Pierwsza rozprawa odbyła się w marcu, ale ponieważ spotkała się z ogromnym zainteresowaniem mediów, sędzia zdecydował, że dziennikarze nie mogli pozostać na sali. Oskarżonym w procesie jest strażak dowodzący tamtą akcją. Prokuratura zarzuca mu złe rozpoznanie konstrukcji budynku (chodzi o podwieszany sufit), której część załamała się pod ofiarami. Oskarżony nie przyznaje się do winy. Grożą mu dwa lata pozbawienia wolności.
Czytaj również: Ruszył proces w związku z tragicznym pożarem, w którym zginęło dwóch strażaków z Białegostoku
Śledczy, na podstawie m.in. zeznań świadków, zapisów nagrań rozmów z rejestratora PSP w Białymstoku i opinii biegłego pożarnika, uznali, że dowodzący akcją źle rozpoznał zagrożenie. Nie zebrał dostatecznych informacji o konstrukcji i umiejscowienia podwieszanego sufitu w magazynie. Podczas czwartkowej rozprawy kwestia konstrukcji sufitu była przywoływana wielokrotnie.
Tragedia na Dojlidach. Zginęło dwóch strażaków [WIDEO]
Jako pierwszy zeznawał właściciel firmy handlującej sztucznymi kwiatami, który dzierżawił magazyn w Dojlidach. Mówił, że gdy pojawił się ogień, w obiekcie nikogo nie było. On wyszedł, jako ostatni, a po 10 minutach usłyszał huk i zobaczył dym. Natychmiast zadzwonił pod nr 112. Pierwszy wóz przyjechał szybko, a on od razu poinformował strażaka, że w magazynie jest podwieszany sufit, który pod wpływem ognia może się zawalić.
Zapewnił, że gdy przyjeżdżały kolejne wozy i zmieniali się dowódcy akcji, każdego ostrzegał o zagrożeniu, jakie stwarza podwieszany sufit. Mówił, że w magazynie nie ma materiałów niebezpiecznych, ani gazu, gdzie są wejścia i gdzie jest wyłącznik prądu itp. Próbował powstrzymać strażaków przed wejściem do budynku, ale ponieważ w pewnym momencie został odprowadzony na bok nie widział kiedy weszli. Dopiero później dowiedział się, że zginęły dwie osoby.
Wspomniał, że chyba doszło do kłótni między pierwszym dowodzącym, czyli oskarżony, a ostatnim - ówczesnym zastępcą komendanta miejskiego Państwowej Straży Pożarnej. Miało wtedy paść pytanie: Dlaczego ich wpuściłeś?
Czytaj również: Tragiczny pożar na Dojlidach. 25 maja w pożarze magazynu zginęło dwóch strażaków
Były dziś wiceszef białostockich strażaków stwierdził, że nie krzyczał na oskarżonego, choć mógł mówić podniesionym głosem. Nie pamiętał, czy miał pretensje o to, że oskarżony wpuścił strażaków do magazynu. O podwieszanym suficie słyszał od właściciela hurtowni, z którym rozmawiał i od oskarżonego. Przyznał jednak, że nie wiedział jednak, czy roty przebywające w magazynie miały informację o podwieszanym suficie i zagrożeniu jakie może stwarzać.
Gdy dowiedział się, że nie ma kontaktu z dwoma strażakami, nakazał (po rozpoznaniu budynku) ich szukać. Pierwsza rota nikogo nie znalazła, a druga po około dziesięciu minutach wyprowadziła pierwszego, którym natychmiast zajęli się lekarze. Niestety resuscytacja zakończyły się niepowodzeniem. Wkrótce znaleziono drugiego strażaka. Obydwaj mieli na sobie odpowiednie ubrania i sprzęt do oddychania.
Czytaj również: Białystok. Pożar na Dojlidach. Zginęło dwóch strażaków. Są pierwsze prokuratorskie zarzuty (zdjęcia)
Przypomnijmy. To był pierwszy tak dramatyczny wypadek z udziałem podlaskich strażaków od 1992 roku, czyli od powołania Państwowej Straży Pożarnej. Cztery lata temu w Dojlidach, podczas gaszenia pożaru magazynu ze sztucznymi kwiatami zginęli 26- i 29-letni strażacy z białostockiej Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 1. Po ich śmierci straż w całej Polsce ogłosiła żałobę, a do Białegostoku przyjechał Komendant Główny PSP, który powołał specjalny zespół do zbadania okoliczności tego zdarzenia.
