Ka Klakla: Ładne, ciche i pokorne? Przepraszam, pomyłka, to nie ta epoka

Anita Czupryn
Ka Klakla: Jeśli chodzi o moją twórczość, to przegrywam z facetami, którzy są po prostu bardziej bezczelni
Ka Klakla: Jeśli chodzi o moją twórczość, to przegrywam z facetami, którzy są po prostu bardziej bezczelni Materiały prasowe
Wszystko się we mnie gotuje, kiedy słyszę pytania o kobiecą literaturę. Nie ma czegoś takiego. Chyba, że uznamy, że istnieje także literatura męska. Wtedy tak. I ja rzeczywiście używam tego określenia, bo literaturę męską charakteryzuje pewien nurt, który wywołuje ziew, nudę, a czasami odruch wymiotny – mówi Ka Klakla, pisarka, poetka, ilustratorka, architektka.

8 marca to dla Ciebie Dzień Kobiet czy Dzień Praw Kobiet?

Dzień Praw Kobiet – tak brzmi pełna nazwa tego święta. Dzień Kobiet to próba jego umniejszenia, udawania, że prawa już mamy, więc wystarczy kwiatuszek, rajstopki, całusek.

Jak Ty obchodzisz to święto?

Na manifie. Wspominam kobiety, które były przede mną. Przez pierwsze siedem lat to babcia była mi matką. W marcu 1936 roku brała udział w strajku w Sempericie, krakowskiej fabryce gumy. Strzelano do strajkujących; zginęła wtedy jej przyjaciółka Janina. Dziadek działał w PPS. Jestem bardzo proletariacka – wywodzę się z najbiedniejszych warstw i siła tamtych kobiet jest mi potrzebna. Bez nich czuję się słaba.

Moja mama nazywała 8 marca dniem kobiecej harówki i niewidzialnej roboty. Uważasz, że dzisiaj kobiety też mają przerąbane?

Mają przerąbane. Oczywiście, nie aż tak jak 10, 50, czy 500 lat temu, ale nadal mają. Struktura jest trudna do zmiany – to nie działa jak wykręcenie numeru telefonu, że można zrobić cancel i spróbować jeszcze raz. Trochę to potrwa, zanim ten moloch upadnie.

Ten moloch, czyli…?

Patriarchat. Jesteśmy przez ten patriarchat formowane. Jest dla nas niewidzialny. Żeby to zrozumieć, musimy go zakwestionować. To wymaga ogromnego wysiłku, bo oznacza też zakwestionowanie siebie – „Zostałam skrzywdzona. Nigdy nie chciałam być grzeczną dziewczynką – uczyniono mnie taką”. Dlaczego? Bo grzeczna dziewczynka służy systemowi. Obsługuje go. Jest niewidzialna. Można ją wykorzystać. Między innymi dlatego, że jest słabsza fizycznie. A jest słabsza tylko do momentu, dopóki się nie zjednoczy – pokazały to strajki kobiet. I Herkules dupa, gdy narodu kupa.

W czym jeszcze kobiety mają przerąbane?

Jeśli chodzi o moją twórczość, to przegrywam z facetami, którzy są po prostu bardziej bezczelni. Ich produkt jest żaden, jego jakość jest żenująca. Gdyby to zanonimizować, nie miałoby to żadnej wartości. Ale on nie jest anonimowy, bo głośno krzyczy: „Hej, tu jestem! Własnym fallusem wyrzeźbiłem, napisałem, zaśpiewałem, zagrałem!”. Zatem weźmiemy pana z fallusem. A ona niech sobie poczeka.

Usłyszałaś kiedyś o swojej powieści „Łotrzyca”, że jak na kobietę to bardzo dobra książka? W jaki sposób literatura pisana przez kobiety może się przed takim trybunałem bronić?

Wszystko się we mnie gotuje, kiedy słyszę pytania o kobiecą literaturę. Nie ma czegoś takiego. Chyba, że uznamy, że istnieje także literatura męska. Wtedy tak. I ja rzeczywiście używam tego określenia, bo literaturę męską charakteryzuje pewien nurt, który wywołuje ziew, nudę, a czasami odruch wymiotny.

Męska literatura to na przykład Raymond Chandler?

Chandler się broni. Literaturę męską nazywam też literaturą masturbacyjną – pisaną przez mężczyzn, którzy robią sobie dobrze i oczekują poklasku. Nie znam takich pisarek.

Wymienisz nazwiska tych literatów?

Na przykład Czesław Miłosz. James Joyce. Alistair MacLean. Są wszędzie, w literaturze wysokiej i w popularnej. Ale jeśli zapytasz mnie o kobiety, to się zacukam, bo nie czytałam na przykład „50 twarzy Greya”, a może to jest ten anegdotyczny dowód na to, że kobiety też biją. Ale panowie przez dwa tysiące lat, władając pismem i nie dopuszczając do głosu kobiet ani innych grup wykluczonych, stworzyli pewien kanon, sposób myślenia i odbioru – i to nazywają literaturą. Gdy grupy wykluczone zaczynają podgryzać to ciastko, to nagle powstają „literatura afroamerykańska”, „literatura lesbijska” czy „literatura kobieca”. Spierdalać. Już czas, po dwóch tysiącach lat.

Jeśli słyszysz, że swoją literaturą wpisujesz się w nurt feministyczny, to ci to przeszkadza czy cieszy?

Na głębokim poziomie samoświadomości mnie to cieszy. Promocyjnie – niezwykle przeszkadza. Mam o tyle łatwiej, że wiem, co szykuje mi struktura kultury w Polsce. Staram się więc posługiwać skróconą formą imienia i nazwiska – Ka Klakla. Nie będę jej rozszerzać, nie będę się z niej tłumaczyć. Na pierwszy rzut oka to po prostu coś, co zaciera kontekst –na przykład seksu czy genderu – ale wydaje się zabawne. Może to gra słów, może nie do końca wiadomo co. I to mi pomaga. Częściej spotykam się jednak z opinią, że to literatura rewanżystowska. A ja po prostu daję moim bohaterkom siłę do walki o swoje.

Z czym kojarzy ci się feminizm?

Z równymi prawami. Nie zamierzam brać odwetu za krzywdę mojej matki, mojej babki, ciotki, siostry. Trudno, stało się i tego się nie zmieni.

Twoje bohaterki to babki, które nie dają sobie wcisnąć kitu.

To jest też klucz do pytania o 8 marca. Dlaczego dajemy sobie wcisnąć kit? Nie czujmy się głupie – dajemy sobie wcisnąć, bo na to wciskanie kitu pracowały całe pokolenia. Mam nadzieję, że moje książki dają tę siłę. Taki krok ku wolności. Naszej.

Trzeba być krnąbrną, zbuntowaną, prowokującą? Twoje bohaterki są podobne do ciebie?

Myślę, że tak. To, co piszę, ma mocne podłoże faktograficzne. Sceneria bywa różna – czasem ma elementy realizmu magicznego, czasem jakiś motyw fantastyczny, lub rodzaj ludowej fikcji. To tylko rodzaj sztafażu. Natomiast bohaterki i bohaterowie noszą prawdziwe imiona i nazwiska. Właśnie dlatego są tak mocne – bo oddaję hołd moim przodkiniom i wiem, która z nich jest pierwowzorem.

Krytyk literacki Robert Ostaszewski napisał o „Łotrzycy”, że jej główna bohaterka Zoria walczy o wolność i niezależność w brutalnym świecie patriarchalnej opresji. To również twoje doświadczenia?

Zdecydowanie. Bo ja nie prosiłam się o obsadzanie w takich rolach. Nie chciałam takiego imienia, jakie dostałam – nikt mnie nie pytał. Nie chciałam być wtłoczona w rolę kobiecą. Nie mieszczę się w tym spektrum, ale nie mam wyboru. Żeby się z tego uwolnić czy też dać światełko tym, którym również jest ciasno, napisałam tę książkę. Ale też – dlaczego piszę tego rodzaju rzeczy? Nauczyłam się czytać, jak miałam cztery lata, i czytam dużo. Szukałam bohaterki, za którą mogłabym podążyć. Trafiałam na takie kurioza jak Nel. Dziękuję bardzo, nie skorzystam.

Nie przeczytałaś „W pustyni i w puszczy”?

Dajże spokój! Proszę cię! Strasznie mnie to wkurzało. Podobnie jak wszystkie te Zosie, Jagienki…

Krzyżaków” też nie przeczytałaś?

Mam osobiste porachunki z Sienkiewiczem. Kto czytał „Łotrzycę”, a już zwłaszcza „Czerwony las”, ten wie, że biorę te stereotypy, odzieram je do samej kości, a potem jeszcze robię z tego zlew. Tyle mam za świętości. Nie znalazłam bohaterki, za którą mogłabym pójść w ogień oprócz jednej książeczki radzieckiego pisarza, „Mały kapitan”. To trochę mało, jak na cały ten czas, który przeżyłam, i tysiące książek, które przeczytałam, prawda?

Postanowiłaś więc sama stworzyć taką bohaterkę?

Wściekła, już jako pełnoletnia, postanowiłam, że skoro tak, to napiszę. Powołałam do życia wszystkie te kobiety, o których się nie mówi. Te, które nie są trofeami, nie są śliczne, nie są pokorne, które nie dają dupy, które nie dają się obrażać, które nie robią głupich rzeczy, które nie wzdychają.

Dlatego zostałaś pisarką?

Gdy miałam osiem lat, chciałam ilustrować i pisać książki. I napisałam książkę pod tytułem „Czerwony las”: „W czerwonym, czerwonym lesie rosły czerwone, czerwone drzewa…”. Dzieło niestety nie zostało dobrze przyjęte przez moją mamę. Więc spłonęło świętym gniewem ośmiolatki – na palniku gazowym w kuchni. Piszę od tamtej pory. Pierwsze wiersze napisałam w wieku jedenastu lat. Ale książkę pod tytułem „Czerwony las” wydałam całkiem niedawno; chciałam tę sprawę zamknąć. Pierwsza spłonęła – jak mogłabym to zostawić niezałatwione? Jest w niej opowiadanie w klimacie i koncepcji tamtego „Czerwonego lasu” ośmiolatki.

Wracając do 8 marca – coś cię wkurza w byciu kobietą?

Wiem, czego w sobie nie akceptuję – wchodzimy tu w obszar płynnej tożsamości. Nie lubię swoich piersi. Nie lubię tego, że jestem zbudowana jak kobieta. Bardzo lubię u siebie cechy męskie. Co nie oznacza, że chciałabym być mężczyzną. Ja po prostu się w tym nie mieszczę – ani mi po drodze z jednym, ani z drugim.

A jeśli chodzi o kobiece role?

Patrzy się na mnie na przykład przez pryzmat matki – a ja robię wszystko, żeby to nikogo nie interesowało. Patrzy się przez pryzmat makijażu. A przede wszystkim patrzy się przez pryzmat wieku. Nie jestem młoda, nie mam tatuaży, nie mam kolczyków, więc: „Nie będziemy pani wydawać”. Wtedy mam ochotę dać w zęby. Na poziomie absolutnie indywidualnym nie czuję się „panią”. Jak ktoś bardzo chce mnie obrazić, to może mówić „pani”. „Panią” była dziedziczka u której moja babcia była służącą. Jak ktoś chce ze mną zadrzeć, to zachęcam, żeby zaczął od tego. Jest też pewne wyobrażenie kobiecości, które utrwala podległość społeczną kobiet. To takie proste rzeczy jak szpilki, w których nie uciekniesz. Wąska spódnica, w której nie pobiegniesz. Paznokcie, którymi się nie obronisz. Długie włosy, za które można cię pociągnąć.

Czy dzisiaj kobiety muszą cały czas chodzić w rynsztunku i być czujne, żeby móc uciekać albo się bronić? Nie żyjemy w bezpiecznym świecie?

Nie, nie żyjemy. Ściągamy z siebie bojowy rynsztunek i biegniemy do Lasu Kabackiego, gdzie zostajemy zgwałcone i zabite. A w komentarzach w mediach społecznościowych czytamy: „Sama się tam pchała”. Czyli jednak musimy. Chodź w szpilkach, ale nie po ciemnej ulicy. Chodź w szpilkach, ale w towarzystwie swojego właściciela i pana. To jest tak bardzo niewidzialne, że dopóki z tego nie wyjdziesz – albo się w tym nie mieścisz – to tego nie dostrzegasz. Kobiety, z którymi przyszło mi być w bardzo bliskich relacjach, zawsze starałam się zachęcić, żeby nauczyły się walczyć fizycznie. Żeby atak przeciwnika – a 97 procent aktów przemocy i popełniają mężczyźni (tak, wiem, kobiety też biją, to jest te 3 procent) – nie paraliżował ich w momencie, kiedy ktoś naruszy ich cielesność. Wiele razy widziałam, jak facet w tramwaju dobierał się do kobiety, a ona była sparaliżowana strachem. Gnój może sobie zrobić dobrze, krzywdząc ją – a ona nie zaprotestuje. Przecież jest świetnie wychowana. Jak więc nie nosić zbroi, powiedz mi? Trzeba się tego nauczyć. Wieczorem ją zdejmiesz, zostawisz przy łóżku, będziesz sobą, w tej przestrzeni, którą sama dla siebie wywalczysz. Musisz mieć zbroję, musisz się bronić.

Co rozumiesz przez tę obronę?

Na przykład to, że nie boisz się kontaktu cielesnego – bo to bardzo często zaskakuje przeciwnika. To, że umiesz dać w twarz. Że umiesz się odwinąć. Że umiesz głośno krzyknąć. Czasem wystarczy głośno krzyczeć o pomoc. I jeszcze jedna rzecz: jak zakładasz szpilki, to wiesz, po co to robisz. Nie po to, żeby kogoś zadowolić i zdobyć sobie pozycję szpilkami. Jeśli dziś chcesz włożyć szpilki, robisz to, bo dobrze się czujesz sama ze sobą. Jestem przekonana, że na tym najgłębszym poziomie uczą nas, że te szpilki są po coś. Że to nimi zdobywamy.

Przede wszystkim szpilki są niewygodne.

A to już jest tak oczywiste, że o tym nie mówię. Widziałaś faceta na szpilkach?

W Warszawie czasem ich widuję.

No tak. To fajne, Ale czy on na co dzień chodzi w szpilkach do pracy? Spędza w nich osiem godzin? Raczej nie.

Zdarzyło ci się napisać coś i pomyśleć: „Cholera, nie będę tego publikować”?

Tak, są takie rzeczy. Znów wrócę do tego, że u mnie tym podglebiem są fakty, stany, które są tak drastyczne, że musiałabym opatrywać je trigger warningiem (ostrzeżeniem przed informacjami o potencjalnych wyzwalaczach trudnych emocji – red). Jeśli nie mam dobrego uzasadnienia, zostawiam to dla siebie, bo to byłoby bardziej działanie autoterapeutyczne niż literackie. A chodzi o to, żeby to działało w literaturze. I tu znów odniosę się do tej literatury masturbacyjnej, czyli męskiej – uważam, że to nie może być pisane dla samego pisania. Jeśli w „Łotrzycy” jest scena pedofilska – a jest – to ona ma głębokie uzasadnienie. Pokazuje najbardziej obrzydliwe i podłe mechanizmy hierarchii społecznej, które nie pozwalają zbuntować się słabszym i czynią z nich ofiary. Ale gdybym chciała ją napisać dla samej tej sceny, bez tego kontekstu, to powiedziałabym: nie. Mamy dookoła siebie tyle nieszczęścia, że dokładanie jeszcze czegoś ot tak, bez celu, nie ma sensu.

Kiedy ostatnio pomyślałaś: „Jestem świetna, jestem fantastyczna w tym, co robię”?

Nie mam z tym problemu. Pomyślałam tak dwa i trzy dni temu. Przedwczoraj. Tydzień. I dwa tygodnie temu. Kiedy dostaję fatalną grafikę z Włoch i robię z tego okładkę płyty CD, która zdobywa uznanie – wiem, że jestem po prostu zajebista. Kiedy na zebraniu walnym, dzięki mojemu uporowi i jednemu pytaniu, które zadawałam aż do skutku, osoba chcąca dokonać puczu wycofuje swoją kandydaturę – wiem, że jestem zajebista. Kiedy organizator mojej wystawy uznaje, że sam zrobi plakat, a ja dostaję niemal zawału na jego widok, więc siadam i tworzę dwie wersje – i słyszę: „To jest super, biorę jak jest” – wiem, że jestem zajebista. Bo daję z siebie wszystko. Nie robię na odwal się. Jestem w tym świetna. Tylko że to poczucie nie przekłada się na sukces finansowy.

Czujesz się czasami bezradna?

Generalnie czuję się bezradna. Pomijam sprawy zawodowe. Był taki eksperyment: do akwarium z małymi rybkami wpuszczono drapieżną rybę. Siłą rzeczy żywiła się tymi małymi. Po pewnym czasie akwarium przedzielono szybą. Po jednej stronie były małe rybki, po drugiej drapieżnik. Wszelkie próby dostania się do pożywienia kończyły się uderzeniem w szybę. Eksperyment był brutalny, bo ryba była głodna i walczyła o jedzenie. W końcu opadła z sił. Gdy podniesiono szybę, ona już się oduczyła sięgać po pożywienie. Umarłaby z głodu, gdyby nie dano jej pokarmu. Już nigdy więcej nie walczyła o to, co się jej należało. To ładny teoretyczny eksperyment. Gorzej, że zostałam mu poddana. Mój ojciec ciężko pracował na to, by tę bezradność we mnie wypracować. Chciał mnie złamać. Złamane dziecko jest dzieckiem posłusznym. I ja z tą bezradnością idę przez całe życie. To moja bezradność osobista. Nie ma przełożenia na poczucie radości z dobrze wykonanej pracy. Mówię o bezradności życiowej. Mówię o tym, jak kładziesz się spać. Jak budzisz się w nocy. Co czujesz o świcie. Jak bierzesz odpowiedzialność za drugą osobę, za dziecko, które się rodzi. To wszystko dzisiaj jest absolutnie ponad moje siły. Dlatego w tej chwili wydaję ostatnie kwiatki z domu, żeby już nie musieć być za nie odpowiedzialna. Trzymając je – musiałabym je podlewać. Ograniczam wszystkie te rzeczy, które zmuszałyby mnie do konfrontacji z tą bezradnością. Bo to jest bezradność absolutnie obezwładniająca. Nie wiem, co z tym zrobić.

Ale to nie przeszkadza ci tworzyć.

Przeciwnie – to dzięki tworzeniu w ogóle funkcjonuję. tworzenie jest jedyną ucieczką, jaką znam. Miałam dwie próby samobójcze. I tylko element twórczy tak naprawdę przytrzymał mnie po tej stronie. Gdybym tego nie miała, nie miałabym żadnego powodu, żeby tu być. Ani się o to nie prosiłam, ani mi tu dobrze. Jestem w relacji, która jest pełna i szczęśliwa. Ale jeśli pytasz o mnie jednostkowo, tam najgłębiej, tam, gdzie już nikogo nie ma – to nie mam ani celu, ani sensu, ani niczego.

Możesz powiedzieć o sobie, że porażki Cię ukształtowały?

Popełniłam w życiu dwa błędy. Nie mogę się winić za to, że byłam za głupia.Moi rodzice zaplanowali, że pójdę na architekturę. To było absolutnie niezgodne z tym, co czułam od dziecka. Ale usłyszałam: „Jeśli nie pójdziesz na architekturę, wyrzucimy cię z domu i nie damy ci ani grosza”. A ponieważ byłam już wcześniej złamana przez ojca i bardzo chciałam zasłużyć na miłość rodziców, to poszłam. Skończyłam architekturę z wyróżnieniem. Nawet rozpoczęłam doktorat. To był pierwszy błąd. Drugi był taki, że nie dokonałam aborcji. Nie mogę powiedzieć, że mnie to ukształtowało. Bo uwielbiam owoc mojej niedokonanej aborcji. Więc rozmowa o aborcji jest bezprzedmiotowa. A architektura była i minęła. Więc jak mam się odnosić do porażek? Nijak.

O co twoim zdaniem dziś walczą kobiety?

O podmiotowość. O to, że są istotami ludzkimi. Człowiek – rodzaj męski. Człowieka – rodzaj żeński. Śmiejmy się z feminatywów. Takie to zabawne, że chcemy być ludźmi.

Bardziej opłaca się we współczesnych czasach być kobietą czy mężczyzną?

Jeszcze ciągle – mężczyzną. Dopóki nie mamy wojny, bo wtedy państwo sięga po naszych synów. A ja nie uważam, żebyśmy my, kobiety, rodziły synów po to, żeby zabierało ich państwo. Niech sobie państwo samo rodzi.

Po co kobietom mężczyźni?

To dla mnie trudne pytanie. Bo ja jestem pomiędzy. Potrzebuję i kobiet, i mężczyzn. Na najbardziej prymitywnym poziomie – bez mężczyzny nie będziesz miała dziecka. Ale ja mam do tego stosunek chłodny. Lubię mężczyzn. Lubię ich sposób podejścia do niektórych zjawisk, ich zadaniowość. Podoba mi się konkret. Poza tym nie lubię za dużo gadać. Rozmowy telefoniczne to dla mnie abstrakcja. Natomiast nie wiem, na ile to męskie podejście do świata – ten rodzaj brawury, której im zazdroszczę, ta pewność siebie, to osadzenie w świecie – wynika z systemu patriarchalnego, że już na starcie mają pozycję – a na ile to rzeczywiście wynika z ich natury. Poza tym mam swój ulubiony typ, który mnie kręci.

Jaki?

Zazwyczaj to są mężczyźni, którzy mają silny kobiecy pierwiastek. Są lekko androgyniczni. Nie mają w sobie agresji, mocno zarysowanej szczęki, napakowanych barów. I jestem zdecydowanie sapioseksualna.

Spotkałam się z opinią, że dzisiaj większą krzywdę niż patriarchat robi kobietom Instagram. To Instagram wyznacza, jakie mamy być idealne. I że musimy to udowadniać na zdjęciach. Jak na to patrzysz?

Znakomite. A kto jest właścicielem Instagrama? Mark Zuckerberg. A kim jest Mark Zuckerberg? Jest białym, uprzywilejowanym mężczyzną, który stworzył biznes mający mu służyć. Jaką krzywdę robią sobie dziewczyny na Instagramie? A może inaczej – komu robią dobrze na tym Instagramie? Robią dobrze facetom, którzy je oglądają. I dziewczynom, które chcą się przypodobać mężczyznom po drugiej stronie. Po co chcą być jak instagramerki, które odniosły sukces, jak nie po to, żeby same odnieść sukces w męskim świecie, zająć jakąś pozycję? A jeśli ta pozycja jest najprostsza, a mężczyźni podają im narzędzie, które im służy, to – na miłość boską, hej – to oczywiste, że to zrobią. Choć jest to potwornie smutne. Bo dalej jesteśmy w tym samym punkcie, tylko z nowym świecidełkiem, które się nazywa Instagram. Najłatwiej wtedy oskarżyć instagramerki, że wpływają na młode dziewczyny. Tylko że tych instagramerek by nie było, gdyby nie było na nie odzewu. Kto powiększałby sobie usta do karpika, jeśli nie byłoby klientów na te usta? Serio? Naprawdę to my same siebie tak krzywdzimy?

Co dla kobiet może być największym rozczarowaniem XXI wieku?

Starość. Są filtry, ale w którymś momencie musisz wyjść z domu. I nie będziesz wiecznie wyglądać jak Cher. Instagram tego nie zniesie. Faceci tego nie zniosą. Ci, którzy mają narzędzia, mają pieniądze – oczekują młodego ciała. To, że raz na jakiś czas pokazuje się jedną modelkę koło dziewięćdziesiątki – która, nota bene, jest niewiarygodnie szczupła, co się kobietom w tym wieku nie zdarza – i jest jedną na miliony, to nie oznacza, że żyjemy w świecie, w jakim powinnyśmy żyć. A zatem starość. No i to, że rozpieprzamy tę planetę. Zostawiamy po sobie spaloną ziemię.

Jest coś, na co masz totalnie wywalone?

No pewnie. Przede wszystkim – najbardziej na świecie, ale tak do spodu, mam wywalone na religię. Uważam religię za tak żałosny teatrzyk, że szkoda mi nawet czasu, żeby się nad tym rozwodzić. Mam wywalone na swoją reputację. Całkowicie. Dorobiłam się bardzo brzydkich ksywek, które mogą o tym świadczyć. Na przykład „buldożerka”. To bardzo pomaga. Bo jak ktoś usłyszy, że „to jest ta buldożerka”, to dwa razy się zastanowi, zanim mnie zaczepi. To bardzo wygodne. Mam też, oczywiście, wywalone na te wszystkie makijaże, paznokcie. I jeszcze jedno – mam na to tak wywalone, że aż zapomniałam – wszelkie oznaki statusu. Kiedyś zadzwonił do mnie mój przyjaciel ze Stanów. Jest filmowcem, ma Oscara na kominku. Pracował przy jakimś filmie i mówi do mnie: Jestem na planie, pamiętasz Stevena? Steven chciał ci powiedzieć hello. No to mówię: „OK, dawaj Stevena. Steven przejmuje telefon, „Hey, how are you”, Rozmawiamy. Przyjaciel przejmuje telefon i mówi: „To był Steven Spielberg”. Okej, zero stresu. Mam to gdzieś. Żaden autorytet nie jest w stanie mnie sparaliżować tak, żebym nie powiedziała tego, co mam na myśli. Na autorytet trzeba sobie zapracować życiem. Nie tytułem, pieniędzmi, samochodem, majątkiem.

Czego życzysz kobietom na Dzień Kobiet 2025?

Fajnych mężczyzn. Uważnych. Bo uważność pozwoli im się rozwinąć. I pozwoli kobietom czuć się przy nich dobrze i być szczęśliwymi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kobieta

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl