Funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) odwiedzili wczoraj urzędy gmin w Dukli na Podkarpaciu i Horodle na Lubelszczyźnie. To ich mieszkańcy mieli w miniony poniedziałek dostać SMS-y o obowiązku stawienia się w urzędzie w związku z mobilizacją, której powodem jest zaostrzenie konfliktu Ukrainy z Rosją. Treść alertu wskazywała na to, że został rozesłany przez Rządowe Centrum Bezpieczeństwa (RCB). A termin stawiennictwa mężczyzn w wieku 18-65 lat wyznaczono na następny dzień, 27 listopada.
Rzecz w tym, że RCB nie wysyłało takich powiadomień. Poinformowało o tym w komunikacie, choć dopiero we wtorek po południu. Na nogi postawiono ABW i policję.
Burmistrz Dukli Andrzej Bytnar przyznaje, że do urzędnika zajmującego się zarządzaniem kryzysowym zadzwoniła anonimowa osoba, by spytać o znaczenie otrzymanego SMS-a. Później przesłała też zrzut ekranu telefonu z treścią rzekomego alertu RCB. Po konsultacji m.in. z Wojskową Komendą Uzupełnień w Jaśle było już pewne, że wojsko nic na ten temat nie wie.
- Gdyby wiadomość wysłano do wszystkich mężczyzn w gminie, dostałbym ją też ja albo ktoś z moich znajomych. Ale nie dostaliśmy. Nie było też oblężenia urzędu - mówi Andrzej Bytnar, którego agenci ABW odwiedzili po rozmowie z nami. Trudno dociec, jak wyglądało to w Horodle. - Jestem po wizycie ABW, nie mogę rozmawiać na ten temat - stwierdził sekretarz gminy Grzegorz Jeżyna. Ale prawdopodobnie było podobnie jak w Dukli - do urzędu gminy zadzwoniła jedna osoba.
Sprawa jest jednak o tyle poważna, że SMS-y o podobnej treści - nakazujące szybkie stawiennictwo w jednostce wojskowej - od kilku dni przychodzą na telefony komórkowe obywateli Ukrainy. Władze tego kraju twierdzą, że to sprawka specsłużb Federacji Rosyjskiej. Na początku tygodnia wskutek ataku Rosjan na ukraińskie okręty na Morzu Azowskim wprowadzono stan wojenny na wschodzie Ukrainy.
Czy w przypadku fałszywego alertu RCB w Polsce mamy do czynienia ze zwykłym żartem, czy także z działalnością rosyjskich specsłużb? - Wprowadzanie zamętu, sianie paniki, to wszystko wpisuje się w kod DNA rosyjskiej wojny hybrydowej - nie ukrywa Marcin Ogdowski, krakowski korespondent wojenny, który wyjeżdżał m.in. na linię frontu na Ukrainie.
Udziału Rosjan w ogłoszeniu fałszywej mobilizacji na wschodzie Polski nie wyklucza również dr Krzysztof Liedel, dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. - Celem destabilizacji ze strony służb rosyjskich jesteśmy od dawna, to kolejny jej element. Tyle że jeśli to nawet robota Rosjan, trudno będzie znaleźć ślady. Ich służby są sprawne, mogły wykorzystać osoby zmanipulowane, takie SMS-y łatwo też wysłać z każdego miejsca na świecie - tłumaczy dr Liedel.
Eksperci portalu Niebezpiecznik.pl nie ukrywają, że istnieje techniczna możliwość wysłania takiego SMS-a do wszystkich osób na danym terenie - wystarczy skorzystać z fałszywego przenośnego nadajnika sieci komórkowej. - „Trop rosyjski” w tej sprawie jest tak samo realny jak gimnazjalista, który chciał sobie zażartować. Takiego SMS-a wysłać mógł każdy - nie ukrywa Wiktor Tujaka z Niebezpiecznika.pl. Nie wyklucza też, że kontrowersyjne SMS-y krażą po sieci jako tzw. fake newsy, czyli fałszywe wiadomości.
Problem jest też taki, że każde podszycie się pod systemy państwowych instytucji mogą osłabiać zaufanie do nich. I kolejne, już prawdziwe ostrzeżenia odbiorcy zignorują, myśląc że to znowu „fałszywy alarm”. A testowany obecnie alert RCB ma zacząć działać pełną parą już w grudniu.
Przypomnijmy, rok temu „Wall Street Journal” donosił, że Rosjanie włamali się do smartfonów żołnierzy szpicy NATO, stacjonujących w Polsce, a nawet dokonali kradzieży Iphone’a jednego z ich dowódców (telefon logował się później do sieci w Moskwie).