Na oczach całego świata szczęśliwie zakończyła się jedna z najtrudniejszych, jeśli nie najtrudniejsza akcja ratowania uwięzionych z zalanej wodą jaskini. Jak podaje Reuters za Thai navy SEAL, akcja ratunkowa w Tham Luang dobiegła końca. We wtorek udało się wydostać z zalanej jaskini ostatnich czterech chłopców i ich trenera. Zostaną oni przetransportowani do szpitala, gdzie jeszcze przez tydzień pozostaną na obserwacji. Teraz jaskinię opuszczają nurkowie i lekarz, którzy brali udział w akcji.
**CZYTAJ TEŻ |
**
W akcję ratunkową zaangażowanych było kilkudziesięciu nurków. Do zaginionych udało im się dotrzeć w poniedziałek 2 lipca. Od tamtej pory trwała akcja ratunkowa, którą utrudniała trwająca w Tajlandii pora deszczowa.
Dramat zaczął się w sobotę 23 czerwca, kiedy do zagubionej w dżungli jaskini Tham Luang, którą płynie podziemna rzeka po zakończonym meczu piłki nożnej weszło 12 chłopców w wieku 11-16 lat i ich nauczyciel.
Alarm podniósł strażnik z parku narodowego, który po zamknięciu jego bram zauważył przy wejściu do jaskini rowery, plecaki i buty, które - jak się potem okazało- zostawili chłopcy, którzy zapuścili się niżej. Najgorsze stało się, gdy ulewy odcięły im drogę odwrotu i dopiero po dziesięciu dniach dwóch brytyjskich nurków odnalazło ich w grocie.
Pierwsza ocena sytuacji nie napawała optymizmem, nie wykluczano, że chłopcy mogą pozostać w pułapce nawet do października. Na szczęście zjechali do tego rejonu najlepsi z najlepszych, komandosi, lekarze i nurkowie, którzy uczestniczyli w najtrudniejszych akcjach ratowniczych. Uznano, że nie ma co czekać aż woda opadnie lub uda się ją wypompować, bo w tym czasie uwięzieni mogli skonać.
Ruszono do brawurowej akcji, poprzedzonej błyskawicznym kursem nauki pływania i nurkowania. Asekurowani przez zawodowców chłopcy jeden po drugim byli wyciągani z jaskini. Od razu trafiali do szpitali, pozostaną tam jakiś czas, bo badania krwi potwierdziły u nich niebezpieczną infekcję. Na uściski z rodzicami i znajomymi przyjdzie czas.
Matka jednego z uwięzionych chłopców była tak zdesperowana walczyć o jego życie, że zawarła układ z miejscowymi boginiami: jeśli zostanie uratowany, poświęcę go bogu, pójdzie na jakiś czas do szkoły mnichów, obiecywała Somboon Kaewwongwan.
Okazało się, że podobne śluby zrobili rodzice innych uwolnionych już chłopców. Grupa rodziców zaraz po tym, jak świat dowiedział się o zaginięciu młodych sportowców wybrała się do buddyjskiej świątyni Phrathat Doi Tung, i tam żarliwie modlili się o życie dla swoich pociech. Ich modły częściowo pomogły, skoro najpierw odkryto ich w jednej z pieczar, potem kolejnych wyprowadzano na powierzchnię.
**CZYTAJ TEŻ |
**
Teraz uratowanych czeka podróż do miejscowej świątyni, gdzie ogoli im się głowy, by mogli stać się buddyjskimi mnichami. Wielu młodych ludzi idzie do klasztoru na jakiś czas, bo jest ona w Tajlandii uważana za odpowiednik obowiązkowej służby wojskowej. Ten zwyczaj najlepiej pokazuje, że centralne miejsce w życiu każdego mieszkańca kraju odgrywa religia, szczególnie w kryzysowych sytuacjach.
- My naprawdę zawarliśmy układ i musimy dotrzymać słowa - dodawała Somboon jeszcze nim jej syn był bezpieczny.
"Cieszę się, że wydobyto moich kolegów”. Radość w Tajlandii po uratowaniu chłopców z jaskini
POLECAMY: