Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że minimalne wynagrodzenie od 1 stycznia 2020 roku ma wynieść 2600 zł, do końca 2021 r. ‒3000 zł, a do końca 2023 r. – 4000 zł.
Dla zwykłego mieszkańca to brzmi jak dobra wiadomość.
– Tak powinno być, że 4 tys. zł to najniższa płaca polskiego obywatela – uważa Marek Skibiński, rencista z Zielonej Góry. – Bo te nasze płace są zaniżone. Musimy dorównać Niemcom czy Francuzom. Nie możemy tak stawiać swoich pracowników na najniższym szczeblu. To samo dotyczy emerytów i rencistów. Mamy najniższe renty i emerytury. Tak nie może być. Trzeba godnie żyć. Taki emeryt nie może zasuwać jeszcze w pracy. Nie uważam nadchodzących zmian za zagrożenie – mówi zielonogórzanin.
Nie wszyscy jednak są tego zdania. – Tak drastyczne i w tak krótkim czasie podniesienie płacy minimalnej może nas tylko pogrążyć. Może to spowodować duży wzrost cen, a także inflację i osłabienie pozycji złotego do innych walut. Moim zdaniem nie będzie to też dobre rozwiązanie dla małych firm. Mogą one nie poradzić sobie z tak szybkim wzrostem płacy minimalnej, tym bardziej że składki na ZUS też pójdą w górę – mówi Marian Dworak, pracownik firmy GEMO w Cybince.
Wzrost płacy, a wydajność?
– Pani Beata Szydło zauważyła, że proponowany poziom płacy minimalnej w Polsce w 2024 r. jest taki jak obecnie w Wielkiej Brytanii. Jednak ceny w Wielkiej Brytanii są około 1,5 razy wyższe niż w Polsce, więc realna płaca w Polsce byłaby 1,5 razy wyższa niż w Wielkiej Brytanii – komentuje prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista w Business Centre Club. – Byłoby tak mimo tego, że wydajność pracy w Wielkiej Brytanii jest około 80 proc. wyższa niż w Polsce.
Co to oznacza? Prawdopodobny wzrost inflacji, a tym samym znacznie wyższe ceny np. żywności w sklepach.
Obawy wyrażają również lokalni właściciele firm. – To zarzynanie drobnej przedsiębiorczości – uważa Krzysztof Kluba z Nowej Soli, który zarządza kilkoma małymi sklepami. – Znaczna część PKB (Produktu Krajowego Brutto – red.) jest wytwarzana przez małych przedsiębiorców. To rzucanie im kłód pod nogi. Bardzo chciałbym zapłacić pracownikom 3, 4, a nawet 5 tys. zł, ale to musi wynikać z rachunku ekonomicznego. Pracownicy też muszą mieć świadomość, że 3-4 tys. zł minimalnej pensji nie znaczy, że tyle będą dostawać na rękę. To pensja brutto, a nie netto. Jeśli partia rządząca ustali najniższą krajową na takim poziomie, to naszym kosztem, w postaci podatków i ZUS, które zawiera kwota brutto, załata dziurę budżetową...
Czy płaca (minimalna) nie popłaca?
Wzrost minimalnego wynagrodzenia nie jest wyjątkowym zjawiskiem. Każdego roku najniższa pensja krajowa wzrasta o 100 lub 150 złotych. Teraz jednak PiS proponuje jej zwiększenie o prawie 1800 zł przez cztery lata. Czy to się „opłaci”? A jeśli tak, to komu?
Zapowiadane zmiany czarno widzi Stanisław Owczarek, dyrektor Zachodniej Izby Przemysłowo-Handlowej w Gorzowie.
– Obawy są bardzo poważne – mówi. – To może doprowadzić do likwidacji mikro- i małych przedsiębiorstw. Wraz ze wzrostem płacy minimalnej wzrośnie składka na ZUS. Teraz przedsiębiorcy płacą 1,5 tys. zł miesięcznie, a będą musieli płacić 2,5 tys. zł. No i do tego będą musieli podnieść pensję. Dziś trudno jeszcze powiedzieć, czy wyższa płaca minimalna to są „bajki” na użytek kampanii wyborczej, czy pomysł rzeczywisty. Jeśli wejdzie w życie, trudno jednak będzie mówić o inwestowaniu, o unowocześnianiu produkcji.
Z kolei Marcin Kędzierski z Klubu Jagiellońskiego (prowadzi stronę internetową z analizami) przewiduje skok inflacji, utratę konkurencyjności mniejszych firm i ich upadek, redukcję zatrudnienia w innych przedsiębiorstwach. Z drugiej jednak strony Kędzierski zakłada, że tak wysoka podwyżka płacy minimalnej wymusi inwestowanie w rozwój i automatyzację produkcji. To oznaczałoby cięcia etatów wśród najniżej zarabiających pracowników produkcji, ale też skok technologiczny.
Elżbieta Rafalska: Podobne obawy były w 2007 roku...
Konsekwencji planowanych – PiS zapewnia, że na serio, a nie na wybory – podwyżek nie obawia się Elżbieta Rafalska z Gorzowa, była minister rodziny i pracy, a dziś europosłanka PiS.
– Podobne obawy były w 2007 roku, gdy skokowo ponieśliśmy pensję minimalną. Eksperci zapowiadali różne zagrożenia z tego tytułu, ale nic takiego się nie wydarzyło – zauważa Rafalska w rozmowie z „GL”. I dodaje: Wynagrodzenia w Polsce w ostatnich latach rosną bardzo szybko. Płaca minimalna musiała i musi doganiać średnią pensję, tak aby sięgała ponad 40 procent – mówi Rafalska.
Jej zdaniem najwyższa pora, by nasze zarobki zaczęły przypominać zarobki w innych krajach Unii Europejskiej. – Tym bardziej że efektywność naszej pracy jest coraz wyższa. Najwyższa pora też, byśmy przestali ze światem konkurować niskimi wynagrodzeniami. Jak długo naszym atutem mają być niskie koszty pracy? – mówi Rafalska. Europosłanka dodaje również, że zanim zmiany wejdą w życie, musi jeszcze minąć dużo czasu. – Do tych 4 tysięcy złotych mamy daleką drogę, cztery lata – podkreśla.
"Kiełbasa wyborcza" czy plan z progresywnym ZUS-em?
A jak na zapowiedzi PiS-u reagują lubuscy przedsiębiorcy? – To „kiełbasa wyborcza”. Politycy rzucają hasłami, które brzmią przyjemnie, ale ekonomia rządzi się swoimi prawami – mówi Andrzej Iwanicki, szef firmy produkującej meble w Gubinie. – Patrząc na zwykłych pracowników, czy za tę większą płacę minimalną faktycznie kupią oni więcej chleba czy niekoniecznie, bo ceny poszybują w górę? Uważam, że takie szybkie i nieprzemyślane podwyżki mogą wprowadzić chaos na rynku. W mojej firmie te zmiany nie będą tak odczuwalne, ponieważ praktycznie wszyscy zarabiają więcej niż wynosi minimalne wynagrodzenie. Myślę, że te zmiany mocno uderzą w mniejszych przedsiębiorców.
Nie wszyscy pesymistycznie oceniają zmiany zapowiedziane przez PiS. – Podchodzę do nich ze spokojem, bo rząd zapowiedział również wprowadzenie progresywnego ZUS-u, czyli uzależnienia wysokości składek od przychodów. To bardzo korzystne rozwiązanie dla niewielkich firm – twierdzi Arkadiusz Sobański, zielonogórski przedsiębiorca z branży geologicznej. – Myślę, że na razie nie musimy się zbytnio martwić. Żadnemu rządowi nie zależy przecież na tym, aby zniszczyć małych przedsiębiorców, którzy pracują na polską gospodarkę i w dużej mierze stanowią o jej sile.
– Nadzieja z tymi propozycjami jest jedynie taka, że ludzie będą więcej zarabiać – mówi Robert Surowiec, wiceprezes szpitala wojewódzkiego w Gorzowie. – Nie przyczyni się to jednak do tego, że pracownicy będą chcieli przyjść do konkretnego zakładu pracy. Zwiększą się tylko koszty, a nie będzie różnicy, jeśli chodzi o konkurencyjność, bo wszyscy będą musieli więcej płacić. Szpitale już teraz stają się bardziej zakładami zatrudniającymi ludzi niż placówkami leczącymi pacjentów. Są lecznice, w których koszty płacowe to 80-85 proc., u nas jest to 60 proc. Jeśli będziemy musieli płacić więcej, a nie dostaniemy więcej pieniędzy, nie będziemy w stanie lepiej leczyć.
Spory zastrzyk dla Skarbu Państwa?
Nawet w samorządach włodarze mają wątpliwości... – 4 tys. zł minimalnej pensji w 2023 r.? To dla mnie na dziś science-fiction – ocenia Lesław Hołownia, burmistrz Skwierzyny. – Już dziś ciężko jest znaleźć w budżecie pieniądze na coraz wyższe wynagrodzenia. Samorządy mają też problemy z opłaceniem rosnących kosztów energii elektrycznej, z pokryciem wydatków na oświatę i na pomoc społeczną. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że cięcia kosztów i szukanie oszczędności w efekcie doprowadzą do ograniczenia np. inwestycji w gminie, a na tym ucierpią wszyscy.
Znany ekonomista, prof. Stanisława Gomułka, wyliczył, że jeśli płaca minimalna w 2023 r. będzie faktycznie wynosić 4 tys. zł, to oznaczałoby wzrost do 57,5 proc. płacy średniej.
– Jeśli zatrudnienie miałoby pozostać bez zmian, koszt podwyżki płacy dla przedsiębiorstw wyniósłby około 32 mld zł. Z tej sumy pracownicy otrzymaliby 21 mld zł, a Skarb Państwa (przez podatek PiT, składki ubezpieczeniowe i składkę zdrowotną) około 11 mld zł – dowodzi prof. Gomułka
.
