Andrzej i Mikołaj Grabowscy. Bracia tak podobni, bracia tak różni

Jolanta Ciosek
archiwum
Starszy brat jest znakomitym reżyserem i aktorem, drugi podbija serca publiczności swoim aktorskim vis comica. Mowa o braciach Grabowskich - Mikołaju i Andrzeju. Rozmowa z nimi to frajda: dowcipni, ironiczni, świetni gawędziarze o finezyjnym poczuciu humoru. Do klanu Grabowskich należy także najstarszy brat Wiktor, górnik geolog.

Andrzej od wielu lat jest aktorem Teatru im. Juliusza Słowackiego. Szeroka publiczność zna go przede wszystkim jako aktora komediowego, szczególnie z roli Ferdka z serialu „Świat według Kiepskich” o której mówi - „Ja nie jestem Ferdek, nie jestem swój chłop od poklepywania po ramieniu. Ja GRAM Ferdka”.

Ale role komediowe to jest tylko część prawdy o Andrzeju. Jego monodram „Spowiedź chuligana” jest dowodem na dramatyczny talent aktora.

- Zagrałem dziesiątki ról, a bardzo cenię jedynie kilka z nich, m.in. w „Scenariuszu dla trzech aktorów”, w „Chorym z urojenia”, w monodramie „Audiencja V” czy rolę Gruszczyńskiego w „Śnie srebrnym Salomei” w teatrze TV. Jedną z najnowszych premier Andrzeja jest „Kariera Artura Ui” w Teatrze im. J. Słowackiego.

- Ta sztuka powinna być co jakiś czas wystawiana nawet w najbardziej demokratycznych krajach. Jest ostrzeżeniem przed totalitaryzmem, faszyzmem, zniewoleniem, krótko mówiąc: całym złem, które może się zrodzić po dopuszczeniu do władzy takich indywiduów jak tytułowy Arturo Ui - mówi Andrzej.

Mikołaj, reżyser dziesiątków spektakli, był dyrektorem m.in. Starego Teatru i Teatru Stu, wcześniej krakowskiego „Słowaka” i łódzkiego Teatru Nowego. W teatrze „spiera się z Polską” tekstami Kitowicza, Gombrowicza czy wielkich klasyków. Żoną Mikołaja jest Iwona Bielska, świetna aktorka, grająca w teatrze, filmie i telewizji. Mają syna Michała, operatora filmowego, który mieszka w Berlinie ze swoją dziewczyną, niemiecką aktorką. Iwona i Mikołaj od dawna mają dom blisko Krakowa z pięknym widokiem na puszczę i zamek. I oboje mają „szajbę” na punkcie zwierzaków.

Świat się psuje...

Spotykaliśmy się wielokrotnie w wielu teatralnych okolicznościach. Podczas jednej z rozmów o smutkach i radościach tego świata usłyszałam od Mikołaja: - Świat psuje się pod każdymi rządami... Tyle że jedni robią to bardziej dyskretnie, inni bardziej widocznie od drugich. Bardziej perfidnie, bardziej bezczelnie, bardziej okrutnie w stosunku do naszych wyobrażeń o porządku, prawie i moralności. I o tym też są niektóre moje spektakle - mówił.

Niedawno Mikołaj znów „wadził się” z Polską, tym razem spektaklem „Miny polskie”, zrealizowanym w Teatrze Polskim w Warszawie.

- W tym - można powiedzieć - tańcu polskim teksty autorów kłócą się ze sobą, spierają, czasem chodzą pod rękę, a czasem wystawiają język. W tym wszystkim jest sporo zabawy literackiej. Ale oczywiście zabawa literacka nie jest tutaj najważniejsza. Najważniejsze jest podkładanie luster nam współczesnym. To stwarza dobrą okazję do przyjrzenia się minom, które autorzy robili lub usiłowali robić sobie współczesnym, a już na pewno nam - dzisiaj żyjącym. Każda z tych min wyrasta z innej rzeczywistości i przyprawia inną gębę. Te gęby nosimy na sobie, nawet nie wiedząc o tym - mówi reżyser.

Mikołaj pracuje teraz nad „Marleni”- to sztuka Thei Dorn przygotowywana dla Teatru Starego w Lublinie. Opowiada o domniemanym spotkaniu Leni Riefenstahl i Marleny Dietrich w jej paryskim mieszkaniu w noc jej śmierci. Najkrócej mówiąc, jest to tekst o natarczywym wdzieraniu się polityki w sztukę. - Skończyłem adaptację „Cesarza” Ryszarda Kapuścińskiego i przygotowuję się do prób, które zacznę w warszawskim Ateneum z końcem stycznia. Co to za znakomita literatura, nie muszę nikomu zachwalać.

Teatr rodzinny

Andrzej z sentymentem wspomina „teatr rodzinny”, w którym zagrał wiele świetnych ról w spektaklach Mikołaja:

- „Scenariusz dla trzech aktorów” był jednym z naszych wspólnych największych dokonań. „Teatr rodzinny”, jak to nazywano, w którym byłem m.in. wraz z Mikołajem, jego żoną Iwoną Bielską - to wspaniały czas wspólnej pracy. Ale od dawna nic razem nie zrobiliśmy. Mikołaj przez lata dyrektorował w Starym, a teraz wędruje po Polsce, reżyserując, ja jestem bardzo zajęty w Warszawie. Nawet spotykamy się rzadko, zwykle przy kolejnym Schaefferze...

Ważnym doświadczeniem panów Grabowskich był związek z grupą muzyczną MW2. Tak ten czas wspomina Mikołaj:

- Dziwna i fascynująca jest nasza przygoda z Schaefferowskimi spektaklami, których początki sięgają czasów MW2. To była grupa muzyki współczesnej kierowana przez Adama Kaczyńskiego, w której aktorzy wykonywali m.in. kompozycje Bogusława Schaeffera. Czasem wspólnie z instrumentalistami, czasem solo, czasem w kwartecie. Tam po raz pierwszy został zagrany 46 lat temu „Kwartet dla czterech aktorów”, tam 50 lat temu zagrałem „Audiencję II” - te utwory wykonujemy do dziś. Żal mi tamtego czasu. I nie przez to, że byłem wtedy młody i pełen energii. Bardziej może przez to, że lata 60.i 70. ubiegłego wieku wydają mi się paradoksalnie bardziej różnorodne. Tak, to paradoks, bo przecież na pierwszy rzut oka nasze czasy są przecież o niebo bardziej kolorowe. Kolorowe, a jakoś w tej kolorowości trochę takie same, jakby kolorowo do siebie podobne.

- Wtedy każdy teatr miał swoje niepowtarzalnie brzmienie - dodaje. - Spektakle miały swój silny, odrębny styl. Można było wybierać wedle gustu. Dzisiaj - mam wrażenie, że większe, mniejsze, ważne, mniej ważne sceny upodobniły się do siebie. Górę wziął jakby jeden styl, który jest odmieniany w nieskończonej ilości wariantów. Mówię to ze smutkiem, bo cenię nade wszystko indywidualny styl artysty.

Andrzej, jego była żona (Anna Tomaszewska, również świetna aktorka), obie córki Kasia i Zuza oraz zięć, aktor Paweł Domagała, także związani są z teatrem. Z córką Zuzanną ojciec spotkał się w jednej sztuce, w „Chorym z urojenia”, zaś Katarzynę mogliśmy oglądać m.in. w „Pierwszej miłości” i „Pitbullu”.

Różni

Bracia są wiecznie zajęci, zabiegani. Ale jeśli już Andrzej znajdzie wolną chwilę, to sięga po lekturę swoich ulubionych autorów: Jerzego Pilcha, serdecznego przyjaciela, i książki Olgi Tokarczuk.

- Z lubością wspominam czasy, kiedy z Agnieszką Wolny-Hamkało miałem w telewizji program „Hurtownia książek”. Wtedy pochłaniałem kulturę w nadmiarze - czytałem trzy książki tygodniowo, czasem nawet te, które w innych okolicznościach odłożyłbym na półkę po kilku stronach.

Bracia są do siebie z pozoru podobni, ale tak naprawdę różni.

Andrzej: - Mikołaj na pewno nigdy nie przyjąłby roli Ferdka. Ja z kolei nie potrafię zaakceptować nowoczesnego typu teatru młodych, którego kompletnie nie rozumiem, a który bardzo ciekawi Mikołaja.

Mikołaj: - Bo Andrzej w gruncie rzeczy jest tradycjonalistą, wychowanym na klasycznym teatrze i lubiącym teatr klasyczny. Jest niezwykle żywiołowy, towarzyski, gościnny, dowcipny, rubaszny, ale też bywa skryty.

Andrzej: - Mikołaj z kolei jest stonowany, łagodny, typ rasowego, refleksyjnego i oczytanego inteligenta. Ma ogromne poczucie humoru. Był też grzecznym młodzieńcem. Mnie na II roku w PWST wylano z akademika. W przypadku Mikołaja to byłoby niemożliwe. Do głowy mi nie przychodziło, kiedy byłem w liceum, żeby zostać aktorem: w przeciwieństwie do Mikołaja, który od zawsze wiedział, że ten zawód wybierze - opowiada Andrzej.

- Jestem bardziej wyważony - przyznaje Mikołaj - bardziej wstrzemięźliwy od Andrzeja, co wcale nie jest dobrą cechą, podkreślam stanowczo. Nie jestem człowiekiem emocjonalnym, najpierw filtruję wszystko przez rozum, emocja pojawia się potem. Choć znana jest anegdota, jak wkurzony, na III generalnej, rzuciłem krzesłem w aktora.

Smaki dzieciństwa

A tak naprawdę wszystko, co w życiu najważniejsze, zaczęło się dla braci w Alwerni, niespełna 30 km od Krakowa, gdzie był dom rodzinny dziadków, w którym mieszkali rodzice i wychowali się bracia.

Mieszkała tam też daleka krewna ciocia Zosia, która wspaniale gotowała, potem także ciocia Janka, siostra mamy. Zosia, wspomina Andrzej, specjalizowała się w potrawach mącznych kuchni kresowej, na Podolu spędziła przed wojną wiele lat. Robiła pierogi, kluski, krokiety, które bracia niezwykle polubili.

- Robię je teraz sam, bo uważam, że nikt lepszych niż ja nie zrobi, a powiem w tajemnicy, że za jednego krokieta, no może dwa, można mnie kupić - mówi Mikołaj. - W Alwerni mieszka też wuj Franek, często przyjeżdżała ciocia Niusia, no i wuj Kola z Tarnowa, postawny, wielki jak z osiemnastowiecznych portretów polski szlachciura. Tę szlachecką rubaszność, miłość do jedzenia, zabaw i rozrywki Andrzej odziedziczył na pewno po wujku Koli.

Dom państwa Grabowskich był domem otwartym: latem cała rodzina zjeżdżała na wakacje, na święta przy stole zasiadało mnóstwo osób. Dziś o dom dba Andrzej - wyremontował go - i bracia często odwiedzają „swoją” Alwernię.

Spotykają się zawsze 11 sierpnia, w rocznicę śmierci mamy. Poza tym rzadko się widują, choć wciąż mają dobre intencje, tylko mało czasu.

- Chodziliśmy na grandę na jabłka i czereśnie. Między nami była duża różnica wieku, więc każdy z nas należał do innej „bandy”, bawiliśmy się pokoleniowo. Ja niewiele pamiętam z tych dziecięcych zabaw, bo różnica sześciu lat między mną a Mikołajem była przepaścią - wspomina Andrzej.

Mikołaj dodaje: - Nasz rytm dnia wyznaczały pory roku: zimą, po szkole, narty, łyżwy, a wieczorem sanki na tzw. zakrętach - była to ostra jazda i niebezpieczna. Od wiosny do jesieni na Rynku, który był dla nas pępkiem świata, było boisko do „nogi” i do „siatki”. Sport był najważniejszy. Oczywiście grało się też w noża i w durnia, a po majówce polowaliśmy na chrabąszcze, które nazajutrz często wrzucaliśmy koleżankom za kołnierzyki .

- Pamiętasz Mikołaju, jak mama na każdą niedzielę piekła ciasto drożdżowe i w całym domu pachniało? - pyta Andrzej. - Pamiętam - odpowiada Mikołaj. - Przede wszystkim kogel-mogel ucierany z cukru, świeżych malin i białka. Coś pysznego. No i fenomenalne powidła śliwkowe.

Alwernia to był świat w pigułce, tam nie było ludzi do siebie podobnych, każdy był innym, każdy był pojedynczym egzemplarzem.

Życie tych ludzi określał porządek, rytuał, obyczaj, zarówno ten kościelny, jak i świecki. Rytm życia wyznaczało uczestnictwo w obrzędach związanych z porami roku, wyznaczały go święta kościelne, państwowe, wyznaczała szkoła - opowiada Mikołaj.

Andrzej: - Drobnym rytuałem było np. coniedzielne prasowanie spodni.

- Alwernia dała mi też poznanie świata absurdu, który tak lubię w teatrze - dodaje Mikołaj.

- Pamiętam, byliśmy małymi chłopcami, były lata 50., kiedy zobaczyliśmy, jak pod aptekę w Alwerni podjeżdża mały wózek zaprzężony w kozy. Na wózku siedziały dwie hrabianki Szembekówny, które przed wojną zajeżdżały na rynek powozem, a czasem - na czystej krwi angielskich folblutach - wspomina Mikołaj.

- Po wojnie - ciągnie dalej - ich dwór spalili Rosjanie, a komuniści nie pozwolili im mieszkać nawet w czworakach. One jednak dalej nosiły się ubrane w przedwojenne żorżety i kapelusze. Paliły papierosy w długiej lufce i rozmawiały po francusku. Przyjeżdżały do apteki po lekarstwo. Wokół zniszczenie i brzydota: brudny posterunek milicji, sklep spółdzielczy z marmoladą na wagę, obskurna spółdzielnia produkcyjna, świat w gumofilcach... A one w żorżetach, muślinach i kapeluszach jak z wyścigów konnych! Wtedy nic z tego nie rozumiałem, patrzyłem tylko zafascynowany. Z czasem dzięki tym kontrastom pojawiła się w mojej głowie myśl, że istnieją dwie formy bytowania: wysoka i niska. Że świat nie jest jednolity, że składa się z kontrastów, że spektakl teatru absurdu odbywa się wokół nas. Tego rodzaju poznanie świata i siebie w nim dała mi Alwernia - wspomina Mikołaj.

Dekalog

Jakie wartości wynieśli z rodzinnego domu?

Andrzej: - Wszystkie dziesięcioro przykazań dekalogu. Ale nie było w domu tablicy z wyrytymi nakazami. Dla nas postępowanie matki i ojca było wzorem.

Mikołaj: - Ojciec i matka byli sprawiedliwi.

- Tęsknimy za Alwernią - mówią Andrzej i Mikołaj. - Bardzo lubimy tam przyjeżdżać, choć ta Alwernia dzisiejsza nie jest tą samą Alwernią. Nie ma tam już naszych rodziców, sąsiadów. Inaczej pachnie, inaczej wygląda. Nie tyle więc tęsknimy do Alwerni, co do naszej młodości i dzieciństwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Andrzej i Mikołaj Grabowscy. Bracia tak podobni, bracia tak różni - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl