Ofiarą zabójstwa jest Mariusz Ś., który był w związku z Martą K. Śledczy tak przedstawili przebieg wydarzeń z 12 na 13 kwietnia 2017 roku.
Ś. został zwabiony przez oskarżoną na spotkanie w lesie. Tam już na niego czekał jej partner, Dariusz M. Idąc w ich kierunku udawał pijanego. Uderzenie pięścią w twarz to był dopiero początek.
Prokurator ustalił, że kobieta przytrzymywała głowę chłopaka w czasie, gdy jej kochanek uderzał ofiarę pałką. Mariusz Ś. próbował uciec napastnikom, ale to mu się nie udało.
To Marta K. miała podać kompanowi pistolet pneumatyczny, a ten co najmniej czterokrotnie strzelić w głowę pokrzywdzonego. Potem mężczyzna miał użyć też noża.
W czasie wizji lokalnej podejrzani wskazali miejsce wrzucenia ciała do Wieprza. Mimo szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej, zwłoki nie zostały odnalezione do tej pory.
Mimo braku ciała, sprawa trafiła na wokandę - śledczy uznali, że zebrane dowody w sprawie są na tyle obciążające, że można postawić zarzuty i skierować do sądu akt oskarżenia. Oboje oskarżeni zostali w czwartek doprowadzeni do Sądu Okręgowego z aresztu.
- Na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie zeznawać. Brałam silne proszki. Stresuję się strasznie - powiedziała w czwartek przed sądem Marta K. Stwierdziła, że są to leki, które dostaje w areszcie od 10 miesięcy, ale obecnie w większych dawkach niż na początku.
- Leki pani przyjmuje od dłuższego czasu. Zdenerwowanie jest zrozumiałe w tej sytuacji - odpowiedziała na to prokurator Dagmara Leńczuk-Rak.
Sąd zarządził przerwę, po której zdecydował o odroczeniu do dnia 19 marca. Oskarżona została odwieziona karetką na badania toksykologiczne do szpitala przy Kraśnickiej. W tej sytuacji prokurator wystąpił, aby biegły ocenił, czy oskarżona może uczestniczyć w rozprawie.
- Chodzi o wpływ leku o charakterze psychotropowym na oskarżoną - zaznaczyła prokurator.
"To miała być ta miłość"
Do sądu przyszli w czwartek również bliscy ofiary zabójstwa. - Jak się zdobyło na taki czyn, to trzeba stawić temu czoło - mówiła przed salą siostra Mariusza Ś. Powiedziała, że do tragedii doszło, gdy jej brat wrócił do domu z pracy w Belgii. Nawet nie zdążyła się z nim wtedy zobaczyć.
- Syn bardzo się cieszył, jak do niej jechał. Spytałam, kiedy wróci, bo święta się zbliżają. Powiedział: "może dzisiaj, może jutro", bo ona fochy ma. I tyle go widziałam - tak o ostatniej rozmowie z synem mówiła pani Zofia. Obie przyznały, że Mariusz był zakochany w Marcie. - To miała być ta miłość - powiedziała matka pokrzywdzonego.
To Marta K. zadzwoniła do matki ofiary, żeby powiedzieć, że jej syn został porwany. Taką wersję przedstawiła też na początku na policji.
- Mówiła przez telefon, że Mariusz został porwany przez długi. Od razu powiedziałam, że on długów nie miał. Pieniądze z Belgii przywoził i mnie oddawał. Tylko się zapytałam, co ty zrobiłaś z moim dzieckiem? To był ostatnie słowa do niej. Ona wtedy przestała płakać i się rozłączyła - relacjonuje matka pokrzywdzonego.
Matka: - Cierpię podwójnie, bo nie ma jego ciała.
Siostra: - Tylko telefon udało nam się wyłączyć, ale w urzędach wszystko jest zapisane tak, jakby wciąż żył.
POLECAMY PAŃSTWA UWADZE: