jak włosy larwy odławiają do plastikowego wiadra i za pomocą muszli robią selekcję spośród przyłowu. Zazwyczaj cierpią na choroby oczu lub niedowidzą od tego wypatrywania się. Dostają dolara lub dwa za cały dzień pracy, a resztę pieniędzy bierze pośrednik, który wiezie larwy na farmę krewetek, gdzie się je hoduje. Wartość indyjskiego eksportu owoców morza to kilka miliardów dolarów, z czego siedemdziesiąt procent to właśnie krewetki, eksportowane głównie do Japonii, Chin i Stanów Zjednoczonych, ale też krajów Europy. Najgorsze dla tych kobiet jest poczucie bezradności i wykluczenia. Cierpią fizycznie i psychicznie, nie mają dostępu do podstawowej opieki zdrowotnej ani psychologicznej, bo tam zdrowiem zajmują się czarownicy, z którymi rozmowy też włączyłam do książki. Świat mówi dużo o ochronie tygrysów, ale mało o losie ludzi, którzy z nimi współżyją. A eksperci twierdzą, że najlepszym sposobem ochrony tygrysów jest zapewnienie alternatywnych źródeł dochodu dla lokalnych społeczności.

W książce podkreśla Pani znaczenie zmiany myślenia w ratowaniu naszego świata.

Piszę o zmianie myślenia, ale i opowiadania. Moja książka nie jest typowym reportażem. I pierwsze osoby po jej lekturze podkreślają, że nieokreśloność formalna oraz wielowątkowość są siłą tej książki. To nowy sposób opowiadania, który nie wyklucza i nie pędzi do celu i rozwiązania. To zbiór głosów, światoopowieść, a nie narracja herosa. Ale ta książka jest też o nas, tu i teraz, choćby w dzisiejszej Polsce. Zadaję w niej wiele pytań, która mam nadzieję zadadzą też sobie czytelnicy. Dlaczego w sytuacji, gdy na Planecie jest zaledwie 5 tysięcy tych dzikich kotów ich wizerunek jest w naszej kulturze wręcz wszechobecny? Czy kupowanie produktów z wizerunkiem tygrysa pomaga w jego ochronie? Czy pomógł mu Rok Tygrysa? Nie, to była tylko kolejna dźwignia kapitalizmu. Przekazy kultury programują nasze postrzeganie świata, a więc i zwierząt. Moja książka jest próbą spotkania oko w oko z tygrysem jakim on jest, a nie z ludzkim o nim wyobrażeniu.

Tygrysy od wieków fascynują ludzi. Co takiego w nim jest, że nas tak pociąga?

Mają w sobie magnetyzm, który sprawia, że od tysiącleci są obecne w ludzkiej kulturze i religii. Fascynują nas swoją siłą, majestatem, ale też skrytą naturą i tajemniczością. Tygrysa bardzo trudno wytropić. Jest jak duch – mówi się w Azji. Są uosobieniem dzikiej przyrody, której nie umiemy w pełni kontrolować, co często nas złości. Człowiek od wieków z jednej strony wielbi je, widzi w nich wcielenie boskich sił, a z drugiej strony eliminuje je jako krwiożercze drapieżniki. Tygrys nie zostawia nikogo obojętnym – budzi zarówno podziw, jak i lęk.

Jakie lekcje przywiozła Pani z tej podróży i jakie zrodziły się podczas pisania tej książki?

Z natury jestem dociekliwa i krytyczna. Dziennikarstwo skłania do podejrzliwości i podważania zastanego porządku. I pomimo tego, wielu rzeczy nie byłam świadoma. W trakcie pisania tej książki zrozumiałam, jak bywamy manipulowani przez niektóre organizacje pro zwierzęce lub ekologiczne. Fascynującym było dla mnie odkrycie, że organizacje, które jawią się jako chroniące przyrodę, mają swoje ciemne strony – zarówno w swojej historii, jak i obecnie, często nie respektując praw człowieka. Powinniśmy być dociekliwym w kwestii tego, na co przeznaczamy pieniądze i jak te organizacje działają. Ludzie ulegają hasłom, bezrefleksyjnie adoptują wilki czy tygrysy, ale nie wiedza co w ogóle za tym stoi. Warto się zainteresować sprawą głębiej, a nie tylko zrobić przelew. Trzeba być też świadomym jak działa dziś ekonacjonalizm i w jaki sposób zwierzęta oraz przyroda są wykorzystywane do celów politycznych. Pracując nad książką rozmawiałam z wieloma przyrodnikami i ekologami światowego formatu. To pozwoliło mi zrozumieć, że organizacje ochrony przyrody mogą mieć różne oblicza. Poza tym towarzyszyło mi spojrzenie ekofeministyczne – zarówno dzika przyroda, którą się wykorzystuje i traktuje jak zasób, jak i kobiety, wykorzystywane, marginalizowane i uciszane od wieków stoją po tej samej stronie. Przede wszystkim, chciałabym jednak, aby historia i głos tych kobiet zostały usłyszane. Mam nadzieję, że to obudzi w kimś zainteresowanie i chęć pomocy. Nawet indywidualne zrzutki, w których uczestniczyłam, pomagały konkretnym osobom – naprawiały dachy, kupowały kozy, umożliwiały dzieciom pójście do szkoły. Może to wydawać się kroplą w oceanie, ale jednak ma znaczenie. Chciałabym też, aby ludzie zastanowili się nad swoim stosunkiem do przyrody i wyborami konsumenckimi, bo choć to truizm to warto wciąż podkreślać, że należy żyć świadomie, a to, co jemy i kupujemy, wpływa na los ekosystemów i ludzi na drugim końcu świata. Wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni, czy tego chcemy czy nie. I duchowo i ekonomicznie.

MAT. PRAS.

Książka

Marta Sawicka-Danielak, „Oko Tygrysa. O bestii, którą stworzył człowiek”, Wydawnictwo Marginesy, 2024.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl